Glik jedzie na mistrzostwa świata do Rosji - to najnowsza informacja. Glik przyleciał - relacjonowali reporterzy z lotniska. Glik wyleciał. Glik za kierownicą. Glik pozdrawia. Glik ma zielone światło. Nigdy by o nim nie było tak głośno, tak intensywnie i tak długo w mediach, gdyby nie ta cholerna przewrotka, po której źle zamortyzował ręką upadek i bark wyleciał z zawiasów.
Każdy fizjoterapeuta zajmujący się sportowcami, z którymi rozmawialiśmy, o sytuacji Glika miał jednoznaczną opinię: nie nadaje się do występu w meczu. Nie mają wątpliwości, nikt chyba nie ma, że słabe ogniwo natychmiast zaatakuje rywal. Mistrzostwa świata w piłce nożnej nigdy nie były sportem dżentelmenów. Nawet "ręka boga" grała nie fair.
"Natychmiast zostanie zaatakowany tak, żeby upadł na murawę. A wtedy wiadomo - będzie musiał się przy upadku zaasekurować ręką, jak każdy z nas, gdyby upadał. I wtedy ten bark nie wytrzyma" - mówią fachowcy. "A jak uda się to zrobić rywalowi na początku meczu, to Nawałka szybko straci jedną zmianę".
Dlaczego więc Glik jedzie na mundial? Jedzie za zasługi - nie widzę innego wytłumaczenia. I - żeby była jasność - nie mam nic przeciwko temu. Glikowi, jak mało komu, należy się mundial. Polski obrońca faktycznie wyszarpał ten awans, bezsprzecznie jest ważną postacią drużyny, dobrym duchem reprezentacji. To symbol uporu, determinacji, często może nawet heroizmu. Szkoda że nikt nie chce tego głośno powiedzieć: tak, Kamil jedzie z nami, bo drużyna go potrzebuje, chce by z nią był w Rosji, to ważny mentalny element układanki Nawałki, musi być w samolocie i autokarze, nawet gdyby miał nie zagrać minuty.
Wszyscy jakoś przyjęli do wiadomości, że musi jechać Sławomir Peszko, bo buduje dobry nastrój i może być na przykład zadaniowo wykorzystany, wpuszczony na boisko na ostatnie pięć minut jakiegoś meczu, by wszelkim sposobem powstrzymać rywala, to dlaczego nie mielibyśmy zrozumieć, że Glik ma jechać.
I tak oto doktor kadry Jacek Jaroszewski musiał przyparty do muru nagiąć diagnozy i przyznać, że czas się może skurczyć na przykład z sześciu tygodni do trzech, góra czterech, po których może się coś zagoić i być gotowe do walki - nomen omen - bark w bark.
Mam nadzieję, że selekcjoner, jak to ma w zwyczaju, jest przygotowany na wariant optymistyczny i wariant pesymistyczny. Oby ten drugi, na przykład jakieś nieprzewidziane kontuzje dwóch stoperów, się nie wydarzył. Mogłoby się wtedy okazać, że choć owszem jest w kadrze dobry team spirit, brakuje jednak po prostu zdrowego Marcina Kamińskiego.
ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Grzegorz Krychowiak: Było ciężko, ale życie toczy się dalej