Chyba najsłynniejszym Team Order w ostatnich latach był ten z Austrii w roku 2002, kiedy to Rubens Barrichello na kilka metrów przed metą zwolnił i wyprzedził go Michael Schumacher. Doszło wtedy do niemałego skandalu. Najpierw kibice wygwizdali obu kierowców, a na podium Niemiec oddał swoje miejsce Brazylijczykowi. Zrobiło się zamieszanie, a Ferrari zostało ukarane karą w wysokości miliona dolarów
Takich sytuacji, jak ta na torze A1 Ring w Austrii w Formule 1 było wiele. Największy wysyp poleceń zespołowych był w latach 90-tych. Gerhard Berger podczas Grand Prix Japonii w 1991 roku, pomógł Aytonowi Sennie wyeliminować z wyścigu Nigela Mansella. Jednak słynny Brazylijczyk oddał swoją pozycję lidera na rzecz Bergera przed samą metą.
Fatalnie musiał się czuć Eddie Irvine w 1997 roku. Miał bardzo duże szanse na wygranie swojego pierwszego wyścigu w Formule 1. Niestety musiał przepuścić Schumachera, ponieważ ten ciągle walczył o tytuł mistrzowski. Niewiele gorzej miał Rene Arnoux, który dzięki zignorowaniu Team Order wygrał Grand Prix Francji. Wiele go to kosztowało i wraz z końcem sezonu został wyrzucony z zespołu.
Polskich kibiców na pewno nurtuje wyprzedzenie Nicka Heidfelda przez Roberta Kubicę podczas Grand Prix Kanady w roku 2008. Niemiec przyznał wtedy po wyścigu, że to on miał bardzo duże szanse na zwycięstwo. Zespół przekazał mu, że Polak jest od niego szybszy i rzeczywiście Robert jechał wtedy fenomenalnie i jeżeli myślał o wygranej musiał przejechać kilkanaście bardzo szybkich okrążeń. Kubica przyznał po wyścigu, że teraz jest 1-1, bo we wcześniejszej fazie sezonu, to on musiał przepuścić Niemca. - Dla mnie Formuła 1 jest świetnym przykładem sportu zespołowego. Kierowca jest najbardziej widoczny i najbardziej znany, ale bez swojej ekipy byłby nikim - to słowa Kubicy na temat Team Order.
Podobnie było w McLarenie, gdy w zespole jeździli Lewis Hamilton i Heikki Kovalainen. W niektórych wyścigach oddawanie pozycji przez Fina strasznie raziło w oczy, ale sędziowie mieli związane ręce. A to jakieś problemy z bolidem lub Heikki po prostu popełniał szkolne błędy na torze. Mogliśmy to zauważyć podczas Grand Prix Niemiec 2008. Świetnie spisał się wtedy realizator transmisji. Najpierw pokazywany był Kovalainen jadący przed Hamiltonem, potem kamera przyłapał Rona Denisa gdy ten naciskał "magiczny guzik". Chwilę potem to już Lewis był przed Heikkim. W tamtym sezonie jednak nie było tajemnicą kto jest numerem jeden w McLarenie, więc jakoś specjalnie nikogo to nie dziwiło.
Opisaną wyżej sytuacje doskonale widać na filmiku od 1:45
Jednak trzeba przyznać, że F1 to po części sport zespołowy. Doskonały przykład z roku 2008, kiedy to Ferrari miało zapewniony już tytuł mistrzowski konstruktorów, ale o pierwsze miejsce wśród kierowców walczył jeszcze Felpie Massa. Po kwalifikacjach kiedy okazało się, że z lepszego miejsca wystartuje Kimi Raikkonen, Fin powiedział dziennikarzom - Zrobię wszystko, aby pomóc zespołowi. Można było tylko się domyślać, do jakich sytuacji może dojść podczas wyścigu. I tak się stało, Massa zbliżał się do Kimiego, a ten przez kilkadziesiąt sekund miał "problemy" z bolidem i Brazylijczyk z łatwością go wyprzedził, i zajął drugie miejsce.
No i dochodzimy do Grand Prix Niemiec 2010. Rok po strasznie wyglądającym wypadku, Felipe Massa ma ogromne szanse na wygranie wyścigu. Wydawało się, że liderującym bolidom Ferrari nic nie zagrozi i zdobędą pewny dublet. Jednak na horyzoncie pojawił się Sebastian Vettel, który bardzo chciał osiągnąć sukces przed własną publicznością. Trzeba było podjąć szybką decyzję i jedyną nadzieją na pewne osiągniecie zwycięstwa, było przepuszczenie Fernando, który prezentował lepsze tempo od Brazylijczyka. - Ja to rozumiem i zrobiłbym to samo - powiedział z uśmiechem na twarzy Michael Schumacher.
Dlatego nie rozumiem po części komentarzy - jak to Ferrari zachowało się nie fair. Sebastian Vettel niebezpiecznie się zbliżył do kierowców włoskiego zespołu. Uważam, że Stefano Domenicali podjął słuszną decyzje. Fernando Alonso był szybszy od swojego partnera i mógł odjechać Vettelowi oraz odnieść pewne zwycięstwo. Problem polega na tym, że Ferrari zrobiło w sposób zbyt czytelny. Zawsze przecież można powiedzieć kierowcy, że kończy mu się paliwo i musi zwolnić (tak doskonale znamy to z McLarena).
Ekipa z logiem czarnego konia dostała karę w wysokości 100 000 dolarów. Usłyszymy pewnie o tym oddaniu pozycji jeszcze podczas Grand Prix Węgier, a potem czeka nas miesięczna przerwa od Formuły 1. Wtedy zapomnimy o tym incydencie i znowu będziemy się zachwycać ściganiem. Nic na to nie poradzimy, F1 czasem bywa brutalna, ale Team Order był, jest i będzie nadal w wyścigach, ponieważ jest częścią tego sportu.