Mundial 2018. Pokolenie naznaczone wojną. Chorwaci zjednoczeni po sukces

Getty Images / Clive Mason / Na zdjęciu: Luka Modrić
Getty Images / Clive Mason / Na zdjęciu: Luka Modrić

Dejan Lovren i Mario Mandżukić uciekali przed bombami do Niemiec, Luka Modrić z dzieciństwa pamięta hotel dla uchodźców. Chorwaccy piłkarze przeżyli koszmar wojny domowej. Po wielu latach ich losy się skrzyżowały i zmierzają po sukces w MŚ 2018.

W tym artykule dowiesz się o:

Ciasny pokój, bez prądu, wody i gazu. Luka Modrić, dziś gwiazdor Chorwatów i Realu Madryt, spędził tam prawie całe dzieciństwo. Nie zdawał sobie sprawy, że wokół krew leje się strumieniami. Jako sześciolatek schronił się z rodzicami w hotelu w Zadarze. Dziadek nie zdążył. Serbski snajper zestrzelił go, gdy wypasał krowy na wzgórzu.

Futbol stał się namiastką normalności dla uchodźców, Luka całe dnie kopał piłkę na hotelowym parkingu. Każde wyjście na miejscowe boisko mogło być ostatnim, bomby latały nad głowami. - Ścigaliśmy się do schronu, ciągle baliśmy się o nasze życie - wspomina jeden z pierwszych trenerów Modricia w NK Zadar, Tomislav Basic.

- To był bardzo bolesny okres, ale dzięki niemu jestem silniejszy - przypomina piłkarz.

Historia Modricia jest jedną z wielu z tamtego okresu. Na Bałkanach trudno znaleźć osobę, której wojna nie dotknęła w jakikolwiek sposób. Najpierw ta chorwacka o niepodległość z Serbami z Krajiny. Potem jeszcze bardziej krwawa w Bośni, gdzie starły się trzy siły - Chorwaci, Muzułmanie i tamtejsi Serbowie.

ZOBACZ WIDEO Zaskakujące sceny na lotnisku. Kibice podziękowali piłkarzom reprezentacji Polski

"Mamo, czemu płaczesz?"

Dejan Lovren, urodzony w Zenicy na obecnym terytorium Bośni, w wieku trzech lat uciekł do Niemiec przed niechybną śmiercią. Serbowie urządzali czystki etniczne, zabili jego wuja.

- Pamiętam tylko syreny. Czułem przerażenie na samą myśl o bombach. Któregoś dnia mama wzięła mnie na ręce i ukryliśmy się w piwnicznym schronie. Nawet nie przypominam sobie, jak długo tam siedzieliśmy. Potem razem z rodziną wsiedliśmy w auto i wyjechaliśmy do Niemiec - wspomina.

Lovrenowie wrzucili cały przenośny dobytek do kilku worków, wypchali niewielki samochód i po 17 godzinach męczarni znaleźli się na zachodzie, gdzie pracowali dziadkowie Dejana. Decyzję o ewakuacji przyspieszyła strzelanina kilkadziesiąt kilometrów od Zenicy z 15 ofiarami śmiertelnymi.

W Niemczech nauczył się języka, spełniał marzenia małego chłopca, a w kraju jego rówieśnicy marzyli o kromce chleba. Rodzicom żyło się znacznie gorzej, z trudem wiązali koniec z końcem. Zaharowywali się, tęsknili za ojczyzną, ale zarazem obawiali się deportacji, bo nie mieli odpowiednich dokumentów. - Moja mama wiecznie płakała, nigdy nie rozumiałem dlaczego. Pytałem: "Czemu płaczesz? Przecież jesteśmy bezpieczni." Zawsze wieczorem siadaliśmy i nasłuchiwaliśmy wieści w radiu - relacjonuje.

Po siedmiu latach wrócili do bezpiecznego kraju, deportowano ich na zachód Chorwacji, do Karlovaca. Dejan do tej pory nie zapomniał o traumatycznych przeżyciach dzieciństwie, nie tylko ze względu na niemiecki akcent. Już jako zawodnik Liverpoolu apelował: - Przyjmujmy uchodźców. Przeszedłem przez to wszystko i wiem, co niektóre rodziny przeżywają. Klubowa telewizja nakręciła film dokumentalny o jego losach - "Lovren: Moje życie jako uchodźca".

Śmierć za progiem

Bliźniaczo podobnie wyglądają losy Mario Mandzukicia. Śmierć i strach towarzyszyły mu od najmłodszych lat. Slavonski Brod niczym nie różnił się od wielu miejscowości przy granicy z Bośnią. Trup ścielił się tam gęsto. - Pod naszymi drzwiami ginęli ludzie. Nie mogliśmy tam zostać ani chwili dłużej - opowiadał Mandzukić senior.

Pojechali w ciemno do Niemiec, nie znali tam nikogo, pierwszą noc spędzili pod gołym niebem. Osiedlili się w Ditzingen, nieopodal Stuttgartu. Mario nie rozumiał słowa po niemiecku, był obiektem drwin w szkole i drużynie. Zawziął się, opanował język i pokochał nową ojczyznę do tego stopnia, że opuszczał ją z łzami w oczach. Po czterech latach rodzina nie dostała zgody na przedłużenie tymczasowego pobytu i zakotwiczyła w rodzinnym mieście. Z matecznikiem nie łączyło go nic oprócz paszportu, od nowa wkuwał chorwackie słówka. Teraz pewnie dałby się pokroić za reprezentację.

Głęboka rana

Wojna odcisnęła piętno właściwie na całym zespole. Oddajmy głos Danijelowi Subasiciowi. - Miałem siedem lat, kiedy mój rodzinny Zadar nawiedziła wojna i zaczęły się naloty. Będąc dzieckiem, zupełnie nie rozumiałem, co się dzieje. Wiedziałem tylko, że kiedy zbieraliśmy się w piwnicy, to coś się zaczynało.

Vedran Corluka, kolejny Chorwat z bośniackimi korzeniami, opuścił Derventę od razu po pierwszych wybuchach i przeprowadził się do stosunkowo bezpiecznego Zagrzebia, gdzie rzadko dochodziło do rozlewu krwi. - Serbowie palili nasze domy i cały dobytek. Najgorsze było to, że wiele osób straciło krewnych - przypominał. Piłkarz Lokomotivu Moskwa nie wyrzucił z głowy obrazu wojny, do tej pory wspiera rodzinną miejscowość. Pomógł m.in. odbudować tamtejszy kościół.

Ci młodsi, urodzeni w środku wojny, nie widzieli nigdy ciał na ulicach. Rodzina Tina Jedvaja opuściła bośniacki Mostar przed jego narodzinami. W Austrii na świat przyszedł Mateo Kovacić, bo jego rodzice wydostali się z opanowanego konfliktem państwa i 14 lat spędzili w Linzu.

To wszystko wydawało się złym snem

Wojny na własnej skórze nie odczuł też Ivan Rakitić, ale on akurat na swój sposób przeżył bałkańskie waśnie. Urodził się w Szwajcarii, gdzie jego ojciec grał w piłkę. Ojczyznę ostatecznie opuścił w 1991 roku, ale jak sam podkreślał zawsze największa część jego serca pozostała chorwacka.

O ofiarach dowiedział się przypadkowo. Podsłuchiwał telefoniczne rozmowy rodziców, zorientował się, że w kraju dzieje się bardzo źle.

- Nigdy oficjalnie nie powiedzieli mi o walkach. Pamiętam ich płacz po rozmowach z rodakami. To wszystko wydawało się złym snem. Mając cztery bądź pięć lat, oglądałem ujęcia z Chorwacji. Nie mogłem potem spać, zastanawiałem się, jak to możliwe. Mieliśmy mnóstwo szczęścia, bo byliśmy daleko od tych wydarzeń - przyznawał.

Rakitić, jak i jego koledzy, unikają tematu jak ognia, chcą wymazać dramatyczne wspomnienia. - Staramy się o tym nie myśleć, to już za nami - podkreślał Subasić. Pochodzą z różnych środowisk, z różnych grup etnicznych, ale ich pokolenie scaliła nie tylko tragiczna przeszłość. Weszli na wspólną drogę, kolejna wielka generacja chce dorównać tej legendarnej, brązowej z MŚ 1998. Pierwszym krokiem do wieczności będzie spotkanie 1/8 finału z Duńczykami. Mecz zaplanowano na 1 lipca, początek o godz. 20.00.

Źródło artykułu: