W Polsce bezkonkurencyjny, w Stanach Zjednoczonych brawurowo zaczął karierę i szybko doszedł do wielkich walk. Tak w skrócie można powiedzieć o latach świetności Andrzeja Gołoty, określanego przez wielu jako "Ostatnia nadzieja Białych". Wielkie umiejętności w przypadku "Andrew" nie zawsze szły w parze z psychiką, która zawodziła w najważniejszych walkach, m.in. z Riddickiem Bowe, Lennoxem Lewisem czy Mikem Tysonem.
[ad=rectangle]
Podobnie rzecz ma się w przypadku Jana Błachowicza. W Polsce przez wiele lat panował w wadze półciężkiej, był mistrzem KSW i kilkukrotnie udanie bronił pasa w starciach z wymagającymi rywalami, jak Goran Reljic czy Houston Alexander. Gdy na ojczystej ziemi osiągnął już wszystko co mógł, Błachowicz postanowił spełnić swoje marzenia i podpisał kontrakt ze światowym potentatem MMA. Wiele osób było ciekawych postawy czempiona KSW w oktagonie UFC, chcieli zweryfikować czy polską federację a organizację Dany White'a faktycznie dzieli przepaść. Wyznacznikiem tego miał być właśnie Błachowicz, za którym stała "legendarna polska siła". Debiut w Ilirem Latifim był wielce oczekiwany, a Polak nie uchodził za faworyta walki. Wymiar szybkiego zwycięstwa wywołał jednak falę euforii w Polsce, tym bardziej, że Szwed radził sobie całkiem nieźle w UFC. Fachowcy zaczęli zestawiać zawodnika Ankosu Zapasy Poznań w gronie poważnych kandydatów do walki o pas. Euforia trwała, a bardziej "balon" został napompowany z chwilą ogłoszenia gali UFC w Krakowie z udziałem Błachowicza w jednym z dwóch głównych pojedynków. Presja wzrastała.
Pomimo iż Jimi Manuwa uchodził za solidnego rywala, to w Polaku widziano faworyta, wojownika bardziej przekrojowego. Odczuwał to zapewne sam Błachowicz z każdym dniem zbliżającym go do gali. Wreszcie wszystkie oczy 11 kwietnia zostały skierowane na niego, jako na największą polską gwiazdę debiutanckiej imprezy UFC w Polsce. Presja była tym większa, że przed nim w klatce zawiedli inni Polacy, a występ Błachowicza miał zatrzeć złe wrażenia. Niestety "balonik pękł", Błachowicz przegrał zdecydowanie, nie pokazując swojego stylu, ani chwili nie zagrażając też Anglikowi. Po gali zapowiedział, że wróci silniejszy, kibice mocno w to uwierzyli.
Wreszcie hitem tegorocznego okresu wakacji okazała się wiadomość o starciu Jana Błachowicza a Anthonym Johnsonen na UFC 191 w Las Vegas. Wszyscy jednoznacznie twierdzili - to jest wielka szansa dla cieszynianina. Gdy ten pojedynek odwołano, kibice byli zawiedzeni. Na pocieszenie pozostał fakt, że 32-latek dostanie szansę odbudowania formy w pojedynku z Corey'em Andersonem, zawodnikiem mniej doświadczonym i młodszym o 7 lat. To miała być łatwa walka, która pozwoli Błachowiczowi starać się o duże pojedynki w UFC. Stało się inaczej. Polak ponownie nie był sobą w walce i doznał drugiej z rzędu porażki. Co poszło nie tak podczas starcia z Andresonem? Ponownie presja przesądziła o złej postawie Błachowicza? Prawdopodobnie tak i myśl, że tego pojedynku absolutnie przegrać nie wolno, gdyż marzenia o zwojowaniu świata będą już nie do spełnienia.
To już nie pierwsza taka sytuacja w karierze Jana Błachowicza. W 2011 roku, kiedy toczył najważniejszą walkę w życiu z Rameau Thierrym Sokoudjou na KSW 17, również coś zawiodło i nie zdobył on pasa KSW. W Krakowie i Las Vegas niestety sytuacja się powtórzyła. Oby "Cieszyński Książe" wrócił silniejszy do oktagonu UFC, ale to prawdopodobnie nie nastąpi zbyt szybko.
Waldemar Ossowski
[url=https://twitter.com/PolskieMMA]Obserwuj@PolskieMMA
[/url]