Zientarski: Robert Kubica wróci do Formuły 1. Jako dyrektor lub menadżer

- Myślę, że Robert Kubica wróci do Formuły 1. Nie jako kierowca, a jako dyrektor lub menadżer zespołu. Ze swoimi talentami sprawdziłby się w tej roli doskonale - mówi w rozmowie z WP Sportowefakty Włodzimierz Zientarski, dziennikarz motoryzacyjny.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
AFPS/PPC Newspix / AFPS/PPC

WP Sportowefakty: Z jakich powodów Robert Kubica nie osiągnął w Formule 1 tyle, ile mógł i na ile pozwalał mu jego talent?

Włodzimierz Zientarski: Kiedy Robert miał zacząć starty w F1, powiedziałem mu, że jako pierwszy kopnę go w tyłek, jeśli zacznie mu uderzać do głowy woda sodowa. Robert powiedział tylko "dobra, dobra, nic się nie martw wujo". I pojechał.

Czy F1 go zmieniła? Myślę, że pogłębiła się u niego cecha, którą zawsze miał - pewność siebie i chęć decydowania samemu o swoim losie. Kiedy podpisywał kontrakt, chciał mieć decydujący głos w sprawie jego warunków, choć to druga strona wykładała pieniądze. Myślę, że to było jedną z przyczyn jego wypadku z 2011 roku. Robert był jedynym kierowcą, który wywalczył sobie zgodę na jeżdżenie w rajdach. Inni nie mogą jeździć nawet na rowerach.

Po Formule 1 Kubica postawił na rajdy, ma pewne osiągnięcia, jak mistrzostwo świata WRC2, ale i on, i jego kibice, liczyli chyba na więcej?

Robert jest teraz w trudnej sytuacji. Może wiodłoby mu się lepiej, gdyby miał przy sobie mądrego menadżera. Tylko że trudno kogoś takiego znaleźć. A poza tym kierować Robertem nie chciałbym nigdy w życiu. To uroczy facet, ale twardy i zdecydowany. Pamiętam, jak kiedyś prowadziłem imprezę z jego udziałem i zaproponowałem mu, żeby nie chował blizn na przedramieniu, które zostały mu po wypadku drogowym sprzed lat. Robert powiedział "odczep się, to moja prywatna sprawa".

Nie ulega wątpliwości, że jest kierowcą absolutnie wybitnym. Rzadko kiedy tacy się rodzą. Karierę robią chyba jednak ci, którzy potrafią pogodzić opinie różnych ludzi na temat swojej osoby.

Niedawno Kubica wrócił na tor i wystartował w wyścigu w Mugello. Spisał się bardzo dobrze. Czy pana zdaniem powinien postawić na wyścigi, czy jednak pozostać przy rajdach?

Uważam, że Robert powinien wrócić na tor. Jego prawa ręka nie jest w stanie normalnie funkcjonować, ale na torze nie ma tego problemu - skręty kierownicą są mniejsze, nie trzeba operować dźwignią zmiany biegów, zaciągać ręcznego hamulca. Łatwiej prowadzi się auto w wyścigach na torze niż w rajdach.

W którym momencie wiedział pan, że Robert po wypadku nie wróci do F1?

Długo wierzyłem w to, że wróci. Może dlatego, że w tym czasie byłem dalej od niego. Nie oglądałem jego ręki, nie rozmawiałem z nim. Nawet jeszcze w zeszłym roku, gdy ktoś mnie o to pytał, odpowiedziałem, że Robert wróci. Nadal tak uważam - Kubica wróci do F1, choć nie w roli kierowcy. Poza umiejętnością fantastycznej jazdy ma jeszcze kilka talentów. Jednym z nich jest genialne wyczucie auta, silnika, zawieszenia. Nikt, jestem o tym przekonany, żaden inny kierowca, nie rozumie samochodu tak, jak rozumie go Robert. I to na wszystkich torach, bo każdy z nich wymaga od auta i kierowcy czegoś innego.

Talent do jazdy, umiejętność "rozmowy" z autem, rozumienie samochodu zebrane razem zrobiłyby z niego genialnego menadżera zespołu. Uważam, że gdyby został najpierw dyrektorem technicznym, a potem szefem jakiejś ekipy, poprowadziłby ją wspaniale. Tam widzę jego miejsce. On jest jednak "ścigantem", musi jeździć.

Jest pan w stanie zaryzykować stwierdzenie, że Robert wróci do F1 jako kierownik zespołu lub menadżer?

Tak! Myślę, że chyba właśnie tak będzie.

Jak to było z transferem Kubicy do Ferrari? Mówi się, że umowa przedwstępna była już podpisana. Pan w tym czasie był członkiem "rodziny" FIAT-a, miał w tej sprawie informacje z pierwszej ręki.

Byłem zaprzyjaźniony z FIAT-em, ale takiej umowy na własne oczy nie widziałem. Kiedy jednak rozmawiałem z członkami tej "rodziny" o Robercie, oni mówili, że Robert jest w dużej mierze Włochem - mówi świetnie po włosku, tam odnosił sukcesy w kartingu, kocha ten kraj, a i Włosi bardzo go lubią. Kubica w F1 w zespole Ferrari byłby dla nich idealny. Przed wypadkiem wydawało się, że nadchodzi moment, w którym przejdzie do tej ekipy. Tylko że się porobiło.

Uważam, że nawet jeśli nie było żadnego dokumentu, to była dżentelmeńska umowa i Robert zostałby zawodnikiem Ferrari. Byłoby pięknie.

Jak wspomina pan 6 lutego 2011 roku, kiedy miał miejsce ten niemalże tragiczny wypadek Kubicy w rajdzie Ronde di Andora?

Siedziałem wtedy na wsi, byłem trochę odcięty od świata. Kiedy się dowiedziałem o wypadku, zatkało mnie. Byłem przerażony. Także z tego powodu, że przecież Robert otwierał dla nas drzwi na salony. W sporcie był kimś takim jak w innych dziedzinach Jan Paweł II czy Lech Wałęsa. Był cudownym ambasadorem. Pokazywał, że w motoryzacji, będącej cały czas nośnikiem postępu, mamy świetnego Polaka. Tego było mi strasznie żal, bo wiedziałem, że coś się skończyło. Choć nie myślałem, że aż tak dramatycznie.

Czy skonsumowaliśmy ten prezent od losu, jakim dla polskiego motorsportu był Robert Kubica?

W pewnym sensie tak. Faktem jest, że więcej osób zainteresowało się sportami motorowymi. Maurycy Kochański stara się szukać młodych, zdolnych chłopaków, jego misją życiową jest ich wspieranie i wprowadzanie Polaków do prestiżowych serii wyścigowych, za co powinni mu postawić pomnik, bo to najtrudniejsza robota.

Pamiętajmy też o tym, że motorsport to duże pieniądze, a żeby one były, ktoś musi wyścigi pokazywać. Dlatego, choć nie chcę "kadzić" Zygmuntowi Solorzowi, to chwała mu za to, że się na F1 zdecydował. Muszę powiedzieć, że Solorz zawsze kochał auta i dlatego popierał moje projekty programów o motoryzacji. Pytał mnie kiedyś: "Włodek, jak to jest, że Polacy kochają samochody, a programy motoryzacyjne nie są popularne?". A tak jest. Może trochę ogląda się "Top Gear", choć ja nie za bardzo przepadam za tym programem. Nie lubię nonszalanckiego podejścia do aut, pamiętam, jak kiedyś trudno było zdobyć samochód. I topienie go w morzu, wystrzeliwanie w powietrze - to nie dla mnie. Kiedy na to patrzę, myślę sobie, że Polak, zamiast niszczyć, jeszcze coś by z tego auta zrobił. Teraz najlepsze programy o motoryzacji robi TVN Turbo, ale też nie ma dużej oglądalności.

Kiedy Robert był w F1, otwierał ludzi na motorsport, dzięki niemu ludzie zaczęli go chłonąć. Najlepszy dowód jest taki, że średnia oglądalność wyścigów z Robertem w Polsacie wynosiła około 4 miliony. Bez niego - 700 tysięcy.

A czy nie było tak, że efektem było tylko zainteresowanie mediów i telewidzów? Sponsorzy jakoś za tym nie poszli. Nikt nie wykłada pieniędzy na programy rozwojowe dla młodych kierowców, nie pracują nad tym, żeby wprowadzić do F1 kolejnego Polaka. Wielkie koncerny wolą inwestować choćby w Rajd Dakar.

Próbuję to zrozumieć. I myślę, że winni temu, że nie ma reakcji biznesu, są po części dziennikarze. Nie jesteśmy w stanie przekonać naszych szefów, że motoryzacja jest ważna i trzeba pokazywać sporty motorowe. A jak nie ma tego w mediach, nikt nie wyłoży na to pieniędzy.

Kiedy Robert był w Formule 1, było i zainteresowanie. Jednak sponsorzy przyszli do niego dopiero wtedy, kiedy osiągnął sukces. W projekt doprowadzenia polskiego kierowcy do F1 nie zainwestował nikt.

Teraz Maurycy dokonuje cudów, szukając utalentowanych kierowców, ale tacy jak Robert nie rodzą się codziennie. Szukać jednak trzeba i wspierać Maurycego. On dostał hopla na tym punkcie, śmieję się, że niedługo żona go z domu wygoni, bo strasznie się tej sprawie poświęcił.

Niedawno nasz redakcyjny kolega Rafał Lichowicz napisał historię alternatywną Kubicy, w której nie dochodzi do wypadku na trasie Ronde di Andora. A jak pana zdaniem potoczyłaby się kariera Roberta, gdyby nie to zdarzenie?

Jestem pewien, że trafiłby do Ferrari. W złym momencie, kiedy to auto w ogóle nie jechało. W momencie, w którym Fernando Alonso niby walczył o mistrzostwo świata, ale w decydującym wyścigu nie był w stanie wyprzedzić Witalija Pietrowa! Dla mnie to było niesamowite, że nie potrafił sobie z Rosjaninem poradzić. Tak czy inaczej, Robert poszedłby do Ferrari. Na pewno miał szansę na zdobycie tytułu mistrza świata. On się cały czas rozwijał, w sensie mentalnym.

Czy było mu bliżej do takiej postaci jak Ayrton Senna, czy raczej do Michaela Schumachera?

Z Senny nie miał w sobie nic, bo to poukładany wewnętrznie facet. Nie ma w sobie tego elementu metafizycznego, drugiego dna. Ma po prostu zakodowaną twardą walkę. I właśnie ta walka łączy go z Schumacherem, Robert potrafił walczyć na torze, tak jak robił to Niemiec.

Czy gdyby Kubica wciąż był w F1, byłby najlepszym kierowcą w stawce?

Nie da się tego przewidzieć. Nie ma go w tej serii już od pięciu lat. Formuła 1 zmieniła się przez ten czas, on też by się zmienił. A jak? Tego się nie dowiemy.

Od tego sezonu Formuły 1 nie pokazuje już Polsat, a telewizja Eleven Sports. Czym w takim razie będzie się pan zajmował?

Będę miał wolne weekendy po raz pierwszy od dziewięciu lat. Śmieję się, że szef sportu w Polsacie, Marian Kmita, nie dotrzymał słowa. Przed jednym z sezonów zapytałem go, czy robię tę Formułę, czy nie. Odpowiedział: "to ty nie wiesz? Zebrał się zarząd telewizji i zadecydował, że będziesz prowadził studio F1 dożywotnio". No więc ja jeszcze żyję, a Formuły prowadził już nie będę (śmiech).

Rozmawiali - Maciej Rowiński i Grzegorz Wojnarowski

Zobacz wideo: Marek Cieślak: Oszczędności? Zacznijmy jeździć po trzy kółka
Źródło: TVP S.A.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×