Po zwycięstwie nad Czechami wśród Polaków zapanowała spora radość. Wszyscy zapomnieli już o nieudanych spotkaniach ze Słowenią i San Marino. Spotkanie ze Słowakami miało być potwierdzeniem dobrej formy biało-czerwonych. Ostatecznie jednak wybrańcy Leo Beenhakkera stracili w końcówce dwie bramki w kuriozalnych okolicznościach i musieli przełknąć gorycz porażki. - Ciężko skomentować taki mecz. Sztuką było go przegrać, bo przeciwnik niczym nie imponował. Z obydwu stron było to bardzo słabe spotkanie, a raczej kopanina jakiej dawno nie widzieliśmy - mówi Franciszek Smuda, trener Lecha Poznań. - Po ostatnim meczu z Czechami każdy myślał, że mamy nareszcie zespół wielkiej klasy. Okazało się, że podobnie jak po Portugalii będziemy może musieli czekać dwa lata na taki mecz.
"Franz", który kiedyś był przymierzany do stanowiska selekcjonera polskiej reprezentacji przyznał, że nie spodziewał się tak dramatycznej końcówki spotkania. - Zaskoczony mógł być każdy. Sami piłkarze również byli w szoku - dodaje Smuda, który analizuje przyczyny porażki. - Zabrakło koncentracji i umiejętności, bo gdy prowadzi się 1:0, to trzeba piłkę przytrzymać i pograć. Być może po zmianach nie funkcjonowało to tak jak wcześniej, gdy zespół był organizacyjnie przygotowany.
Trener Lecha ma sposób, aby zespół unikał dekoncentracji i grał do końca. Kolejorz słynie z tego, że w ostatnich sekundach meczu potrafi przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. - Ja do takich sytuacji nie dopuszczam i staram się żyć z drużyną przez 90 minut, żeby nic takiego się nie stało. Zawodnicy wtedy wiedzą, że nie wolno odpuścić i spocząć na laurach - opowiada.
Wiele osób uważa, że Polacy cierpią na syndrom drugiego meczu. Smudzie nie mieszczą się jednak w głowie takie rozważania. - Nie wierzę, żeby piłkarz nie był w stanie grać co trzy dni. Niektórzy trenerzy w środę robią równie intensywne treningi, a mecz to przecież przyjemność - twierdzi "Franz".
W obu spotkaniach w barwach Polski wystąpiło trzech piłkarzy Lecha. Przeciwko Słowacji w pierwszym składzie znaleźli się Grzegorz Wojtkowiak oraz Rafał Murawski, a Robert Lewandowski wszedł na plac gry w 89. minucie. Franciszek Smuda był zadowolony z występu swoich podopiecznych. - Zagrali dobrze. Myślę, że moi zawodnicy nie zawiedli. Jestem z ich postawy zadowolony. Lewandowski wszedł na dwie minuty i od razu miał sytuację bramkową. To jest duży plus, bo niektórzy grali 90 minut i nie mieli okazji. Murawski wypracował jedną stuprocentową sytuację, którą Błaszczykowski mógł zamienić na bramkę. Wojtkowiak, chociaż nie zagrał na swojej nominalnej pozycji, nie popełnił jakichś kardynalnych błędów. Najważniejsze, aby po powrocie byli zdrowi - ocenia piłkarzy Kolejorza ich trener, który zastanawiał się tylko, dlaczego Murawski opuścił boisko już w 65. minucie.
Oglądaj mecze reprezentacji Polski w Pilocie WP (link sponsorowany)