Na położonych przy Church Road trawnikach nie ma w tym roku mocnych na Serenę Williams. Przed miesiącem Amerykanka triumfowała w wielkoszlemowym Wimbledonie, a w piątek pewnie awansowała po raz pierwszy w karierze do finału igrzysk olimpijskich. 30-letnia tenisistka w 63 minuty rozprawiła się z liderką światowego rankingu, Białorusinką Wiktorią Azarenką.
Rozstawiona z numerem czwartym Williams całkowicie zdominowała młodszą od siebie o siedem lat Azarenkę. Reprezentantka USA posłała 16 asów, zanotowała 33 kończące uderzenia i popełniła zaledwie 5 błędów własnych. W całym spotkaniu ani razu nie była zmuszona bronić się przed utratą podania, a sama czterokrotnie przełamała serwis Białorusinki. Dla Amerykanki było to dziewiąte zwycięstwo w dziesięciu pojedynkach nad zawodniczką z Mińska.
Po piątkowym półfinale Amerykanka nie kryła zdziwienia z rozmiarów odniesionego zwycięstwa. - Jestem naprawdę zaskoczona, tym bardziej że grałam z aktualnie najlepszą tenisistką świata. Ona nie bez powodu jest numerem 1, dlatego też nie miałam dzisiaj nic do stracenia - wyznała.
W sobotnim finale Williams zmierzy się z Rosjanką Marią Szarapową. Obie panie na zawodowych kortach spotykały się dotychczas 10-krotnie i aż w ośmiu pojedynkach górą była Amerykanka. Ostatni ich mecz, rozgrywany w tym roku na niebieskiej mączce w Madrycie, zakończył się pewnym zwycięstwem reprezentantki USA, która 25-latce z Niagania oddała zaledwie cztery gemy.
- To będzie dla mnie bardzo ważne spotkanie, zagram z triumfatorką Rolanda Garrosa, więc będę musiała dać z siebie wszystko. Nie mam nic do stracenia, ona obecnie jest trzecią rakietą świata. Niezależnie od tego czy wygram, czy przegram, to dla mnie duża okazja, że zaszłam tak daleko - stwierdziła Williams.