Sebastian chodzi do podstawówki w Gdańsku. Rozpiera go na tyle energia, że uczestniczy w wielu bójkach. Zmienia szkołę, ale niewiele to daje.
- W nowej zapytałem się chłopaków, który jest największym kozakiem. Od razu rzuciłem się na niego, ale nie wygrałem tamtego pojedynku - wspomina historię sprzed lat Sebastian Przybysz w rozmowie z Arturem Mazurem dla WP SportoweFakty.
Kilkanaście lat później jest w zupełnie innym miejscu. Przygotowuje się do walki z Oleksijem Poliszczukiem na gali XTB KSW 107, w której będzie bronił pasa mistrza wagi koguciej. Motywację będzie mieć podwójną, bowiem starcie odbędzie się w jego rodzinnym Gdańsku, w hali Ergo Arena.
- Tę historię z podstawówki zapamiętam do końca życia. Byłem wtedy taki narwany głupek... Nie da się jednak ukryć, że w ten sposób trochę też odreagowywałem moje życie prywatne - dodaje Przybysz.
Ojciec alkoholik
Przez wiele lat nie chciał rozmawiać o swojej trudnej przeszłości. Wstydził się dzieciństwa. Z czasem, gdy stał się uznanym zawodnikiem KSW, wzrosła jego pewność siebie. W kolejnych wywiadach otworzył się i zaczął mówić, przez co przechodził.
- Zrozumiałem, że nie muszę się już tego wstydzić, że ten etap jest za mną. Ludzie mają jeszcze trudniejsze sytuacje ode mnie - podkreśla 32-latek.
Gdy miał kilka lat ojciec, który był uzależniony od alkoholu, zostawił jego i matkę.
- Nie potrafiłem tego zrozumieć. Mama ciężko pracowała, żebyśmy mieli co jeść, a często i tego brakowało. To były momenty ch*****. Uczucie głodu jest nie do opisania. Jak ktoś tego nie przeżył, to nigdy tego nie zrozumie. I nagle ten niesamowity moment, kiedy możesz zjeść kromkę chleba. O tym się pamięta na długo. To mnie zahartowało - wspomina.
Krótko po tym jak ojciec zostawił rodzinę, starał się jeszcze utrzymywać z nim kontakt. Po pewnym czasie w ogóle przestali jednak rozmawiać.
- Nie czuję potrzeby kontaktu z nim - deklaruje Przybysz. Dochodzą do niego jednak głosy, że ojciec nadal mieszka w Gdańsku i śledzi karierę syna.
Napięcia w domu rozładowywał na ulicy. Bił się nie tylko z rówieśnikami z podstawówki czy gimnazjum. By dać upust swoim emocjom, zapisał się na treningi MMA. - Sport był dla mnie terapią. Dzięki niemu uwierzyłem bardziej w siebie, że mogę zostać kimś. To nie jest też tak, że zacząłem trenować, by lać ludzi na ulicy - podkreśla.
Emocje wyładowywał już jednak nie w szkole czy na ulicy, ale na sali treningowej. Szybko zdał sobie sprawę, że trenowanie sportów walki to ciężki kawałek chleba, ale nie zraził się. - Po pierwszym treningu wiedziałem, że chcę tego, że chcę więcej trenować. Chciałem umieć się obronić, ale też odnosić sukcesy. Miałem wtedy z 14, może 15 lat - wspomina.
Wszystko stracił przez ulewę
Chodził na treningi, ale w domu nadal nie było wiele pieniędzy. Często przez tydzień trenował w tym samym ubraniu. Z czasem otrzymał możliwość prowadzenia zajęć w klubie MMA w Gdańsku, dzięki którym zaczął zarabiać. Radość nie trwała jednak długo.
- Była ulewa i halę, w której prowadziłem zajęcia, doszczętnie zalało. Sam na niej trenowałem, a dodatkowo mogłem trenować innych i zarabiać niezłe jak na tamte czasy pieniądze. W jeden dzień to wszystko straciłem - podkreśla Przybysz.
Znajomy załatwił mu pracę w stoczni. Obiecywano niezły zarobek i nie dłuższą niż osiem godzin dziennie pracę, by mógł skupić się także na treningach. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna.
- To był beznadziejny okres mojego życia. Pieniędzy nie było z tego tyle, ile się spodziewałem. Miałem pracować osiem godzin, a robiłem ponad 10. Była to ciężka praca fizyczna, którą chciałem łączyć z treningami. Robiłem to, ale byłem po prostu bardzo zmęczony - zwraca uwagę.
Wówczas pomocną dłoń wyciągnął do niego Grzegorz Jakubowski, znany jako trener "Jakubek", który ma swój klub w Gdyni. Szkoleniowiec pozwolił Przybyszowi prowadzić zajęcia u siebie.
- To był ewenement, bo wcześniej trener zawsze sam prowadził treningi. Nie dostawałem od niego kokosów, zarobiłem mniejsze pieniądze niż na stoczni, ale wiedziałem, że mam perspektywę, że zostałem w MMA i dalej mogę realizować drogę ku marzeniom, ku osiągnięciu sukcesów w tym sporcie - podkreślił.
Z trenerem zżył się na tyle, że dzisiaj ma z nim bliską relację. - Nie jest może tak, że spędzamy razem święta - uśmiecha się.
- Ale trener jest ważną osobą w moim życiu. Przyszedłem do trenera z niczym. Widział całą moją drogę, jak od chłopaka bez niczego dotarłem do miejsca tego, w którym jestem. Widział jak z chłopaka zmieniam się w mężczyznę. Wyciągał do mnie rękę, żeby mi pomóc - dodaje.
500 zł za pierwszą walkę
Dla KSW, największej polskiej federacji MMA, walczy już od kilku lat. Jego pojedynki przyciągają tłumy kibiców i są spektakularne. Dzięki nim zarabia też coraz lepsze pieniądze, chociaż początek jego kariery w MMA - pod względem finansowym - nie należał, jak z resztą u wszystkich adeptów, do łatwych.
- Do pierwszej walki o pas w KSW jeszcze normalnie pracowałem. Od tego momentu to się zmieniło. Z tej i z kolejnych walk jestem w stanie zarobić tyle, że mogę się z tego spokojnie utrzymać. Za zawodowy debiut w MMA dostałem 500 zł, a dużo więcej włożyłem w same przygotowania do tego starcia - ujawnia.
Teraz jest jedną z gwiazd KSW. W sobotę tysiące kibiców do hali przyjdą dla niego i będą trzymać kciuki za skuteczną obronę pasa KSW. Gdy wejdzie do oktagonu, na pewno będzie pamiętał swoje życiowe motto.
- Chcę robić w życiu to, co sprawia mi przyjemność, a mało w życiu mnie tak cieszy jak MMA - podkreśla.
Początek gali XTB KSW 107 w Ergo Arenie w sobotę 14 czerwca o godzinie 19:00.
normalnosc czy dziwnosc?