Po doskonałym widowisku, jakie zafundowali kibicom kierowcy startujący w pierwszej tegorocznej rundzie IRC – 77. edycji Rajdu Monte Carlo (21-24 stycznia 2009r.) nie cichną głosy, że tegoroczne Monte Carlo było bardziej udaną imprezą pod względem organizacyjnym i dużo ciekawszą pod względem sportowym niż to miało miejsce choćby przed rokiem. Włodarze najstarszej imprezy rajdowej na świecie już przed jej rozpoczęciem mówili o tym, że ucieczka spod sztywnych reguł imprez rozgrywanych w ramach Mistrzostw Świata może wyjść samej tylko na dobre i nie mylili się.
Wprawdzie sama lista zgłoszeń nie była może oszałamiająca, ale w IRC posiadanie samochodu kategorii S2000 samo w sobie oznacza, że wartościowi kierowcy prywatni i fabryczni mają prawie jednakowe szanse w przeciwieństwie do ekipy Sebastiena Loeba czy Mikko Hirvonena oraz reszty "bandy" w autach WRC. To samo w sobie powodowało, że do walki o najlepsze miejsca stanęło w rzeczywistym tego słowa znaczeniu dużo więcej kierowców niż w poprzednich edycjach, gdzie faktycznych pretendentów do zwycięstwa można było zliczyć na palcach jednej ręki. W tym roku było ich niemal kilkunastu.
Liderowanie zmieniało się praktycznie z odcinka na odcinek i do końca nie było pewne kto wygra, kto przegra, a kto mety nie ujrzy, bo co to dużo pisać – tegoroczne Monte Carlo było wyjątkowo wymagające ze śniegiem, lodem oraz mokrym i suchym asfaltem, a także nocnymi odcinkami specjalnymi. To wszystko spowodowało, że widowisko było przednie - kibice byli zachwyceni poziomem rywalizacji, sponsorzy zadowoleni z zainteresowania opłacanymi załogami, a stacja Eurosport przechwalała się niesamowitymi zyskami z reklam po wprowadzeniu znaczącej ilości relacji live na antenie.
Widać, że to czego się obawiano – degradacji z WRC do IRC wyszło imprezie z Księstwa Monako jedynie na dobre, a obecnie nie wyklucza się, że na rampie startowej w Monaco nie będą już "mile" widziani kierowcy z Mistrzostw Świata, bo "młodsza seria" okazała się lepsza i ciekawsza. W końcu co może być ciekawego w czterech autach fabrycznych, do których tempa nie może się nikt przyłączyć? Nawet ludzie, którzy przez ostatnie dwanaście sezonów otwierali sezon największego "cyrku" rajdowego świata z gwiazdami pokroju Sebastiena Loeba, Carlosa Sainza, Tommi Makinena czy zapomnianymi już nieco Juhą Kankkunenem lub Gilesem Panizzim i wielu innymi stwierdzili, że lepiej wychodzą na tym, że nie mają u siebie Mistrzostw Świata, a "jedynie" serię Intercontinental Rally Challenge. Coś w tym musi być.
Kiedy spojrzy się na fora internetowe, poczyta, to człowiek dochodzi do jednego sensownego stwierdzenia - Mistrzostwa Świata się znudziły. Tak do końca nie wiadomo co się do tego przyczyniło. Czy to kwestia coraz mniejszej ilości zespołów fabrycznych? Czy może sam "wszechmistrz" Loeb jest temu winien, o ile można kogoś winić za swoje doskonałe wyniki. Fakt jest faktem - w Mistrzostwach Świata nie ma teraz już tego czegoś co przyciągało ludzi przed laty - od kilku sezonów daje się zauważyć tą zniżkową tendencję. Kibicom się to wszystko już znudziło i opatrzyło, ciągle tylko Loeb i Citroen, Citroen i Loeb no i czasami, gdzieś się w to wplącze Hirvonen. Patrząc na wyniki wspomnianego Rajdu Irlandii wypadało by się zastanowić czy w tym roku szczególnie podczas rajdów asfaltowych nie będziemy świadkami koncertu aut spod znaku podwójnej strzały. Nowopowstały zespół Citroen Junior Team pokazał, że C4 WRC nawet w "prywatnych" rękach jest w stanie zdecydowanie wyprzedzić hordę Focusów - Chris Atkinson drugiego i trzeciego dnia pokazał, że w niektórych momentach możemy być świadkami walki Citroen kontra reszta świata, choć pod przykrywką wspaniałej inicjatywy dla młodych kierowców kryje się raczej sposób na to, by obniżyć zdobycz punktową w klasyfikacji producentów fabrycznego zespołu Forda. Kto wie jak wcześnie w zakończonym sezonie 2008 Citroen sięgnął by po tytuł konstruktorów bez wielkiego przemęczania i przede wszystkim bez przegranej, gdyby taki zespół pojawił się już właśnie rok wcześniej. Może właśnie przez takie zagrywki ten cykl staje się tak nudny i przewidywalny, a co za tym idzie - zraża do siebie kibiców. No ale na szczęście w przeciwieństwie do kibiców Formuły 1, gdzie momentami też dochodziło to tzw. zmęczenia materiału my kibice rajdowi mamy na chwilę obecną wybór i wszystko wskazuje na to, że coraz więcej z nas będzie wybierać IRC zamiast Mistrzostw Świata - przynajmniej do czasu, aż nie nastąpi wsteczne kopiowanie najlepszych "zachowań".
Trudno powiedzieć co będzie dalej, ale wszystko wskazuje na to, że WRC będą musiały umrzeć, bo będą za drogie, za nudne i o dziwo niechciane nawet przez takie sławy jak Rallye Monte Carlo, które w ramach rotacyjnego systemu rund Mistrzostw Świata jest już zgłoszone jako otwierająca runda WRC w 2010, ale kto wie czy nie będzie pierwszym i jednocześnie najsłynniejszym DEZERTEREM i gwoździem do trumny obecnego systemu rozgrywek Mistrzostw Świata.