Kiedy Karolina Kowalkiewicz w 2015 roku podpisała kontrakt z UFC, polscy fani byli ciekawi, jak była mistrzyni KSW zaprezentuje się na tle czołówki kategorii do 52 kg. Wówczas już pas mistrzowski w wadze słomkowej był w posiadaniu Joanny Jędrzejczyk.
Łodzianka pozytywnie zaskoczyła kibiców i w rok, pokonując trzy klasowe rywalki w tym obecną mistrzynię, Rose Namajunas, doszła do starcia z rodaczką, które trafiło na kartę walk historycznej gali UFC w Nowym Jorku. Po twardym pojedynku lepsza była Jędrzejczyk, ale Kowalkiewicz miała świadomość, że wnioski wyniesione z tego starcia pozwolą stać się jej lepszą zawodniczką i za jakiś czas ponownie wcieli się w rolę pretendentki.
Brazylijski pech
Trzeba przyznać, że Brazylijki napsuły Kowalkiewicz sporo krwi w UFC i obie potrzebowały na uporanie się z nią tylko jednej rundy. Najpierw to Claudia Gadelha obnażyła braki Polki w parterze, poddając ją duszeniem zza pleców, a kilkanaście miesięcy później Jessica Andrade zafundowała jej jeden z najbrutalniejszych nokautów w żeńskim MMA.
ZOBACZ WIDEO "Klatka po klatce" (highlights): najlepsze akcje z gali KSW 47
- Jest to bardzo niemiłe być znokautowanym, ale jest to część tego sportu. To był mój pierwszy nokaut, to bardzo dziwne uczucie. Taką pełną świadomość odzyskałam dopiero po kilku godzinach w hotelu - mówiła o ostatniej walce 34-latka.
Wrócę silniejsza
Walka z tak klasową zawodniczką jak Michelle Waterson to szansa dla Kowalkiewicz na ostatni zryw w wyścigu o złoto swojej kategorii. Amerykanka to jedna z ikon żeńskiego MMA na świecie, znajdująca się na 9. pozycji w rankingu. Co więcej, "The Karate Hottie" do starcia z Polką przystępuje po dwóch zwycięstwach z rzędu.
- Wrócę silniejsza - to były jedne z niewielu słów, jakie Kowalkiewicz powiedziała kilka godzin po porażce z Andrade. Porażki budują charakter i kształtują zawodników niekiedy bardziej niż wygrane. W Filadelfii przekonamy się, czy błędy z poprzedniego starcia zostały wyeliminowane u Polki.
Walki kobiet w UFC mają to do siebie, że stosunkowo szybko można utorować sobie drogę do pasa. O tym Kowalkiewicz przekonała się niemal trzy lata temu, kiedy po kilkunastu miesiącach od odejścia z KSW znalazła się na jednej karcie walk z Conorem McGregorem i w Madison Square Garden przystępowała do mistrzowskiego boju.
Zobacz także: Kibice chcą zobaczyć rewanż Pudzianowskiego z Kołeckim
Nic nie może trwać wiecznie
Dlaczego walka z Waterson to ostatni zryw Kowalkiewicz? Sama wojowniczka przyznała, że jeszcze przez dwa lata będzie cieszyć polskich fanów swoimi pojedynkami. W wieku 36 lat łodzianka chce spełniać się pod innym względem. - Mój partner czuje instynkt rodzicielski - przyznała.
Podopieczna trenera Łukasza Zaborowskiego dostała jeszcze zgodę na dwa lata kariery w MMA. W tym czasie prawdopodobnie zrobi nie więcej niż 5 walk, stąd najbliższej przegrać po prostu nie może, jeśli ma jeszcze mistrzowskie aspiracje.
Pokonać idolkę
Kowalkiewicz z jednej strony cieszy się, że w Filadelfii przyjdzie jej się zmierzyć z Michelle Waterson, ale z drugiej strony ta walka może być dla niej o tyle ciężka, gdyż darzy ona Amerykankę dużym szacunkiem. Łodzianka nie ukrywa, że była mistrzyni Invicta FC jej jest idolką.
W oktagonie o nadmiernym respekcie nie może być mowy. Kiedy nadarzy się okazja, pojedynek trzeba będzie szybko skończyć, a jeśli nie, to mądrze poprowadzić starcie i wygrać je na kartach u sędziów punktowych. To zawodniczka Shark Top Team potrafi robić świetnie i z reguły w swoich walkach rozkręca się z rundy na rundę. Do tej pory, kiedy pojedynki trwały pełen dystans, Polka tylko raz musiała uznać wyższość przeciwniczki, a pięciokrotnie to jej ręka powędrowała ku górze
Zobacz także: Historyczna gala MMA w TVP Sport