Urodził się i mieszka w Niemczech, w Duesseldorfie, ale jego rodzina pochodzi z Turcji - Szlak przetarli moi rodzice, dokładnie 43 lata temu. A powód był prozaiczny: mój ojciec emigrował w poszukiwaniu pracy, założył rodzinę, pojawiło się czworo dzieciaków i postanowił pozostać w Niemczech - tłumaczy 39-letni Karaoglu, który od dziecka marzył, aby zostać sportowcem.
- Sport był całym moim życiem - przez 11 lat, do 18. roku, byłem piłkarzem. Grałem w amatorskich drużynach, ale wierzyłem, że uda mi się coś w piłce osiągnąć. To dziwne, ale po tych wszystkich latach uznałem, że futbol już mnie nie kręci, nie widziałem w sobie już tej iskry, która sprawiła, że zająłem się piłką. Poczułem, że potrzebuję czegoś, co da mi większą dawkę adrenaliny, czegoś bardziej dynamicznego. W wieku 19 lat uznałem, że to wszystko znajdę w sportach walki i tak trafiłem do boksu - wspomina.
Po zaledwie dwóch miesiącach treningów bokserskich, Karaoglu udał się do Holandii, gdzie zetknął się z muay thai. Wszystko działo się strasznie szybko. Po kolejnych dwóch miesiącach przyszedł czas na pierwszą walkę w boksie tajskim.
ZOBACZ WIDEO Popek już w KSW? Maciej Kawulski wyjaśnia
- To było trochę szalone: po czterech miesiącach treningów wyszedłem do ringu. Oczywiście wygrałem, poczułem, że w końcu znalazłem to, czego szukałem. Minęły dwa miesiące i znów wyszedłem do ringu. W bardzo krótkim czasie stoczyłem 4 pojedynki: trzy w boksie tajskim i jeden w MMA. Wszystkie padły moim łupem - tłumaczy.
Zwycięstwa mocno go podbudowały, dlatego przyjmował wszystkie pojawiające się oferty. Po udanych starciach postanowił wziąć udział w gali IAFC Pankration World Championship, która odbyła się w kwietniu 2000 roku w Moskwie.
- To był jeden z największych turniejów MMA na świecie. Zmierzyłem się tam z dwukrotnym zwycięzcą cyklu, jednym z najlepszych zawodników na świecie w tym czasie, Maksimem Tarasowem. To była walka na wyniszczenie - bez rękawic, bez zasad. Można było robić dosłownie wszystko: kopać leżącego po głowie, uderzać głową i łokciami - wyjaśnia.
Do tego pojedynku Karaoglu przygotował Daniel D'Dane, legenda niemieckiego MMA, człowiek, który spopularyzował ten sport za naszą zachodnią granicą. - Sama walka była bardzo emocjonująca, ale po raz pierwszy musiałem przełknąć gorycz porażki. Zostałem poddany, ale to było dla mnie niesamowite doświadczenie - mówi.
Po pokonaniu Roberto Flamingo w kolejny starciu, słuch po Karaoglu zaginął. - Rozkręciłem własną firmę ochroniarską i zabrakło czasu na regularne występy. Wtedy potrzebowałem kasy, a sporty walki ich nie gwarantowały. Ale nie porzuciłem treningów. Pracując w ochronie, musisz dbać o swoją kondycję, siłę, sprawność - przekonuje Karaoglu.
[nextpage]Po czterech latach bez zawodowych walk uznał jednak, że znów chce sprawdzić swoje umiejętności i wznowił profesjonalną karierę. - Walczyłem jak zawodowiec, ale nie trenowałem jak zawodowiec. Czas mi na to nie pozwalał. Zdarzały się lepsze i gorsze walki. W pamięci zapadło mi zwycięstwo nad Michelem Hobbsem w Liverpoolu. Znokautowałem go w 20 sekund, a on długo nie mógł dojść do siebie - wspomina z dumą.
W 2009 roku, po 10 stoczonych pojedynkach (w tym na KSW) życie znów zmusiło go do zawieszenia kariery. - Miałem szereg kontuzji, problemy rodzinne i wielką firmę na głowie. Wtedy zatrudniałem 30 pracowników. Tego wszystkiego było za dużo. Nie porzuciłem jednak treningów. KSW zgłaszało się do mnie wiele razy, ale ze względu na obowiązki musiałem odmawiać - opowiada.
W 2013 roku zadzwonił jego menadżer i przyjaciel Cengiz Dana. Złożył ofertę nie do odrzucenia. - Powiedział, że mogę wskoczyć na miejsce Abu Azaitara i zmierzyć się z Piotrem Strusem. To było na tydzień przed walką. Wtedy mogłem sobie na to pozwolić i długo się nie zastanawiałem. Pewnie niewielu mi uwierzy, ale do tej walki nie byłem przygotowany. Wiedziałem, że Strus jest niezłym zawodnikiem, ale uznałem, że jest za młody, żeby mnie znokautować. Jedyne czego się obawiałem, to przegranej na punkty po trzech rundach - twierdzi Karaoglu.
ZOBACZ WIDEO Pudzianowski coraz lżejszy. "Ostatni raz taką wagę miałem 18 lat temu"
Po raz kolejny w swojej karierze zrobił coś szalonego - był nieprzygotowany, w 6 dni musiał mocno zbić wagę i miał się zmierzyć z dobrze zapowiadającym się Strusem. Walka potrwała niewiele ponad 2 minuty. Karaoglu znokautował Strusa i zszokował polskich kibiców. Ten pojedynek okazał się nowym otwarciem w jego karierze. W 2015 roku posłał na deski Jaya Silvę oraz wysoko notowanego Maiquela Falcao, czym wywalczył sobie prawo do walki o pas mistrza KSW w kategorii średniej, którego posiadaczem jest Mamed Chalidow.
- Od początku nie chciałem tej walki, bo Mamed jest moim przyjacielem, bratem i po prostu dobrym człowiekiem. On zawsze mnie wspierał podczas występów na KSW, dlatego powtarzałem, że chętniej zmierzę się o pas z Michałem Materlą. Kiedy ten jednak stracił tytuł, a ja znokautowałem Falcao, KSW nie dało mi wyboru. Mogłem jeszcze zawalczyć dla innych organizacji, ponieważ pojawiło się wiele ofert, ale KSW jest największą federacją w Europie i dlatego postanowiłem tu zostać - wyjaśnia Karaoglu.
- Wiem, co czeka mnie w klatce. Mamed jest przekrojowy, nieobliczalny, tak naprawdę trudno ująć słowami to, co potrafi robić w klatce. To jeden z najlepszych zawodników na świecie. Wiem, że w pojedynku z nim muszę być przygotowany kompletnie. Sama stójka nie wystarczy i dlatego mocno pracowałem nad zapasami, parterem i wydolnością. Spodziewam się, że Mamed będzie ostrożny na początku starcia, że postara się przenieść walkę do parteru. Nie obawiam się tego, mam zamiar pokazać kibicom, że ta płaszczyzna nie jest mi obca. Wiem, że jestem w tej walce "underdogiem", ale ja nim zawsze jestem i bardzo mnie to cieszy - mówi.
Kibice i eksperci w zdecydowanej większości stawiają na Chalidowa, ale Karaoglu jest bardzo pewny siebie. - Wiem, co mówią ludzie w Polsce, ale jestem gotowy na to, że walka wyjdzie poza pierwszą rundę. A niedowiarkom polecam, żeby obejrzeli mój pojedynek z Daniele Dowdą na KSW 9. Przygotowywałem się 3 tygodnie do tej gali i stoczyłem na niej 3 walki, w tym pojedynek z Dowdą na pełnym dystansie, w którym świetny parterowiec nie był w stanie mnie poddać - tłumaczy Karaoglu, który od niedawna jest też zawodowym pięściarzem.
- Może to zabrzmi dziwnie, ale z wiekiem moja kariera nabiera tempa. Oprócz udanych walk na KSW, zadebiutowałem w boksie zawodowym. Zdobyłem pas mistrza WBC Mediterranean w wadze cruiser. Moi dwaj pierwsi przeciwnicy nie byli mocni, ale w walce o tytuł pokonałem mistrza Włoch i byłego posiada pasa IBF Intercontinental. Walka trwała 10 rund i była toczona w morderczym tempie. Czy ktoś dalej uważa, że mam słabą wydolność? - pyta Karaoglu.
Pomimo 39 lat na karku Karaoglu spodziewa się, że walka z Chalidowem nie będzie jego ostatnią. - Czuję się bardzo dobrze i dlatego, nie zastanawiam się nad zakończeniem kariery. Jeśli będą mnie omijać kontuzje i inne problemy, to pewnie będę rywalizował przez kolejne 3 lata. Jestem jak wino: im starszy, tym lepszy - przekonuje Karaoglu.