Właściciele KSW nigdy nie ukrywali, że ich wzorem do naśladowania była nieistniejąca już organizacja PRIDE. To właśnie Japończycy zaszczepili w kibicach miłość do MMA. A mieszane sztuki walki w swojej pierwotnej wersji był niczym innym tylko konfrontowaniem zawodników wywodzących się z innych dyscyplin sportów walki, a nawet sportowców, którzy ze sportami walki nie mieli wiele wspólnego.
Do niedawna polem walki w KSW był biały ring. Tenże ring był symbolem PRIDE. Wielkie otwarcie gali? Ten element KSW również zaczerpnęła od Japończyków. Jeśli ktoś nie widział choćby jednego otwarcia gali w Japonii, może włączyć film poniżej. Muzyka, bębny, głos aktorki Lenne Hardt - i ciarki gwarantowane.
Wszystko to było nieodłączonym elementem wielkiego show. Ale to co najważniejsze działo się w ringu. Obok zawodników prezentujących najwyższy poziom MMA, Pride stawiał na rozpalające wyobraźnię kibiców walki typu "freak-fight".
Ikuhisa Minowa vs był koszykarz Giant Silva (218 cm wzrostu)? Tak, proszę państwa! Król bokserskich 4-rundówek Eric "Butterbean" Esch z Zuluzinho (obaj po 185 kg)? Oczywiście, proszę państwa! Minowa vs Esch? Takie zestawienie też się znalazło! Słynny mistrz Fiodor Jemljanienko vs Zuluzinho? I było fajnie, fajniusio.
Do pełni szczęścia KSW w pewnym momencie brakowało właśnie tego typu zestawień. Dlatego w 2009 roku sięgnięto po Mariusza Pudzianowskiego. Gala KSW 12 była dla polskiego MMA nowym otwarciem. Nie ma przesady w stwierdzeniu, że były strongman wpisał się na listę największych "freaków" w historii nie tylko polskiego, ale też światowego MMA.
W debiucie "Pudzian" walczył z człowiekiem, który określał się mianem zawodowego pięściarza. Później mierzył się między innymi z wspomnianym "Butterbeanem", Jamesem Thompsonem (również legendą Pride), byłym futbolistą Bobem Sappem czy Pawłem Nastulą, mistrzem olimpijskim w judo, która znał smak występów na galach Pride. Wszystkie te starcia elektryzowały miliony widzów na otwartych antenach telewizyjnych, a później były dźwignią do rozwoju pay-per-view nad Wisłą.
Pandemia i kontuzja "Pudziana" wywróciły nieco plany KSW. W 2020 roku fani tej organizacji nie obejrzeli solidnego freaka. Nie było go też na pierwszej gali w styczniu tego roku. Wszystko zmieni się w sobotę.
- Tu nie chodzi o to, czy łatwiej jest walczyć na piachu w 40-stopniowym upale, czy ciągnąć na plecach tira. Wracamy do korzeni. Skrót KSW wciąż oznacza "Konfrontacja Sztuk Walki" - mówi w materiale promującym galę Maciej Kawulski.
Trudno o lepsze zestawienie oddające definicję określenia "freak-fight". W klatce zmierzą się były strongman i były mistrz senegalskich zapasów.
Serigne Ousmane Dia jest żywą legendą w Senegalu. Mierzący 198 cm i ważący 151,2 kg "Bombardier" dwukrotnie sięgał po mistrzostwo świata dyscypliny określanej w Afryce mianem laamb. Zapaśnicy w jego kraju są idolami milionów kibiców i popularnością dorównują prezydentowi kraju.
Za swoje występy zarabiają gigantyczne pieniądze, jak na tamtejsze warunki: nawet 200 tysięcy euro. Walki odbywają się na piachu, a zwycięża ten, kto sprawi, że rywal dotknie trzema kończynami podłoża. Dozwolone są też ciosy. Dia ma w rekordzie zwycięstwa po uderzeniach i właśnie dlatego nazwany został "Bombardierem".
Po sukcesach w tradycyjnych zapasach Dia zadebiutował w MMA. Wygrał dwie walki.
Nie oszukujmy się, w walce wieczoru sobotniej gali nie obejrzymy MMA na najwyższym światowym poziomie. Nie będzie pełnego wachlarza technik, wysokiego tempa, pełnego arsenału ciosów, jednym słowem - finezji tego sportu. Być może zawodnicy zużyją całe zasoby tlenu w łódzkiej Wytwórni.
- Niech weźmie dwie butle. Jedną dla mnie, drugą dla niego - wypalił po ważeniu Pudzianowski.
Bez względu na tablicę Mendelejewa wszechstylowa walka wręcz znów da nam odpowiedź na najważniejsze pytanie: który z tych kolosów wygra, kiedy obaj "złapią się" w klatce?
- O zwycięstwie nie zadecyduje ani gameplan, ani sztaby trenerskie, ani wielka strategia, tylko ilość krwi, którą tej nocy przepompuje polskie i afrykańskie serce - dodaje Kawulski.
- Uwierz mi, że to najbardziej szalona walka w mojej karierze - powiedział Pudzianowski.
Zupełnie jak kiedyś na galach Pride. Duch tej organizacji nigdy nie zginie.