Kontrakt z UFC jest marzeniem dla wielu zawodników. Zanim jednak ktoś dostanie się do największej federacji MMA na świecie, musi przejść długą drogę. Kiedy już się uda zrealizować cel, to w niektórych przypadkach okazuje się, że wcale nie jest tak kolorowo, jak się wydawało.
Na przykład nie jest tak, że UFC płaci olbrzymie pieniądze swoim zawodnikom. Tylko kilku wojowników dorobiło się fortuny. Inni zaczynają się buntować. Dowodem na to są krytyczne słowa Marka Hunta o zarobkach w amerykańskiej organizacji.
- Wkurza mnie, gdy niektórzy wojownicy mówią: "świetnie być w UFC, bo to pozwala opłacić wszystkie rachunki". Nie pozwala. Ktoś, kto zarabia 200-300 tys. dolarów za walkę, połowę tej kwoty oddaje na podatki, a drugą połowę na opłacenie przygotowań. To, co zostanie, można przeznaczyć na spłatę kredytu hipotecznego. Skoro ciężko pracujemy, aby dostać się do pierwszej dziesiątki rankingu, to powinniśmy być odpowiednio opłacani - mówi gwiazdor z Nowej Zelandii.
43-latek dodaje, że nie tylko on zwraca uwagę na ten problem. Ostatnio coraz więcej czołowych fighterów otwarcie mówi o zbyt niskich zarobkach w UFC.
- Nawet Stipe Miocic, mistrz, prosi o więcej pieniędzy. Jak do diabła mistrz świata może prosić się o podwyżkę? Gegard Mousasi to kolejny przykład. Przeszedł do Bellatora, bo tutaj nie dostawał tego, na co zasługiwał. Po prostu mówię prawdę, o której wielu wojowników boi się rozmawiać - dodaje.
18 listopada na UFC Fight Night 121 w Sydney Mark Hunt zmierzy się z Polakiem Marcinem Tyburą.
ZOBACZ WIDEO McSweeney w programie "Klatka po klatce": uśpię Pudzianowskiego i zaszokuję całą Polskę