WP SportoweFakty: Na ważeniu patrzył pan bardzo długo w oczy Tyberiusza.
Akop Szostak: Prawdę mówiąc, nie odczułem tego. Było spokojnie. Byłem co prawda przygotowany na to, że rywal będzie chciał "przykozaczyć", ale fajnie, że zachował się sportowo. W końcu to dopiero jutro ma okazać się, kto jest lepszy.
Spodziewał się pan, że Kowalczyk będzie tak duży? Co prawda dzieli panów chyba tylko 10 kilogramów, ale różnicę widać gołym okiem.
- Tyberiusz jest dość duży. U mnie niestety - albo stety - dużo wagi jest w nogach, ale dzięki temu będę dobrze wywracał. Jego warunki fizyczne nie robią na mnie wrażenia, bo przez cały okres przygotowawczy sparowałem z zawodnikami jego wzrostu. Przez ostatnie kilka miesięcy Piotr Jeleniewski wystawiał naprzeciw mnie wysokich i bardzo dobrych sparingpartnerów, którzy byli 100 razy lepsi ode mnie. Bardziej niż oni mnie nikt nie zleje. Oni są najlepsi, dlatego czuję się spokojny.
Wiele zostało powiedziane przed tą walką. Czy cieszy się pan, że już będzie cisza i dziś rozstrzygną pięści, a nie słowa?
- Uważam, że zostało powiedziane za dużo. Nie lubię tego typu promocji. Mam nadzieję, że to był ostatni raz. Jeśli dalej będzie trwało takie podejście, to ja nie będę brał udziału w takim cyrku.
Odcinał pan się przez długi czas od ataków na rywala. Dopiero, kiedy okazało się, że pojedynek odbędzie się na dystansie dwóch rund, wzburzenie wzięło górę.
- Cały czas starałem się zachować poziom, nie będę obrażał Tyberiusza. Jedyne, co powiedziałem, to, że zmiana pojedynku na dwie rundy to przejaw braku szacunku dla kibica. Cały czas to podtrzymuję. Nie mam nic do Kowalczyka, z resztą na zapleczu podaliśmy sobie ręce i powiedzieliśmy, że wygra lepszy. Podchodzę do tej walki na luzie i cieszę się, że skończy się już ten cyrk.
Jeszcze niedawno sztab Tyberiusza Kowalczyka podtrzymywał, że zmiana na dwie rundy ma charakter czysto sportowy. Po prostu "Tyberian" przygotowywał się pod dwie rundy, jak to ma zapisane w kontrakcie. Teraz narracja się zmieniła i pana rywal przyznał, że chodziło o biznes. Czy nie sądzi pan, że to od początku chodziło o pieniądze?
- Zazwyczaj, jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Każdy orze jak może. Chłopaki chcieli zarobić w taki sposób. Moim zdaniem to było nie do końca fajne rozwiązanie. Lepiej zarabiać tak, żeby nikogo nie krzywdzić. Nie ukrywam, że czuję się pokrzywdzony. Nawet jeśli założymy, że Tyberiusz wygra, to niesmak dwóch rund pozostanie. To też policzek w jego stronę. Wychodzę z nastawieniem na dominację i udowodnienie Kowalczykowi, że jego warunki fizyczne są nic nie warte. Ale problem jest taki, że żadne z nas nic nie zyska na tej walce. Po poprzednim starciu byłem bardzo szczęśliwy, bo dostałem zawodnika, który miał rekord 3-3, większe doświadczenie, walkę w organizacji M-1, co prawda przegraną, ale sam start pokazywał jego ambicje. Gość obił mnie jak psa i byłem szczęśliwy, bo ten pojedynek spełnił wszystkie moje marzenia i oczekiwania. Boję się, że dzisiejsza walka może nie spełnić moich oczekiwań. Bicie się przez 15 minut to było coś pięknego i będę za tym tęsknił. Do tej walki sparowałem po pięć rund z minutową przerwą. Byłem dobrze przygotowany na trzyrundowy dystans. Żałuję, że nie będę mógł pokazać kibicom i tym, którzy uważają mnie za "freak fightera", że może i jestem "freakiem", ale dlatego, że przy takiej masie mięśniowej mam dobry tlen.
Czy to zatem nie będzie dla pana krok w tył?
- Boję się, że tak to się może skończyć. Niemniej, jestem przygotowany i "wezmę to na klatę". Wiem mniej więcej, kiedy będę znów walczył, więc mam nadzieję, że kolejny rywal będzie już lepszy ode mnie. Nawet, jeśli miałbym przegrać, to wolę mierzyć się z lepszymi po to, by udowodnić, że mam charakter i serce do walki.
To kiedy możemy się spodziewać pana znów w klatko-ringu?
- Mam zawalczyć jesienią znów na FEN-ie. Bardzo chciałbym też zmierzyć się z kimś za granicą, ale taki wypad zależy od mojego sztabu trenerskiego. To oni zadecydują.
Wielokrotnie wspominał pan, że starty w Polsce są dla pana bardzo stresujące. Czy w Warszawie będzie na pana największa presja?
- Jestem człowiekiem, który na stres reaguje agresją, a nerwowe sytuacje mobilizują mnie do lepszego myślenia, tak że będą to moje warunki. Lubię być zestresowany, a nawet przestraszony. Wtedy myślę, co robię, a gdy byłem zbyt pewny siebie na przykład na treningach, to robiłem fatalne błędy. Stres pozwoli mi panować na sobą i nie dopuści do bijatyki w walce. Chcę pokazać ludziom walkę MMA, a nie bitkę pod pubem.
Rozmawiał Dominik Durniat