Z cyklu olimpijskie przesłuchania: Aleksandra Socha

Portal SportoweFakty.pl przygotował dla swoich czytelników nie lada gratkę! Od listopada na naszych łamach zaczął ukazywać się nowy i zarazem wyjątkowy cykl pt. "Olimpijskie przesłuchania". Jest to seria wywiadów z polskimi olimpijczykami, którzy niemal na sto procent wystąpią na igrzyskach w Londynie. Przy okazji będzie można poznać tajniki wielu najróżniejszych i czasem nieco pomijanych w naszym kraju dyscyplin. W poprzedni piątek zaprezentowaliśmy rozmowę z Markiem Jaskółką, niezwykle ambitnym triathlonistą. Warto dodać, że dzień po publikacji tego wywiadu nasz zawodnik odniósł życiowy sukces w Nowej Zelandii, zajmując dziewiąte miejsce w Pucharze Świata. Tym razem przyszła kolej na przesłuchanie bardzo sympatycznej i niesamowicie walecznej Aleksandry Sochy - reprezentantki Polski w szermierce.

Maciej Mikołajczyk: Od siatkówki, przez kajaki do lekkiej atletyki. Sportów na świecie jest naprawdę całe mnóstwo. Czemu wybrałaś akurat szermierkę? I dlaczego szablę, a nie szpadę, czy floret?

Aleksandra Socha: Moja mama trenowała szermierkę, a dokładniej floret i kiedyś wystartowała w turnieju oldbojów z okazji 60-lecia łódzkiej szermierki. Wzmianki z tych zawodów zostały pokazane w regionalnej telewizji i wtedy zobaczyłam ją na ekranie, gdy wymachiwała "jakąś dzidą". Powiedziałam sobie wówczas, że też chcę coś takiego trenować i też pragnę być w TV. Miałam wtedy jedenaście lat. Przygodę z tym sportem rozpoczęłam w Pabianicach od floretu. Po kilku latach zamieniłam go na szable, a jak to w życiu bywa - czasami decydują przypadki. Nie inaczej było ze mną. Do Warszawy trafiłam w wieku szesnastu lat jako florecistka. Podczas ferii zimowych, które spędzałam w rodzinnych Pabianicach organizowany był historyczny, bo pierwszy turniej szabli kobiet w Łodzi. Postanowiłam więc wziąć w nim udział. Pożyczyłam szablowy sprzęt od kolegów klubowych oraz dostałam cenne wskazówki od trenera tamtejszego klubu - Marka Gniewkowskiego i... wygrałam. Tak rozpoczęła się właśnie era szabli.

Umiesz walczyć również innymi "dzidami"? Czym najbardziej się one różnią?

- Jak już wspomniałam wcześniej - rozpoczynałam od floretu, także znam doskonale tę broń. Przez pewien czas próbowałam walczyć w szpadzie, ale tylko dlatego, iż w moim klubie nie było florecistek. Szable znam najbardziej i uwielbiam ją. Świetnie pasuje do moich cech charakteru - jest szybka, zwinna, dynamiczna i ostra (śmiech). W szabli nie można grac na czas, czyli wszystkie decyzje muszą być podejmowane w ułamkach sekund. Najbardziej zbliżoną bronią jest do niej floret, gdyż także obowiązuje konwencja: natarcie przed, zasłona odpowiedz. Szpada z kolei jest dla mnie zbyt spokojna. W szpadzie obowiązuje zasada - kto pierwszy, ten lepszy, a w pozostałych broniach, jak to mawia florecistka Ania Rybicka - kto lepszy, ten pierwszy.

Czy śledzisz czasem wyniki różnych zawodów, w których nie bierzesz udziału?

- Jak najbardziej. Muszę wiedzieć, co się dzieje (śmiech).

W szermierce niesamowitą rolę odgrywa psychika. Jaki jest twój sposób na wygranie z tak dużymi emocjami podczas walki? Zdarzyło ci się przegrywać

jakieś ważne pojedynki "w głowie"?

- Niestety wiele razy. Szkoleniowiec Ed Korfanty, z którym trenuje w Stanach zjednoczonych mówi, że największą moja przeciwniczką jestem ja sama. I wciąż nie mogę "jej" pokonać.

Jaki etap walki jest twoim ulubionym? Wolisz środek, końcówkę, a może początek? Ma to dla ciebie w ogóle jakieś znaczenie?

- Oczywiście końcówka walki jest najważniejsza, bo to ona daje wygraną. W szabli, aby zwyciężać, trzeba zadać w walkach pucharowych piętnaście trafień. Pojedynek nie może skończyć się wynikiem np. sześć do pięciu, jak to się zdarza w szpadzie, czy we florecie, gdzie po prostu mierzy się czas. Można by powiedzieć, że najważniejsze jest nie jak ktoś zaczyna, ale jak kończy (śmiech).

Jak zachęciłabyś Polaków do trenowania właśnie szermierki? W jakim wieku najpóźniej powinni zacząć przygodę z tym sportem, by móc odnosić w nim pewne

sukcesy?

- Dzisiaj trzeba jak najwcześniej zaczynać, aby móc skutecznie rywalizować na planszach całego świata. We Włoszech dzieci rozpoczynają już w wieku sześciu lat. Jednakże zachęcam wszystkich do trenowania szermierki. Na pewno każdy znajdzie coś dla siebie w białej broni. To jest również wspaniała forma relaksu. W klubie w Beaverton OR - tam, gdzie przygotowuje się w USA jest spora rozbieżność wiekowa. Walczę zarówno z dziećmi, jak i z prawdziwymi oldbojami. I to jest piękne, że to sport dosłownie dla każdego. Osoby niepełnosprawne także mogą go uprawiać na wózkach.

Pamiętasz swój pierwszy większy sukces?

- Myślę, że był to brązowy medal w mistrzostwach świata seniorek, który zdobyłam w Hawanie w 2003 roku.

Mówi się, że znacznie trudniej jest obronić sukces, niż odnieść go po raz pierwszy. Pani Olu - czapki z głów... W tym roku przeżyła pani swego rodzaju

deja vu z wojskowych mistrzostw globu w Wenezueli...

- Zgadza się. W tym roku miałam Światowe Igrzyska Wojskowe w Rio de Janeiro. Broniłam na nich tytułu zdobytego przed rokiem. Bardzo się cieszę, ze udało mi się tego dokonać i na zawsze wpisać się w kroniki wojskowego sportu. Starałam się nie myśleć, że coś bronię, a tak naprawdę zdobywam coś na nowo. Wenezuela to dla mnie historia, a w tym roku tworzę nową i zdobywam "nowe" tytuły (śmiech).

Jak ocenia pani obecny poziom polskiej szermierki?

- Szermierka boryka się z rożnymi problemami. Największym kłopotem są finanse, których tak naprawdę nie ma. Szermierka utrzymuje się tylko z budżetu państwa, nie mamy poza nim żadnych środków. Brakuje pieniędzy na program szkoleniowy i stypendialny. My pracujemy na pełen etat, a wynagradzani jesteśmy symbolicznie, a niektórzy wcale. To jest ogromny problem. Taki zawodnik nie jest w stanie utrzymać siebie i swojej rodziny z szermierki. Żeby godnie żyć musi szukać pracy. Wiąże się to z tym, iż mniej czasu spędza na sali treningowej, a co za tym idzie osiąga słabsze wyniki. Sportowcy stają się kolekcjonerami medali dla Polski. Również dobrze można kolekcjonować znaczki pocztowe... Niestety brakuje pieniędzy na zgrupowania, sprzęt, czy odżywki. Do tej pory nie otrzymałam z Ministerstwa stypendium sportowego za srebrny medal mistrzostw Europy i nie wiem jak dalej będzie wyglądało moje finansowanie w Stanach Zjednoczonych. Za poprzedni rok zapłaciłam z własnej kieszeni. Dobrze, że jestem w Grupie Sportowej Wojsk Lądowych. Jest to dla mnie póki co jedyne pewne źródło finansowania.

Ile trwały twoje najdłuższe wakacje w przeciągu ostatnich 5-6 sześciu lat, jakie udało ci się zorganizować?

- Po każdych igrzyskach miałam około trzech miesięcy przerwy, a dotychczas byłam na dwóch takich imprezach - w Atenach i w Pekinie. Wygląda zatem na to, że co cztery lata mam trzymiesięczny urlop. Czas tak szybko płynie, ze nawet nie odczulam, iż był to mój wolny czas. Po Atenach kupowałam mieszkanie w Warszawie, a więc całe swoje wakacje musiałam poświęcić na formalności. Po igrzyskach w Chinach dwa tygodnie spędziłam w SPA, a później pomagałam Polskiemu Towarzystwu Stwardnienia Rozsianego. Każdy wrzesień jest miesiącem Symfonii Serc, symfonii dla SM, a reszta czasu przeminęła. Sezon szermierczy po IO jest zawsze łagodniejszy, bo wszystkie turnieje rozpoczynają się później niż w kolejnych sezonach, dlatego można pozwolić sobie wtedy na dłuższy odpoczynek.

Ma to dla ciebie jakąś różnicę, gdy rywalizujesz indywidualnie, a w rozgrywkach drużynowych?

- Szermierka jest sportem indywidualnym. Walcząc indywidualnie, czy w drużynowych zawodach, muszę i tak sama stanąć na planszy, by zmierzyć się z przeciwnikiem. Wcześniej nie miało to dla mnie większego znaczenia, ale teraz ma ogromne. W programie olimpijskim "Londyn 2012" nie ma bowiem kobiecej szabli drużynowej. Oznacza to, że kwalifikacje można zdobyć tylko indywidualne. Historia lubi się powtarzać, gdyż w Grecji było podobnie.

Szermierka to sport, w którym w porównaniu z innymi dyscyplinami niezwykle rzadko zdarzają się kontuzje. Jak wygląda dotychczasowa historia Pani urazów?

- Odpukać... jak na razie dobrze się trzymam. Mimo wszystko urazy są niestety nieodzowne w wyczynowym sporcie. Kilkakrotnie doznałam skręcenia stawu śródręczno-paliczkowego prawego kciuka ręki uzbrojonej, a także mam za sobą parę drobnych naderwań mięśni.

Jak oceniasz szanse biało-czerwonych na olimpijskie medale w szermierce?

- Wierzę, że zawodnicy przygotują się najlepiej jak tylko będą mogli, aby móc pojechać do Londynu, a przede wszystkim stanąć tam na podium pomimo brakujących środków finansowych na szkolenia, sprzęt, odżywki, a nawet stypendia.

Czy uważasz, że światowa szermierka rozwija się w dobrym kierunku?

- Światowa tak, ale co do polskiej to mam niestety mieszane uczucia.

Jaki turniej najbardziej zapadł ci w pamięci? W jakim kraju szermierka cieszy się największą popularnością? Gdzie zasiada najwięcej widzów na trybunach?

- Uwielbiam zawody na Kubie. Za każdym razem staje tam na podium Pucharów Świata. Poza tym jak dotąd mój jedyny medal z mistrzostw globu też jest właśnie przywieziony z tego kraju. To chyba magia tego miejsca sprawia, iż za każdym razem mam z niego niezapomniane wspomnienia. Z kolei jeśli chodzi o popularność, to szermierka w wydaniu francuskim cieszy się ogromnym zainteresowaniem. Startujemy co roku w Pucharze Świata, organizowanym w miejscowości Orléans. Tam zasiada na trybunach około 5 tysięcy widzów. Oprawa całego turnieju jest naprawdę niesamowita .Prezentacja finałowej ósemki odbywa się zawsze w spektakularny sposób. Trzy lata temu szablistki wjeżdżały na motocyklach na główna plansze, dwa lata temu białą limuzyną, by następnie przejść po czerwonym dywanie, a rok temu zainsynuowany był lot helikopterem, który lądował na dachu areny, a my po linach spuszczane byłyśmy na planszę centralną. Finałowe walki przeplatane są również różnymi atrakcjami. I to niewątpliwie przyciąga widzów.

W szermierce przeważnie bardziej opłaca się atakować, czy walczyć jednak nieco bardziej defensywnie?

- Ja uważam, że najlepszą obroną jest atak.

Od jakiegoś czasu dochodzą do nas niepokojące wieści, dotyczące stypendiów dla sportowców. Takie Ministerstwo odebrało nie tylko Tomaszowi Motyce, czy Radosławowi Zawrotniakowi, ale także i tobie...

- Jest to bardzo smutne, iż oddajemy się w pełni swojej pracy, zdobywamy medale dla Polski i nie jesteśmy doceniani. Śmiejemy się z zawodnikami, że jesteśmy kolekcjonerami krążków dla naszego kraju, ale równie dobrze możemy zbierać znaczki pocztowe - będzie wtedy taniej, a dodatkowo nie wymagałoby to od nas jakiegokolwiek wysiłku fizycznego. Obserwują mnie moje młodsze koleżanki i koledzy i zadają sobie pytania - po co ja mam siódme poty wylewać na treningach skoro z tego nic nie ma. Może lepiej pójdę na lepsze studia - dodają. Mistrzostwa Europy były w pierwszej połowie lipca, a teraz mamy drugą część listopada, a ja nadal nie otrzymałam stypendium za srebrny medal, który zdobyłam właśnie na tej imprezie. Ministerstwo raz przyznaje, raz się wycofuje, a teraz ponownie zatwierdziło. Także cały czas czekam. Oczywiście mam stypendium z Pzszerm za zdobycie drugiego miejsca w Pucharze Świata, ale jest ono o połowę niższe niż to za wywalczenie drugiego miejsca w ME. Na szczęście są też ogromne plusy bycia sportowcem na wysokim poziomie i one przeważają (śmiech). Przede wszystkim sport jest dla mnie pasją życia i kocham to, co robię. Jestem szczęśliwa, że mogę trenować tę piękną dyscyplinę sportu, jaką jest szermierka (szabla), bo nie każdemu jest to dane. To dzięki niej miałam możliwość zwiedzić prawie cały świat, poznać fantastycznych ludzi, ale także zostać żołnierzem w "elitarnej" grupie sportowej Wojsk Lądowych Warszawa. Nie wystarczy, iż jest się zawodnikiem kadry narodowej, aby móc być wcielonym w szeregi grupy sportowej. Przede wszystkim trzeba zdobywać medale na imprezach mistrzowskich. Jestem bardzo szczęśliwa i dumna, iż mogę godnie reprezentować grupę sportowa trzeciego batalionu Zabezpieczenia Dowództwa Wojsk Lądowych Warszawa na arenach zarówno krajowych, jak i międzynarodowych.

Czy temperatura w hali ma czasem wpływ na przebieg zawodów?

- Jak najbardziej. Jak jest zimno na sali, to trzeba się dłużej rozgrzewać. Organizm szybciej się wychładza i wtedy łatwiej nabawić się kontuzji. Moja przyjaciółka w ten sposób zerwała ścięgno Achillesa podczas zawodów Pucharu Świata. Najbardziej utkwiły mi w pamięci mistrzostwa globu Armii w Caracas. Klimatyzacją były otwarte drzwi na oścież. Wszystkie stemple na kamizelce szermierczej elektrycznej ( stempel to atest, który świadczy, iż sprzęt przeszedł kontrole jakości na danych zawodach ) się po prostu rozpłynęły (śmiech). W dodatku strasznie ciężko się oddychało, a szybka w masce szermierczej co chwile parowała. W Wenezueli były walki o przetrwanie. A ja przetrwałam i wygrałam.

Uprawiasz często jakieś inne sporty?

- Jeżdżę na snowboardzie, gram w siatkówkę i w tenisa. Moim marzeniem jest wziąć udział w rajdzie samochodowym.

Czy jest na igrzyskach sport, który jest bardziej związany z wojskiem od szermierki? Wiem, że masz stopień starszego szeregowego...

- Uważam, że właśnie szermierka ma najwięcej cech wspólnych z wojskiem. Szermierka to sport walki, a wojsko to walka. Władam białą bronią, a wojsko ostrą. Wszystko opiera się na stosie rycerskim. Szermierza, czy żołnierza cechuje odwaga, waleczność, precyzja, punktualność, determinacja, dyscyplina życia i długo by można jeszcze wymieniać (śmiech).

Masz jakieś swoje życiowe motto?

- Gdy życie daje ci cytryny, zrób lemoniadę (kiedy życie daje jakąś szansę, to musisz pracować dalej i starać się ją wykorzystać).

Zobacz również:

-> Olimpijskie przesłuchania: Marek Jaskółka

(fot. starszy chorąży Grzegorz Litwin)

Komentarze (0)