Hołowczyc wyjechał w pierwszej parze dnia i dość łatwo, przy padającym deszczu, pokonał trzykrotnie Lancerem Evo IX Słoweńca Kauczicza. Warunki pogodowe w Poreczu zaczęły się stopniowo pogarszać i tor zamienił się w błotnistą sadzawkę. Uczestnicy wielu biegów walczyli bardziej o utrzymanie się na trasie, niż ze swoimi konkurentami. W tych warunkach często o wynikach decydował bardziej łut szczęścia niż umiejętności kierowców.
Organizator podjął słuszną decyzję, żeby począwszy od ćwierćfinałów zawodnicy jeździli terenowymi Oplami Antara, podstawionymi przez węgierski zespół Balazsa Szalaya. Dodatkowo zamiast czterech pojedynków, o awansie miały decydować tylko dwa biegi, a w przypadku remisu różnica sumy uzyskanych czasów. W pierwszej parze wystartowali Hołowczyc i Armin Schwarz, mistrzowie Europy 1997 i 1996. Polak pewnie wygrał pierwszy bieg, pokonując w arcytrudnych warunkach Schwarza o 16 sekund.
W drugim wyścigu, po zamianie samochodów, wydawało się, że nic nie może odebrać Hołowczycowi awansu, lecz po drobnym błędzie pod koniec pętli jego Antara wylądowała poza barierą z opon i dopiero po kilku próbach cofania, udało mu się powrócić na tor. Mimo szaleńczego pościgu Polakowi nie udało się odrobić straty i niemiecki czempion wygrał walkę o półfinał, po zsumowaniu czasów, różnicą ponad 4 sekund.
Schwarz pokonał w półfinale Kankkunena, lecz w finale uległ rewelacji zawodów - Kevinowi Abbringowi, który po raz pierwszy w życiu jechał w zawodach samochodem terenowym! Ciekawostką jest fakt, że Hołowczyc zaprosił Abbringa, żeby pojechał z nim w biegach ćwierćfinałowych jako pasażer, chcąc mu pokazać jak należy posługiwać się terenówką. Nauka nie poszła w las, co Kevin udowodnił wygrywając Antarą kolejno z Pelihanem, Gadasinem i Schwarzem, triumfując w całych zawodach.
- Jestem niepocieszony, rzec można nawet wściekły na siebie. Mały błąd w drugim biegu ćwierćfinałowym kosztował mnie niemal pewny awans do półfinału, gdzie zmierzyłbym się z moim idolem, samym Juhą Kankkunenem, którego uważam za największego mistrza światowych rajdów. A tak moje marzenie niestety nie spełniło się, choć fajnie było go tutaj spotkać i powspominać stare dzieje - powiedział Krzysztof Hołowczyc.
- Dzisiejsze zawody w dużej mierze zdominowane zostały przez pogodę. Szutrowo-gliniany tor po silnych opadach deszczu zamienił się w grząską, błotnistą ślizgawkę i momentami aż śmiesznie było oglądać poważne rajdówki jadące paręnaście kilometrów na godzinę i walczące o utrzymanie się na trasie. Tym bardziej szkoda mi zmarnowanej szansy, bo taki bałagan na drodze, to coś co lubię i dobrze się w takich warunkach czuję. Zabrakło szczęścia - dodał.
- Gratuluję Kevinowi zwycięstwa i cieszę się, że być może pomogła mu trochę jazda ze mną w roli obserwatora, bo gdy powiedział mi w przerwie, że nigdy nie siedział w takim aucie, to od razu zaproponowałem mu przejażdżkę, a organizator się na to zgodził, choć wszyscy inni jeździli w tych zawodach bez pasażera. Gratuluję też Arminowi, który pokazał wielką klasę ogrywając mnie i Juhę, choć w finale miał mniej szczęścia. Ale to chyba dobrze, że wygrywają młodzi, bo jak w kółko wygrywaliby weterani, to ten sport stałby w miejscu - stwierdził "Hołek".