Waldemar Marszałek zmarł we wtorek w wieku 82 lat. Jeszcze za życia stał się legendą polskich sportów motorowodnych. Zdobył sześć tytułów mistrza świata w czasach, gdy do Polski trudno było ściągnąć specjalistyczny sprzęt, a wyczynowe łodzie trzeba było samemu budować i serwisować. Na wodę był jednak skazany od dzieciństwa.
Kusiła go Wisła
Marszałek dorastał na prawym brzegu Wisły - w okolicach Portu Praskiego. W rozmowie z "Dużym Formatem" zdradził, że rodzice na Boże Narodzenie kupili mu narty, ale niekoniecznie ciągnęło go do sportów zimowych. Dlatego pociął je i zrobił z nich łódkę, którą następnie puszczał po wodzie.
- Sprawdzianem dla chłopaczków z ulicy było przepłynięcie Portu Praskiego. Boże, ilu ludzi tam się utopiło! - mówił Marszałek w rozmowie z Donatą Subbotko. Wisła kusiła go coraz mocniej, aż postanowił przepłynąć na drugi brzeg. Udało się, ale nie bez trudu. Rodzice nawet o tym nie wiedzieli.
Życie zahartowało polskiego czempiona. Jego matka chorowała na nowotwór i zmarła, gdy Waldemar miał 11 lat. To on szukał dla niej po mieście morfiny, po czym robił jej zastrzyki. Ojca często nie było w domu, bo pracował na utrzymanie rodziny. Po śmierci małżonki szybko znalazł partnerkę, ale Marszałek nie czuł się najlepiej w nowej rodzinie.
- Ojciec nie dał mi zginąć, ale nie był to człowiek, któremu mógłbym się zwierzać. Żył swoim życiem. Zdawałem sobie sprawę, że jestem sam - mówił w "Dużym Formacie".
Polonia Warszawa dała mu szansę
Trudne warunki, w jakich przyszło dojrzewać polskiej legendzie, miały wpływ na edukację. Wyjściem było szybkie rozpoczęcie pracy. Marszałek zatrudnił się w warsztacie samochodowym. Pod koniec lat 50. trafił do Polonii Warszawa, z którą związany był przez całą karierę.
- Do klubu na Konwiktorską trafiłem po przeczytaniu ogłoszenia o naborze do sekcji motorowodnej, zamieszczonego w "Expressie Wieczornym" - mówił na spotkaniu z okazji 80. urodzin.
Na szansę w łodzi musiał zapracować. Początkowo czyścił sprzęt, rozrabiał paliwo, robił porządki w garażach. Po raz pierwszy w zawodach wystartował w roku 1961 i już w debiucie został mistrzem Polski. Nie obyło się bez dramatu, bo podczas startu urwało się koło zamachowe od silnika. Uszkodzony element trafił go w łokieć i złamał mu rękę. W kolejnych zawodach musiał występować z gipsem.
Kontuzje stały się częścią jego życia. W trakcie wieloletniej kariery miał m.in. przebite żebrami płuco, przecięte ścięgno w nodze, zdruzgotane biodro, ułamaną kość udową, uraz czaszki, uszkodzony nerw wzrokowy, urwaną piętę.
Najpoważniejszy wypadek miał miejsce w roku 1982, gdy podczas zawodów pod Berlinem na jeziorze Gatow przeżył śmierć kliniczną. - Wiatr powiewał wówczas ostro. Byłem na czele stawki i w pewnym momencie łódka ze mną wystrzeliła do góry, a następnie wbiła się w taflę jeziora. Straciłem przytomność. Pływałem twarzą do wody - wspominał w rozmowie z PAP. Ze śpiączki wybudził się po czterech dniach.
Mimo tak poważnego wypadku, ani myślał kończyć karierę. Jeszcze w tym samym sezonie wygrał zawody w Berlinie. W kolejnym roku ponownie został mistrzem świata. - Kamikadze to nie byłem. Nie chciałem się zabić. Starałem się jeździć rozważnie, bo mi było szkoda sprzętu. Ale wszystkiego, co może spotkać człowieka przy prędkości 200 km/h, nie da się przewidzieć. Nie zaprzeczę - lubiłem tę adrenalinę. Jak wsiadałem do łódki, to byłem wyprany z uczuć - mówił w rozmowie z PAP.
Sam przeciwko wszystkim
Obecnie motorowodna Formuła 1 (F1 H2O), w której startuje syn Waldemara Marszałka - Bartłomiej, jest wysoko wyspecjalizowana. Zespoły, głównie z Bliskiego Wschodu, dysponują ogromnymi budżetami. Mają kilka rodzajów maszyn, ogromny zapas części zamiennych i mogą sobie pozwolić na regularne treningi.
W komunistycznych czasach było inaczej. Waldemar Marszałek mógł liczyć tylko na siebie. - Jeśli już jakiś mechanik był zatrudniony, to tylko żeby mi podawał klucze albo mył benzyną brudne części - tłumaczył w "Dużym Formacie".
W jego łodziach montowano silniki marki Koenig. Ku zaskoczeniu producenta, Marszałek potrafił samodzielnie je modyfikować i sprawiać, aby były jeszcze szybsze i mniej zawodne. Jako jeden z nielicznych potrafił nie tylko operować łodzią na wodzie, ale też "dłubać" w warsztacie. To odróżniało go od rywali i sprawiło, że zdobył sześć tytułów mistrza świata i czterokrotnie zostawał czempionem w Europie.
Aby mieć na życie, musiał dorabiać. Najczęściej jako kierowca taksówki. Miał jednak pecha. Kupił fiata na raty, który regularnie się psuł. Skończyło się tym, że nie był w stanie go spłacać. - Nie popsuł mi się w nim tylko dach. Nie wiem, czy ktoś przeklął ten samochód, czy mnie - stwierdził w "DF". Po licznych sukcesach otrzymał państwowe stypendium, co pozwoliło mu porzucić pracę za kierownicą taksówki.
Kryzys w PRL też miał wpływ na jego starty. Miał to szczęście, że łodzie napędzane były metanolem, który było łatwiej zdobyć niż benzynę. Tyle że paliwo trzeba było rozrabiać z rycyną. Dlatego musiał kombinować. Olejek rycynowy kupował w aptekach w małych buteleczkach i później wraz z żoną rozlewał go do większych zbiorników.
- Polska jest krajem paradoksu, bo w nagrodę, że wygrałem mistrzostwa świata, dostałem pozwolenie z ministerstwa, żeby wystartować na dwóch kolejnych imprezach - taka to była nagroda - zdradził w "Dużym Formacie".
Waldemar Marszałek nigdy nie należał do ZMP ani PZPR. Po zakończeniu kariery postawił na politykę - zapisał się do Sojuszu Lewicy Demokratycznej. W Radzie Miasta Stołecznego Warszawy zasiadał w latach 1998-2018. Obserwował też rozwój kariery synów. Bartłomiej w roku 2023 jako pierwszy Polak w historii wygrał wyścig F1 H2O. Pokazał, że ciężką pracą i talentem można wygrać z pieniędzmi szejków z Bliskiego Wschodu. Tak jak przed laty udowadniał to jego ojciec.
Czytaj także:
- Zniszczyła powrót Kubicy do F1. Odnosi się do szalonych teorii na temat Polaka
- Zaskakujący transfer Ferrari? Wcześniej został wyrzucony z Mercedesa