4 czerwca wydawało się, że podczas MŚ 2018 Polska będzie musiała radzić sobie bez Kamila Glika, który na jednym z ostatnich treningów w Arłamowie doznał urazu więzozrostu barkowo-obojczykowego. Według pierwszej diagnozy obrońca AS Monaco kwalifikował się do operacji i miał pauzować co najmniej sześć tygodni. Lider reprezentacji Polski nie ukrywa, że tuż po odniesieniu urazu był pogodzony z tym, że mundial przejdzie mu koło nosa.
- W tamtym momencie nie dawałem sobie wielkich nadziei, bo nie byłem w stanie ruszyć ręką. Byłem pogodzony z tym, że na mundial nie pojadę - stwierdził Glik w programie "Projekt Mundial" związkowej telewizji "Łączy Nas Piłka", dodając: - Nadzieja wróciła dwa, trzy dni później po rozmowie z profesorem Boileau, który powiedział, że widział takie przypadki i że mam szansę na mundial. To dało mi dodatkową energię i kolejne dni poświęciłem na walkę.
Glika wiarą natchnęła postawiona kilka dni po urazie diagnoza prof. Pascal Boileau'a, ale od początku w wyjazd 30-latka do Rosji wierzyła jego żona Marta. Piłkarz jest wdzięczny partnerce za wsparcie, jakie otrzymał od niej w pierwszych chwilach po odniesieniu kontuzji.
- Mogę powiedzieć, że w osiemdziesięciu procentach jestem tutaj dzięki żonie. Wiem, że tuż po tym zdarzeniu rozmawiała z doktorem Jaroszewskim, z moim klubowym lekarzem i kontaktowała się z też z trenerem Nawałką - zdradził Glik. - Wypoczywała wtedy w naszym domu na Mazurach i spotkaliśmy się w Warszawie. Musiała nosić walizki, z którymi przyjechałem i trochę się wstydziłem, że ja szedłem, a za mną kobieta tachała te bagaże. Nie był to dla mnie przyjemny widok. Marta była chyba jedyną osobą w Polsce, która wierzyła, że pojadę na mundial. Będę jej za to wdzięczny do końca życia - przyznał reprezentant Polski.
ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Lewandowski skomentował sytuację Glika. "Doskonale znam przypadek Kamila"
Glik wraca do zdrowia w ekspresowym tempie, ale błyskawiczne postępy są okupione ciężką pracą. Podczas pobytu w Soczi obrońca pracuje ciężej od zdrowych kolegów z zespołu.
- Mój dzień zaczyna się bardzo wcześnie i kończy się bardzo późno. Zaczynam o siódmej rano, a kładę się około pierwszej w nocy. Pracuję z trenerem Rzepką i fizjoterapeutami, ćwiczę też na basenie. Nie jest łatwo, ale na początek sezonu w Monaco będę gotowy - puszcza oko wicemistrz Francji.
Podczas programu "Projekt Mundial" Glik odniósł się też do okoliczności, w jakich doznał urazu. Obrońca ucierpiał, próbując wykonać przewrotkę podczas rekreacyjnej gry w siatkonogę. Za to, że zdecydował się na tę ryzykowną ekwilibrystykę w przededniu mundialu, spadła na niego lawina krytyki.
- Nie tylko ja robiłem przewrotki i nie tylko na ostatnim zgrupowaniu. Nie ma reguły. Miałem dużego pecha i tyle. Wszystko robię na sto procent, bo wychodzę z założenia, że kiedy robi się coś na pół gwizdka, to łatwiej o kontuzje. Miałem po prostu pecha. Zrobiłem dwieście przewrotek i dopiero ta dwieście pierwsza nie wyszła - stwierdził Glik.
Przygotowania reprezentacji Polski do mundialu trwają już blisko miesiąc - regeneracyjno-integracyjne zgrupowanie w Juracie zaczęło się 21 maja. Glik, który w minionym sezonie był najmocniej wyeksploatowanym kadrowiczem, mógł opuścić pobyt na Helu i dołączyć do zespołu dopiero w Arłamowie, ale zdecydował się na przyjazd do Juraty. Zapewnił, że reprezentantów nie męczy tak długie przebywanie w swoim towarzystwie.
- Czułem potrzebę przyjazdu, żeby być z drużyną. Dobrze się czuję z kolegami i chciałem z nimi spędzić trochę czasu. Fajnie, że trener Nawałka daje nam czasem dzień, dwa przerwy na spotkania z rodziną, bo jakbyśmy przez całe miesiąc bez przerwy byli pod presją, to moglibyśmy zwariować. Trener ma do nas zaufanie i wie, że odpłacimy mu się ciężką pracą na treningu.
Mecz z Senegalem zbliża się wielkimi krokami. Biało-Czerwoni zmierzą się z Nieposkromionymi Lwami już we wtorek. - Jeszcze każdy z nas śpi spokojnie, ale myślę, że emocje będą rosły - zakończył Glik.