Odmrażanie polskich sportów walki trwa w najlepsze. Po galach Wotore, Babilon MMA, Gromda i FEN przyszedł czas na European Fight Masters (Gala w systemie PPV w WP Pilot, dostęp można wykupić tutaj - KLIKNIJ). Choć nazwa projektu brzmi światowo, to stoi za nim prawnik z Polski Norbert Sawicki, prywatnie brat Materli.
W sobotę bowiem Michał Materla ponownie wejdzie do klatki. Na jego pojedynek udaliśmy się z kamerą. Dla redakcji to pierwsza zagraniczna delegacja po wybuchu pandemii i okazja, by na własne oczy zobaczyć, jak Polacy i Niemcy oswoili wirusa.
Pierwotnie pojedynek miał się odbyć w studiu w Berlinie, ale ostatecznie został przeniesiony na przedmieścia Dortmundu. Na ostatniej prostej pojawiły się problemy administracyjne i prawne. Żadna nowość w niemieckim MMA.
- Nie mieliśmy wyjścia i musieliśmy przenieść galę do innego landu. Tu są trochę inne, bardziej liberalne regulacje prawne. Ludzie mają tu inne podejście do MMA jako sportu. Mieszkałem w Niemczech 25 lat. Studiowałem tu. Niestety, muszę stwierdzić jedną rzecz: urzędnicy mentalnie wciąż tkwią w 1933 roku i myślą, że mogą definiować, co jest sportem, a co nim nie jest. Może to brutalne porównanie, ale tak było przed wojną. Wtedy Adolf Hitler decydował, co można nazwać sztuką, a co nie. W Berlinie wciąż funkcjonuje skostniały układ, który jest zdania, że MMA to nie sport. Dlatego wylądowaliśmy tutaj - tłumaczy nam Sawicki.
ZOBACZ WIDEO: "Klatka po klatce" FEN 28: Paweł Jóźwiak zachwycony po gali. "Mój wyraz twarzy mówi chyba wszystko"
Powód organizacji gali u naszych zachodnich sąsiadów jest prozaiczny: Materla wciąż ma kontrakt z KSW, który nie pozwala mu na walki dla innej organizacji MMA na terenie Polski.
Maseczka albo kara
Z Warszawy wyruszamy w piątek o szóstej rano, żeby zdążyć na oficjalne ważenie. To zaplanowane jest na godzinę 18. Do przebycia mamy 1000 kilometrów autostradami. Po trzech godzinach jazdy czas na pierwszy postój: tankowanie, śniadanie i zakupy. Przed wejściem na stację zakładamy maseczki. Jako jedni z nielicznych.
Można odnieść wrażenie, że Polacy już zapomnieli o konieczności noszenia ich w zamkniętych pomieszczeniach. Kolejny postój w przygranicznym Świecku przynosi ten sam widok. Na stacji z maseczek korzystają tylko kasjerki. Granicę przekraczamy o godzinie 11. Nie ma kolejek, nie ma służb, nikt nikogo nie kontroluje. Nie ma żadnego powodu, by sądzić, że Europa zmaga się z koronawirusem.
Dopiero wizyta na pierwszej stacji w Niemczech uświadamia nam, że wirus wciąż jest gdzieś obok. - Proszę założyć maseczkę - mówi kasjer, gdy pojawiamy się w drzwiach. Dopiero wtedy ja i operator kamery zorientowaliśmy się, że zwyczajnie o nich zapomnieliśmy. Podobnie jak kierowca ciężarówki, który w drzwiach uświadomił sobie, że za chwilę złamie prawo. Jest zły na siebie, na rządowe regulacje, ale grzecznie wraca do szoferki, zakłada maskę i wraca na stację.
Niemcy pamiętają o tym obowiązku. Tak jest na każdej stacji, na której się zatrzymujemy. Widok zgoła odmienny od tego, co można zaobserwować w Polsce. Być może dlatego, że brak maseczki oznacza mocne uderzenie w portfel. - Za jej brak grozi 500 euro grzywny. To nie są małe pieniądze, dlatego wszyscy pamiętają o ich noszeniu w restauracjach, hotelach, środkach publicznego transportu, w pomieszczeniach zamkniętych - mówi Sawicki.
W Castrop Rauxel jesteśmy o 16. W tym kilkudziesięciotysięcznym miasteczku widać, że mieszkańcy pamiętają o wirusie i restrykcjach. Osoby bez maseczek należą do rzadkości. Każdy ma ją pod ręką i zakłada, kiedy wchodzi do autobusu, sklepu, restauracji czy kiosku. Jakby wstępował do innego wymiaru.
Dystans społeczny
To druga zasada, która rzuca się w oczy w sklepach, restauracjach, na stacjach paliw czy w bankach. Pamiętają o niej również organizatorzy European Fight Masters. Kiedy tuż po godzinie 18 w Europahalle rozpoczyna się oficjalne ważenie, spiker już na samym początku, stanowczym tonem informuje zawodników o konieczności zachowania dystansu społecznego. Minimum półtora metra.
- Długo się nad tym zastanawialiśmy. Zdajemy sobie sprawę, że w sobotni wieczór zawodnicy będą wymieniać ciosy, leżeć na sobie w parterze, że zmiesza się ich krew, że tego dystansu po prostu nie będzie. Ale chcieliśmy wysłać w świat wyraźny sygnał, że na ważeniu nie ma potrzeby skracania dystansu społecznego - tłumaczy Sawicki.
Serce zawodników bierze jednak górę. Jako pierwszy zasadę łamie Nikołaj Grozdijew, który już chciał pokazać Michałowi Dominowi, że w klatce też się nie cofnie. I trudno się dziwić, bo MMA to sport kontaktowy.
Sobotnia gala odbędzie się bez kibiców, chociaż organizatorzy rozważali wpuszczenie niewielkiej liczby gości. - Niemieckie prawo na to zezwala. Myśleliśmy o tym, żeby ustawić kilka stolików i krzeseł w odpowiednich odległościach. To byłoby jednak duże przedsięwzięcie logistyczne. Musielibyśmy co chwila dezynfekować stoliki, wszystkie pomieszczenia, wietrzyć halę. Dlatego uznaliśmy, że gala odbędzie się bez kibiców - mówi Sawicki, który stawał na głowie, żeby doprowadzić projekt do szczęśliwego końca.
- Organizacja tej gali to była masakra. Przez ostatnie trzy tygodnie pracowaliśmy bardzo ciężko. Jest mnóstwo regulacji sanitarnych. Tylko ta kwestia zajęła mi osiem godzin pracy. Tyle właśnie czasu spędziłem, żeby przygotować konspekt gali w oparciu o przepisy prawa - mówi Sawicki.
- Inne organizacje MMA będą miały duże problemy, żeby wejść na niemiecki rynek. Regulacje są bardzo restrykcyjne. Jest też różne podejście do różnych spraw. Nie chodzi tylko o kwestie urzędowe, ale też techniczne. Niemcy są daleko, jakieś 30 lat za Polską, jeśli chodzi o infrastrukturę techniczną. Mam na myśli internet czy bankowość elektroniczną. Na szczęście udało się to wszystko przeskoczyć i czekamy już tylko na wspaniałe walki - dodaje Sawicki.
Gala European Fight Masters 3 rozpocznie się o godzinie 20:00. Będzie można ją oglądać na platformie WP Pilot (link pod artykułem). Cena subskrypcji to 24,99 zł.