Przyznam, iż uczucia mam mieszane. Po pragmatycznej, zachowawczej, momentami kompromitująco nudnej fazie grupowej wydawało się, iż w RPA nie spotka nas nic zajmującego. Tymczasem bóg futbolu (a może jeden z afrykańskich czarowników?) już w ćwierćfinałach uraczył nas czterema opowieściami pasjonującymi, nakreślonymi z rozmachem epickim, dotąd w RPA niespotykanym. Ilością emocji i osobliwości pozornie wypełniającym niedostatki czterdziestu poprzednich spotkań.
Zbrodnią jest twierdzenie, że fantastyczna końcówka turnieju wynagradza nam wcześniej doświadczoną emocjonalną mizerię. Dla gry pragmatycznej i zachowawczej, jako miłośnik piłki wysmakowanie ofensywnej, wytłumaczenia bowiem nie znajduję. Generalnie jednak każde wydarzenie zwykliśmy klasyfikować po jego zakończeniu - które zawsze zapisuje się w pamięci najmocniej - i nawet jeśli sam turniej poziomem zawiódł, to w chwili obecnej pozostawia wspomnienie krzepiące.
Ćwierćfinałowej epopei zapomnieć nie sposób. Począwszy od spektakularnego upadku Canarinhos i zrównaniu z glebą Felipe Melo, poprzez szaleńczą bitwę Ghańczyków o pierwszy afrykański medal, boską interwencję Luisa Suareza i dramat Asamoah Gyana oraz kompromitację pseudo-szkoleniowca Diego Maradony w starciu z niemiecką (!) fantazją, skończywszy na bitwie paragwajsko-hiszpańskiej, okraszonej niespotykanym festiwalem jedenastek i golem będącym owocną trzykrotnego kontaktu piłki ze słupkiem.
Jako misja niemożliwa jawi się spisanie wszystkich ćwierćfinałowe osobliwości w telegraficznym skrócie, wszak każdy mecz to oddzielna, fantastyczna historia. Każdy mógłby być sensacyjnym i niezapomnianym finałem, a tak najpewniej przepadnie w mrokach historii (wraz z fazami wcześniejszymi), przykryty przez popisy gwiazd w starciach decydujących. Poziom i emocje w RPA przypominają krzywą wznoszącą, miejmy więc nadzieję, iż w czterech finałowych starciach hossa trwać będzie nadal.
Przed nami konfrontacje decydujące, do których (włączywszy epickie ćwierćfinały) wiodła droga przez mękę. Turniej, momentami przeraźliwie nudny, odżył, złapał drugi oddech. Mundial zawsze się obroni, jest świętością i wydarzeniem samym w sobie. O medale znów - wzorem Weltmeisterschaft - powalczy koalicja europejska, tym razem wspierana przez czarujący Urugwaj. Triumfatora przewidzieć nie sposób (ja cichaczem - co już wspominałem - stawiam na Niemców), żywię jednak nadzieję, że przede wszystkim wygra radosny futbol.