Paweł Świder: Jak to się stało, że absolwent filologii angielskiej zajął się dziennikarstwem motoryzacyjnym? Czy te dwie dziedziny coś łączy?
Wojciech Garbarz: Bardzo wiele. Filologia angielska to nauka humanistyczna, dziennikarstwo również, więc jest wspólny element. Zresztą wielu dziennikarzy to bynajmniej nie absolwenci dziennikarstwa, a innych kierunków. Przykładem jest choćby Andrzej Borowczyk, komentator Formuły 1 i rajdów WRC, który podobnie jak ja ukończył anglistykę.
Moje początki zainteresowania rajdami zbiegły się czasowo z pierwszymi poważnymi sukcesami Krzysztofa Hołowczyca. Było to w okolicach 1995 r. Wspólnie z grupą znajomych jeździliśmy niemal na wszystkie rajdy. Mnie zawsze podobała się medialna strona tego sportu. Chwilę potem powstał miesięcznik "Auto Sport", który namiętnie czytałem. Jednocześnie marzyłem, aby w przyszłości móc współtworzyć takie pismo.
Zaczynał pan od pracy w serwisie internetowym Hoga.pl.
- Nie do końca. Najpierw miałem swój epizod w "Auto Sporcie", gdzie opublikowałem artykuł o modelarstwie rajdowym. Dopiero później zgłosiłem się do Marcina Kosińskiego z Hogi z propozycją prowadzenia kolumny o modelarstwie rajdowym, które wówczas było moim hobby. Jemu spodobał się ten pomysł i tak to się zaczęło. Następnie padła propozycja, abym za niewielkie wynagrodzenie przeprowadzał dla tego serwisu wywiady z zawodnikami. Nigdy jednak nie byłem zatrudniony w Hodze.
Skąd wśród osób tworzących serwis rajdowy Hogi wzięła się idea stworzenia miesięcznika rajdowego z prawdziwego zdarzenia?
- Założycielem i prezesem Hogi był Grzegorz Krajewski, który odszedł z tego serwisu kiedy ja zaczynałem z nim współpracę. Grzegorz zaczął myśleć o jakimś nowym projekcie. Wraz ze swoimi współpracownikiem, Bartkiem Głowackim, który nieco wcześniej był inicjatorem rajdowej listy dyskusyjnej, rally.pl, postanowił stworzyć rajdowy magazyn. To było w połowie 2001 r. W tym tłustym okresie w polskich rajdach na rynku prasowym była dość spora konkurencja. Liderem z pewnością był "Auto Sport". Był też "Oes" oraz "Rajdy, wyścigi". Grzegorz z Bartkiem chcieli jednak stworzyć nieco inne pismo - mniej skupiające się na relacjach z imprez, a bardziej pokazujące rajdy samochodowe od kuchni. Grzegorz poszukiwał składu redakcyjnego i za namową Bartka skontaktował się ze mną. Mnie się ten pomysł bardzo spodobał i takim oto sposobem znalazłem się w pierwszym zespole redakcyjnym "WRC".
Po pewnym okresie współtworzenia "WRC" przeszedł pan do konkurencyjnego Autoklubu. Dlaczego?
- Wydaje mi się, że nastąpiło jakieś wypalenie. Wspólnie z Grzegorzem tworzyliśmy ten magazyn przez pięć lat. Razem wydaliśmy ponad 60 numerów "WRC". Zbliżałem się do trzydziestki i stwierdziłem, że jeśli chcę coś w życiu zmienić to trzeba to zrobić teraz. Później może być już za późno. Nagle pojawiła się propozycja z Autoklubu. To był właściwie pakiet - miałem prowadzić program telewizyjny, który miał się pojawić na antenie TVN Turbo, a przy okazji redagować Autoklub. Oprócz tego warunki finansowe były korzystniejsze. W "WRC" nie miałem już większych możliwości rozwijać się pod tym względem.
Gdzie redakcja Autoklubu popełniła błąd, że ten tytuł upadł?
- Trudno mi to oceniać. Wydaje mi się jednak, że błędów było kilka. Przede wszystkim ta gazeta od początku do końca nie była rentowna. Osobiście do takich spraw podchodzę bardzo pragmatycznie – jeżeli coś nie jest biznesem, to trudno jest, aby odniosło sukces. Nasze hasło przewodnie brzmi: "Rajdy do nasza pasja". I rzeczywiście tak jest, ale gdyby nasza gazeta była nierentowna to na pewno by jej nie było. Z Autoklubem było nieco inaczej. Z drugiej strony tamten magazyn był za bardzo rozdrobniony. Pisał o wszystkim, a więc o niczym. Czytelnicy dostawali dawkę informacji ze świata rajdów i wyścigów, ale była to informacja okrojona. Wiele tematów były zaledwie liźniętych. My w "WRC" od razu postawiliśmy na rajdy i fachowe podejście do nich. Czas pokazał, że właśnie takiej formuły pisma potrzebują czytelnicy.
Przed panem redaktorem naczelnym "WRC" był Grzegorz Krajewski. Jakie były kulisy tego, że na tym stanowisku Krajewskiego zastąpił pan?
- Bardzo proste. Po prostu wraz ze wspólnikiem kupiliśmy gazetę od Grzegorza. Kiedy w grudniu 2006 przeprowadzałem z nim rozmowę dotyczącą mojego odejścia z "WRC" on wyszedł z propozycją, abym odkupił od niego gazetę. Odmówiłem, co pewnie było błędem. Bałem się ryzyka, a poza tym byłem już po rozmowach z Autoklubem. Przede wszystkim podobała mi się formuła prowadzenia programu telewizyjnego. Byłem przekonany, że gdy nie przejdę do Autoklubu, przepadnie szansa, że poprowadzę program w TVN Turbo. Później okazało się, że tak nie jest. Po kilku miesiącach pracy w Autoklubie doszło do pewnego rozłamu - magazyn robiła jedna ekipa, a program druga. Po mniej więcej pół roku wiedziałem już, że dłużej tam miejsca nie zagrzeję. Wtedy ponownie zapytałem Grzegorza czy jego propozycja jest nadal aktualna. Doszliśmy do porozumienia we wrześniu 2007 i od stycznia 2008 "WRC" ma nowych właścicieli.
Na czym polega przewaga magazynu "WRC", że jest jak do tej pory liderem rynku w Polsce?
- Nie przypominam sobie, żeby od momentu wprowadzenia na rynek "WRC" ktokolwiek zaproponował równie dobry produkt. Pojawiały się pewne pisma, ale znikały jak komety. Po prostu były słabe merytorycznie.
Niedawno na rynku pojawił się nowy tytuł "SupeRally". Jak pan oceni to wydawnictwo? Czy stanowi jakąkolwiek konkurencję dla Was?
- Ostatnio wchodziłem na stronę internetową tego pisma i widzę, że nastąpiła jakaś zadyszka. Nowego numeru nie ma już na rynku chyba od kwietnia. Na stronie internetowej też są nieaktualne informacje na temat nowego numeru. Pojawienie się tego pisma w żaden sposób nie wpłynęło na kondycję naszej gazety. Mimo że to nasza konkurencja, życzę jak najlepiej właścicielowi "SupeRally" - miałem okazję go poznać i wiem, że to prawdziwy pasjonat rajdów.
Ile kosztuje wydanie jednego numeru "Magazynu Rajdowego WRC"? Jak wysoką sprzedażą może się pochwalić redakcja?
- Przy nakładzie 17 tysięcy egzemplarzy miesięczne koszty wynoszą grubo ponad 50 tys. zł.
Jak wygląda od początku przygotowanie się redakcji do konkretnego rajdu RSMP? Ile osób jedzie na rajd?
- W ostatnim czasie przeważnie jedziemy we trójkę. Oprócz tego dochodzi jeszcze współpraca z różnymi fotografami.
Czy na rundach WRC czy innych cyklach są wysłannicy magazynu?
- Nie, ponieważ byłoby to kompletnie nieopłacalne. Koszt związany z wysłaniem kogoś na rajd WRC czy innego cyklu jest niewspółmierny do tego, jakie mogą być z tego korzyści.
W grudniu tego roku pojawi się 100. numer magazynu. Czy z tej okazji planowane są jakieś niespodzianki dla czytelników?
- Planujemy, ale jeszcze nie wiemy co to będzie. To zależy od wielu czynników. Na pewno postaramy się przygotować jakąś niespodziankę dla naszych czytelników.
Nadal w polskich i nie tylko rajdach aktualny jest temat nielegalnych zapoznań z trasą. Dlaczego w tak liczącym się magazynie dotyczącym tej branży brak jakichkolwiek wzmianek na ten temat? Czytelnicy mogą mieć wrażenie, że omijacie tak istotny problem.
- Tak, ale ja ostatnio coraz mniej słyszę o nielegalnych zapoznaniach z trasą. Poza tym walka z tym jest bardzo trudna i nie wszystko można udowodnić, zawsze można w aparacie zmienić datownik itd. My bardzo rzadko dostajemy informacje na temat nielegalek, w historii naszego pisma zdarzyło się to jeden czy dwa razy.
Czy zdarza się, że zawodnicy mają pretensje do redakcji o treść artykułów dotyczących ich startów i wyników?
- To jest akurat nagminne. Sytuacje są różne, wszystko zależy od kontekstu. Zdarza się, że, popełniamy jakieś błędy - wtedy zawodnicy dzwonią do nas i mówią, że podaliśmy złe wyniki albo że zdjęcie pana x jest zbyt małe. Wiadomo, każdy walczy o swoje, a gazeta ma określoną liczbę stron i nie da się wszystkiego zmieścić.
Zdradzi pan jakieś ciekawostki związane z tworzeniem "Magazynu Rajdowego WRC"?
- Za każdym razem kiedy oddajemy numer do drukarni mówimy sobie, że znowu się udało. Często zdarza się bowiem, że trzy dni przed oddaniem gazety nie mamy połowy jej zawartości. Przygotowanie numeru nie jest proste: trzeba przeprowadzić wywiady, zautoryzować je, zebrać zdjęcia itp. W weekend przed oddaniem gazety najczęściej odbywają się imprezy i siłą rzeczy nie możemy relacji napisać wcześniej.
W swojej pracy koncentruje się pan głównie na Mistrzostwach Świata. W czym, wg pana ten cykl jest lepszy od pozostałych?
- Pisanie relacji z Mistrzostw Świata zajmuje mi najmniej czasu. Poza tym od zawsze interesowałem się Mistrzostwami Świata i mam na ten temat sporą wiedzę. Opisując konkretny rajd nie muszę zagłębiać się w jego historię, bo najczęściej ją znam.
Rozmawiamy podczas trwania 66. Rajdu Polski. Czy spodziewał się pan, że 4 lata po przeniesieniu tej imprezy na mazurskie szutry będziemy gościć Loeba i spółkę?
- Nie. Przez dłuższy okres nie wierzyłem, że rajd w Polsce może być rundą WRC. Nawet rok czy dwa lata po przeniesieniu Rajdu Polski na Mazury wydawało mi się to nierealne. W 2007 r. stwierdziłem jednak, że jest to możliwe. W Mikołajkach jest odpowiednia infrastruktura, dobra baza do organizacji tego typu imprez. Rajd Polski jest bardzo kompaktowy - to jego spory atut. Park serwisowy jest blisko Hotelu Gołębiewski, a oesy są wytyczone nie więcej niż 50 km od Mikołajek. Pod tym względem bijemy na łeb na szyje np. rundy WRC w Szwecji, czy w Wielkiej Brytanii.
Jak pan oceni poziom zorganizowania 66. Rajdu Polski? Różni się w czymś od innych rund WRC?
- Ciężko mi to stwierdzić i nie jestem odpowiednią osobą do wydawania ocen na ten temat. Myślę, że najbardziej liczy się opinia zawodników oraz przedstawicieli fabrycznych zespołów. Z ich wypowiedzi jasno wynika, że rajd bardzo im się podobał, chwiali jego organizację, a przede wszystkim trasy. Jestem przekonany, że już niebawem mistrzostwa świata ponownie zawitają w Mikołajkach. Jeżeli poprawimy jeszcze kilka drobiazgów to w przyszłości może być jedna z najlepszych rund tego prestiżowego cyklu.