Zaczął się awanturować w autobusie. Uciekł, gdy zobaczył, kto kieruje

Martin Zawada ostatnią walkę w MMA stoczył w styczniu tego roku. Treningi łączy z pracą jako kierowca autobusu. - Raz jakiś gość chciał mnie zaatakować. Wystartował, ale jak mnie zobaczył, to uciekł - wspomina.

Łukasz Witczyk
Łukasz Witczyk
Martin Zawada pracuje jako kierowca autobusu Materiały prasowe / KSW / Martin Zawada pracuje jako kierowca autobusu
W styczniu Martin Zawada zmierzył się na gali KSW z Szymonem Kołeckim. Musiał uznać wyższość mistrza olimpijskiego z Pekinu 2008, ale pokazał, że stać go na wiele. MMA to dla niego pasja, która daje mu sporo satysfakcji i adrenaliny. Na co dzień jest kierowcą autobusu.

Zawada urodził się w Bielsku-Białej, jako sześcioletnie dziecko wraz z rodzicami wyjechał do Niemiec. Tam mieli dobrą pracę i postawili wszystko na jedną kartę. - Wskazałem palcem na niebo, gdzieś na Zachód i powiedziałem: wyjeżdżam tam, bardzo daleko, pewnie już nigdy mnie nie zobaczycie. Chciało mi się płakać, kolegom też łzy stanęły w oczach - wspominał w wywiadzie udzielonym portalowi WP SportoweFakty.

To właśnie w Niemczech Zawada rozpoczął treningi, choć najpierw zaczął ćwiczyć piłkę nożną. - Graliśmy w niższych ligach, ale zdarzało się wygrywać z dobrymi klubami. W moim nie było pieniędzy, dlatego zostawiłem futbol i zacząłem trenować piłkę ręczną. Byłem bramkarzem, miałem niezły refleks. W juniorach graliśmy nawet w wyższych ligach, ale nasza drużyna złożona z kolegów ze szkoły zaczęła się rozpadać - dodał.

ZOBACZ WIDEO: EFM Show 2. Zobacz najbardziej widowiskowe nokauty!

Gdy rzucił futbol, zdecydował się na treningi sportów walki. Jako dzieciak na podwórku nie miał łatwo. Inni go bili, a Zawada nigdy nie oddawał. Jak tłumaczył, wszystko przez respekt, jaki czuł przed ojcem. - Kiedyś mi powiedział: "Słuchaj Martin, kurdę, jak coś nawywijasz i przyjdziesz do domu z policją, to wtedy dopiero dostaniesz". I kiedy ktoś mnie atakował, wolałem robić krok w tył. Nie dlatego, że się gościa bałem. Ojca się bałem! - przyznał.

Zapisał się na kickboxing i tak rozpoczęła się jego przygoda ze sportami walki. Opowiadał o tym na podwórku, licząc, że koledzy się przestraszą. Miał wtedy 15 lat. Po roku zrezygnował jednak, bo każdy trening wyglądał tak samo. W momencie, gdy zobaczył, jak wygląda MMA, zdecydował się dalej walczyć. Za pierwszy pojedynek zarobił sto euro.

Z KSW przygodę miał już w 2006 roku. - Byłem młody i po prostu chciałem walczyć. Fajnie było wrócić do kraju i pokazać się przed polskimi kibicami. To była pierwsza gala na Torwarze z transmisją w Polsacie. Walczyłem z Łukaszem Jurkowskim. Tylko jedna rzecz mnie wkurzyła. Przed walką zagrali mi hymn Niemiec. Zwyczajnie się wkurzyłem. Przecież jestem Polakiem! Wiem, że oni to chcieli sprzedać jako walkę międzynarodową, "superfight", ale jakiś żal we mnie pozostał - wspomina.

Gdy w MMA mu nie szło, zdecydował się na pracę zarobkową. - W Duesseldorfie szukali kierowców miejskich autobusów. Zgłosiłem się. Wysłali mnie na szybki kurs. Wszystko opłacił urząd miasta, za co jestem mu wdzięczny do tej pory. W sześć miesięcy zrobiłem prawo jazdy. Podpisałem umowę na dwa lata, ale zostałem do dziś. I awansowałem, bo jestem dyspozytorem. Najgorzej jest w nocnych. Zdarzało się, że w autobusie pili, wymiotowali, bili się, były też awantury "rodzinne", szarpaniny kobiet i mężczyzn. Raz jakiś gość chciał mnie zaatakować. Wystartował, ale jak mnie zobaczył, to uciekł - wyznał.

Czytaj także:
Zawodniczka KSW ma problemy zdrowotne. Lekarze postawili warunek
Łukasz Sudolski kolejnym Polakiem w UFC? Tak jego szanse widzą bukmacherzy

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×