Marcin Frączak: Niedawno zakończył się 2011 rok. Jak to był rok dla lekkiej atletyki?
Jerzy Skucha: Niestety nie był zbyt dobry. W głównej imprezie sezonu, którą były mistrzostwa świata w Daegu, nie zaprezentowaliśmy się tak jak się tego spodziewaliśmy. Jechaliśmy tam w przekonaniu, że będą medale. Myśleli tak nie tylko działacze, ale także zawodnicy i trenerzy. Z Korei Południowej wróciliśmy zaledwie z jednym medalem. Wspaniały występ zanotował w skoku o tyczce Paweł Wojciechowski, który wywalczył złoty medal. Tak bardzo na Pawła nie liczyliśmy. Szczególnie wiosną nie był on przecież aż tak bardzo mocny. To był rok, który niektórych nauczył pokory. Jak ktoś jest mistrzem, to nie znaczy, że co roku będzie zdobywał medale.
Dlaczego medali było tak mało?
- Gdybyśmy powiedzieli, że wszyscy pozostali zawiedli, to nie byłaby to prawda. Ania Rogowska była tuż po kontuzji, a Piotrek Małachowski pojechał do Korei Południowej z kontuzją. W zasadzie zawiódł ten, na którego najbardziej liczyliśmy, a więc Tomek Majewski. Był zdrowy, w pełnej dyspozycji. W jego przypadku można więc mówić o jednodniowym zawodzie. Był dobry w eliminacjach, tuż przed wejściem na główną arenę. Później mu nie poszło tak jak tego oczekiwał.
Czy zamieniłby pan jeden złoty medal z Daegu na kilka krążków mniej cennych?
-
Trudno na to jednoznacznie odpowiedzieć. Mieliśmy tam również pięć czwartych miejsc, które też można zamienić na jedno medalowe. Czy zamieniłbym złoto Pawła na więcej mniej cennych medali? Nie. Dlatego, że Pawłowi Wojciechowskiemu ten medal się należał za wspaniałą dyspozycję tego dnia. Trener bardzo dobrze go pokierował. Gdyby jego szkoleniowiec, Włodzimierz Michalski zastosował asekuracyjną taktykę, to medalu mogłoby w ogóle nie być. Sądzę, że to nie jest ostatni medal Pawła na tak wielkiej imprezie.
Polacy bali się Azji, aklimatyzacji. Okazało się, że ten kontynent nie jest dla nas w ostatnich latach zbyt szczęśliwy. Dlaczego tak się dzieje?
- Zawodnicy przed wylotem do Daegu mówili, że w Azji słabo nam się startuje. Przypominali choćby Seul. Nie przyjmuję tego argumentu. To nie Azja nam zaszkodziła, to my w jakimś sensie zawiedliśmy.
W Daegu był tylko jeden medal. Na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie musi być chyba lepiej!
- Na dzień dzisiejszy mamy około dziesięciu medalowych szans w lekkiej atletyce. Jeśli jest dziesięć szans medalowych, to powinniśmy przywieźć więcej medali niż z Daegu. Różnie się szanse przelicza na medal. Niektórzy dzielą ilość szans przez trzy, inni przez dwa. Myślę, że w Londynie powinny być trzy, cztery medale.
A ile będą w 2012 roku kosztowały PZLA przygotowania do Igrzysk Olimpijskich?
- Trudno to precyzyjnie wyliczyć. PZLA z reguły ma środki na poziomie 20 mln złotych rocznie. Oczywiście są to pieniądze nie tylko na przygotowania do olimpiady, ale na wszystko. A więc też na młodzież, na juniorów, na rozwój sportu. Myślę, że przygotowania do imprezy w Londynie zamkną się w przedziale od 8 do 10 mln złotych.
Monika Pyrek, Anna Rogowska, Anita Włodarczyk, Tomasz Majewski, Piotr Małachowski, Paweł Wojciechowski, to będą nasze perełki w Londynie. Kto może dołączyć do tego grona?
- Różne są opcje. Ja zawsze jednym tchem wymieniam nazwiska tyczkarzy. Skoro mówię Paweł Wojciechowski, to za chwilę dodaję Łukasz Michalski. Michalski wcale nie ustępuje Wojciechowskiemu, bo w jednych zawodach jest lepszy Paweł, a w drugich Łukasz. A więc Michalski może być kolejnym kandydatem do medalu.
W Korei Południowej Wojciechowski startował bez presji. W Londynie już tak nie będzie, bo pojedzie tam jako mistrz świata!
- Jeśli chodzi o presję, o to czy ją zniesie, to jestem o Pawła spokojny. Przed wylotem do Korei Południowej nie znałem Pawła tak dobrze jak teraz. Jednak po tych kilku miesiącach śmiało mogę stwierdzić, że on nie będzie sobie zaprzątał głowy w Londynie tym, że zdobył mistrzostwo świata. Nastawi się na jak najlepszy wynik, który powinien dać medal.
Co dla pana, prezesa PZLA, stanowi największy kłopot w kontekście przygotowań do Igrzysk Olimpijskich?
- Szczerze mówiąc to na dzień dzisiejszy nie mam żadnych problemów. Wszyscy trenują. Każdy ma zabezpieczone najlepsze szkolenie na jakie nas stać. Problem na najbliższą przyszłość jest jeden, aby wszyscy byli zdrowi.
Na mistrzostwach świata w Daegu reprezentacja Polski bała się procesu aklimatyzacji. W Londynie z tym nie będzie aż tak wielkiego problemu. Ile zawodniczka, zawodnik, będzie potrzebował czasu na aklimatyzację w stolicy Wielkiej Brytanii?
- Myślę, że dwa, trzy dni przed startem każdy reprezentant będzie wsiadał do samolotu. Będą wylatywać z Warszawy, do której dojadą ze Spały, gdzie będzie ostatni cykl przygotowań. Najlepszy okres na przylot do Londynu, to dwa, trzy dni przed startem. Tak, aby nie poczuć za bardzo atmosfery wielkiego święta.