Miał wypadek podczas nauki jazdy. Dziś marzy, aby stanąć na nogi

Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Marek Winnicki
Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Marek Winnicki

Zdał egzamin teoretyczny. Ale praktyki zaliczył dosłownie kilka sekund. Wsiadł na motocykl, puścił sprzęgło. Kolejna sekunda - głowa wbita w ogrodzenie, złamany kręgosłup. - Wszystko dokładnie pamiętam - przekonuje Marek Winnicki.

W tym artykule dowiesz się o:

- Zapisałem się na kurs jazdy na motocyklu. Jestem bardzo aktywny, robię mnóstwo rzeczy związanych ze sportem. Często jeździłem na rolkach i rowerze, grałem w hokeja, uprawiałem nurkowanie, paralotniarstwo, wędrówkę po górach... Nagle coś strzeliło mi do głowy i postanowiłem kupić sobie motocykl, a wcześniej oczywiście zrobić kurs. Pomyślałem, że zwiedzanie kraju na motocyklu może być ciekawe - wyznaje 52-latek.

Szło mu świetnie. Z teorią poradził sobie bez większych problemów. Wszystko legło w gruzach 3 czerwca w Mysłowicach. To tam, kilka sekund po wejściu na motocykl, wydarzył się koszmarny wypadek.


Potrzeba zmiany prawa

Marka na OIOM przetransportowano śmigłowcem. Lekarze błyskawicznie poskładali roztrzaskany kręgosłup. Sam nie ukrywa, że był bliski śmierci.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Co dalej z Kennethem Bjerre i Krzysztofem Kasprzakiem w GKM-ie?

- Mam szczęście, że w ogóle żyję. Rdzeń nie został całkowicie przerwany, ale kiedy byłem w śpiączce, lekarze walczyli o to, aby nacisk kręgów na organy wewnętrzne nie pozbawił mnie życia. Początkowo moja przepona w ogóle nie pracowała. Byłem pod respiratorem - relacjonuje Winnicki.

Dziś jest sparaliżowany od klatki piersiowej w dół. Rokowania, jak mówi, są "średnie". Teraz czeka go długa i intensywna rehabilitacja.

- Kiedy stanę na nogi, chcę doprowadzić do zmiany prawa w Polsce. Uważam, że uczniowie w szkołach jazdy powinni obligatoryjnie zaczynać od mniejszych silników, aby uniknąć poważnych wypadków. Nie powinno być mowy o wczesnym korzystaniu z mocnych motocykli. Kiedyś codziennie byłem aktywny fizycznie, nie znosiłem czterech ścian. Mieszkanie było mi potrzebne tylko po to, aby spać i jeść. Dziś jestem sparaliżowany i przykuty do łóżka. Czuję, jakby moje życie nagle się skończyło. Nie chcę, aby inni przechodzili przez coś podobnego - zaznacza Marek.

Najpierw szczęście, teraz pech

52-latek powtarza, że spotkało go szczęście w nieszczęściu. Najpierw koszmarny wypadek, potem uniknięcie śmierci. Cudem.

- Dla odmiany teraz tkwię w niezwykle pechowej sytuacji. Mianowicie, prawdopodobnie w szpitalu, złapałem bakterię. Lekarze określili ją jako patogen alarmowy, co oznacza, że jest antybiotykoodporny. Teoretycznie, w najgorszej sytuacji, grozi mi śmierć. Ale nie wyobrażam sobie, że przeżywając taki wypadek, teraz umrę na jakąś bakterię! - Winnicki nie traci poczucia humoru.

Jest gotowy na żmudną rehabilitację, która ma postawić go na nogi. Kluczowa jest nie tylko jej jakość, ale także czas, kiedy się rozpocznie. Im później, tym mniejsze są szanse na powrót do części sprawności.

- Po drugie, rehabilitacja musi być częsta i niezwykle intensywna, jeśli ma przynieść efekty. Na NFZ mogę liczyć w kwestii świetnych fachowców, niestety nie mają oni do dyspozycji sprzętu, jaki posiadają fizjoterapeuci w prywatnych placówkach. Oczywiście liczba sesji rehabilitacyjnych na NFZ również jest nieporównywalna z tym, na co mogę liczyć w uznanych klinikach. Obecnie podstawę stanowi pionizacja. Od trzech miesięcy leżę w łóżku, niemal bez ruchu, co organizm wpycha w jeszcze większe kłopoty. Niestety nie mogę zacząć rehabilitacji przed pozbyciem się bakterii. Czekam, aż rozpocznę walkę o normalne życie - podkreśla mysłowiczanin.

Porażka nie wchodzi w grę

Miesiąc rehabilitacji kosztuje nawet 20 tys. zł. To kwota, która pozbawia Marka jakichkolwiek szans.

- Na szczęście mam mnóstwo znajomych, którzy walczą o mnie z całych sił. Zbierają pieniądze na licytacjach, organizują imprezy. To jest coś niesamowitego. Z takimi ludźmi wokół wszystko jest możliwe - cieszy się Winnicki.

M.in. dzięki nim nie dopuszcza do siebie myśli, że mógłby nie stanąć na nogi o własnych siłach. Zapewnia, że porażka nie wchodzi w grę.

- Będę się rehabilitował do skutku, aż wreszcie się powiedzie. Chyba że lekarze stwierdzą jasno, że więcej nie da się zrobić. Teraz mówią, że wszystko jest kwestią rehabilitacji. Dzięki niej mogę wywalczyć choćby ograniczoną sprawność. I to, co najważniejsze - chodzenie o własnych siłach. Ostatnio słyszałem o operacji we Wrocławiu, pierwszej takiej na świecie, w której postawiono na nogi pacjenta z zerwanym rdzeniem kręgowym - mówi Winnicki.

I dodaje: - U mnie do zerwania nie doszło. To daje ogromne nadzieje. Powtarzam, porażka nie wchodzi w grę!

Przeczytaj również: Cud, który może nadejść >>

Źródło artykułu: