Niemalże dokładnie dwa lata temu, 1 lipca 2016 roku, na stadionie we francuskim Lille, miało być wielkie święto futbolu. Belgia - Walia, jakie to proste, prawda? Jako że miasto leży na granicy z Belgią, przyjechały tłumy kibiców reprezentacji Czerwonych Diabłów. Skończyło się na wielkim, autentycznym płaczu. Był to dramat drużyny kreowanej na kandydata do tytułu mistrza Europy.
Wtedy Belgia przegrała bardziej z własnymi problemami niż z rywalem. Przed pojedynkiem z kadry wypadli Jan Vertonghen i Thomas Vermaelen. W związku z tym, że na turniej nie pojechali kontuzjowani Vincent Kompany i Nicolas Lombaerts, nagle okazało się, że defensywa drużyny Marca Wilmosta nie istnieje. Obejrzeliśmy w wykonaniu Belgów jeden z najbardziej porywających show w najnowszej historii futbolu. Tyle że trwał tylko 30 minut. A potem Walijczycy przeszli linię połowy i okazało się, że wszystko runęło.
Ale Belgowie wrócili ze swoją armią gwiazd. Po jednym z najbardziej dramatycznych meczów w mundialu pokonali Japonię 3:2. Mimo iż jeszcze nieco ponad 20 minut przed końcem spotkania przegrywali 0:2. Wydawało się, że Belgowie nie mają na rywala żadnego pomysłu. Ich ataki były interesujące, ale jednostajne, pozbawione możliwości przyspieszenia. Do czasu. W końcu triumfowała siła fizyczna i umiejętności indywidualne. Ostatnia kontra Belgów, trwająca około 11 sekund, na 3:2 w 94 minucie, to była jedna z tych akcji, którą będziemy odtwarzać latami. Wbrew pozorom, dla Belgów nie była niczym nadzwyczajnym.
Dziś grają inaczej niż dwa lata temu. Bardziej ostrożnie z tyłu, wyprowadzają ataki z głębi pola. Roberto Martinez zrozumiał, że mając tak genialnych zawodników z przodu jak Eden Hazard, Dries Mertens, Kevin De Bruyne czy Romelu Lukaku może wszystko, lecz potrzebuje ich odpowiednio wykorzystać. Jego poprzednik, Marc Wilmots, grał za wysoko i w ten sposób Lukaku stawał się bezużyteczny. Martinez naprawił ten błąd. Dziś zawodnik Manchesteru United zamienił się w maszynę do strzelania bramek.
Wydaje się, że możliwości Belgów są nieograniczone. Spójrzmy dziś na nich: dwunastu zawodników z Premier League, dwóch z hiszpańskiej La Liga, są też przedstawiciele niemieckiej Bundesligi i włoskiej Serie A. I większość odgrywa kluczowe role w swoich klubach. Do tego kadra, która miała wielki kryzys i w latach 2004-12 nie była w stanie zakwalifikować się do pięciu kolejnych turniejów, a dziś w trzecim kolejnym turnieju jest w ćwierćfinale. Jak to możliwe, że z małego kraju, który jeszcze 10 lat temu znaczył w międzynarodowym futbolu niewiele, wyszło tylu fantastycznych piłkarzy?
ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Autorytet Messiego problemem Argentyny? "Jeśli przekracza pewne granice to nie jest dobrze"
Wszystko zaczęło się po fatalnym Euro 2000. Belgijscy zawodnicy przegrali z Włochami oraz z Turcją i nie wyszli z grupy. Na własnym terenie. To była katastrofa. Postanowili przekuć klęskę w sukces. Tak jak robią najwięksi. Franck Vercauteren, były reprezentant kraju, nazwał obecną drużynę "dzieckiem planu i przypadku".
O co w tym wszystkim chodzi? Od lat podajemy Belgów, jako tych, z których powinien brać przykład nasz związek. Niestety, spotyka się to zwykle z wyśmiewaniem i lekceważeniem belgijskiego systemu przez działaczy oraz dziennikarzy związanych z PZPN. Dlaczego są dziś wzorem dla wielu federacji na całym świecie? Dlaczego to do nich wszyscy wysyłają swoich szkoleniowców, tak jak kiedyś wysyłali do Holendrów?
Przede wszystkim wszyscy musieli sobie zdać sprawę z tego, jaka jest rzeczywistość - kluby i federacja. Z polskiej perspektywy, gdzie ludzie ze środowiska PZPN oraz zaprzyjaźnieni z nimi dziennikarze chodzą w różowych okularach, wydaje się to zupełnie nierealne.
Michel Sablon, ówczesny dyrektor sportowy federacji, mówił: - Kluby nie były w stanie rywalizować z tymi z wielkich lig europejskich. Jesteśmy małym krajem i tutejsza liga nigdy nie dostanie takich pieniędzy z praw telewizyjnych jak to ma miejsce w Anglii czy Hiszpanii.
Podobnego zdania był Gert De Vlieger, były bramkarz reprezentacji: - Kluby musiały zdać sobie sprawę, że dla nich postawienie na młodzież to kwestia być albo nie być. W dawnych czasach mieliśmy mocną ligę, grali u nas reprezentanci Holandii czy Polski. Potem hierarchia w piłce się zmieniła, świat nam odjechał i kluby musiały znaleźć jakiś sposób na funkcjonowanie w nowej rzeczywistości
A więc zaczęły produkować piłkarzy. Od momentu wdrożenia wielkich zmian budżety belgijskich klubów znacznie wzrosły. Ma na to na pewno wpływ sytuacja na rynku. Dziś potentaci z największych lig są w stanie wyłożyć wielokrotnie więcej niż 10-15 lat temu. Ale to właśnie Belgom udało się przekonać bogaczy, że u nich kupią najlepszy "towar".
Na czym polega ta zmiana? Na wielu czynnikach. Po pierwsze dla drużyn 11-latków ustalono dla wszystkich wspólny system gry: 4-3-3. Dziś już niektórzy stosują modyfikacje, ale generalnie federacja przekonała kluby, że w tym systemie zawodnik rozwija się najlepiej indywidualnie.
Istotne było też to, że federacja po Euro 2000 spopularyzowała kursy trenerskie. Każdy mógł przez jakiś czas za darmo zostać szkoleniowcem. Idea polegała na tym, by każda drużyna młodzieżowa miała swojego wykształconego trenera.
Wszyscy tu zrozumieli, że edukacja trenerów to klucz do sukcesu. Dlatego kluby współpracowały z federacją. Na słynnym belgijskim podręczniku szkoleniowym podpisali się szefowie wszystkich największych akademii. Skoro każdy był autorem, to każdy będzie chciał stosować efekty swojej pracy. Teraz trzeba było przekonać jeszcze trenerów z małych ekip. Tak, by ten narybek, który trafia wyżej, był już dobrej jakości.
Sablon mówi: - Niektórzy długo się zastanawiali, patrzyli na nas podejrzliwie. Zapraszaliśmy trenerów na zgrupowania kadr młodzieżowych, żeby oglądali jak gramy, jak się rozwijamy, opowiadaliśmy im o systemie, przekonywaliśmy, powoli, systematycznie. I przekonaliśmy. Dziś każdy, bez wyjątku, gra to co zaproponowaliśmy.
Najważniejsze założenia to kreatywność, brak presji na wynik, nauka techniki. W późniejszych fazach też siła, bo jednak belgijski piłkarz jest przygotowany pod względem fizycznym. Pomaga w tym z pewnością imigracja. Wielu zawodników pochodzi z Afryki, jest szybszych, silniejszych, a to we współczesnej piłce ma ogromne znaczenie. Ale też nie można mówić o tym w nadmiarze. Większość zawodników z podstawowej jedenastki to typowi Europejczycy: Courtois, Alderweireld, Vertonghen, Hazard, Mertens, De Bruyne, Carrasco mogliby grać w kadrze również 20 lat temu, przed napływem fali imigracyjnej. Najważniejsza jest tu edukacja.
Czy to wystarczy? Trudno powiedzieć, w piłce nie ma gwarancji. Tym bardziej, jeśli naprzeciwko stanie będąca w fantastycznej dyspozycji reprezentacja Brazylii. W 2014 roku Belgom zabrakło chyba przekonania, dwa lata później przegrali z kontuzjami. A teraz? Sami są przekonani, że to ich najlepsza generacja, od tej wspaniałej z lat osiemdziesiątych, która zdobyła wicemistrzostwo Europy i 4. miejsce na świecie. Z Pfaffem, Vandereyckenem, Vercauterenem, Geretsem, Ceulemansem, VanMoerem, Frankym Van der Elstem. Ich kraj wciąż będzie dostarczał talentów, ale konkurencja nie śpi. Następna okazja na medale trafi się może za 30 lat.