Jakbyśmy wszyscy mieli wstręt do tego występu, jakbyśmy woleli nie wracać do tego co przykre, jakbyśmy nie chcieli psuć sobie tej wielkiej piłkarskiej fiesty, do której Biało-Czerwoni po prostu nie pasowali.
Postawa "ciszej nad tą trumną" jest wygodna, ale prowadzi donikąd, do powielania ciągle tych samych błędów i nieporozumień.
Na reprezentację Polski okres ochronny się skończył. Przez całe lata znosiliśmy dziwactwa (np. selekcjoner w ogóle nie udzielał wywiadów), bo był wynik. Teraz wyniku nie ma, można w końcu porozmawiać o tym, co w reprezentacji nie działa. Nie chodzi o to, żeby kopać leżących, ale by zadać sobie pytanie: czy wyciągnęliśmy jakiekolwiek wnioski z poprzednich porażek na dużych turniejach? Od mundiali w 2002 i 2006 roku, poprzez nieudane Euro 2008, aż do przegranych mistrzostw kontynentu u siebie, w Polsce w 2012 roku.
Czy porażki na tamtych imprezach w ogóle coś łączy z polską katastrofą na rosyjskim mundialu?
Tak - zamroczenie trenera.
Prawdopodobnie jest to temat na poważną analizę dla autorytetów z dziedziny psychologii, ale warto ten temat podjąć, bo jest istotny w wyjaśnieniu występu Polaków w Rosji.
ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Raport z Moskwy. "Rosjanie kompletnie oszaleli. Ciężko było nawet przejść!"
O jakie zamroczenie selekcjonera mi chodzi? O zamroczenie stresem. Piszę o tym bez nuty złośliwości, bo to jest problem bardziej medyczny, tu trzeba współczuć i w tej kwestii przyszłym trenerom kadry trzeba pomagać. Zatrudniać psychologów, trenerów mentalnych, coachów, którzy będą na co dzień pracowali ze szkoleniowcem nad jego psychiką, będą go prowadzili, wspierali, dbali, by zachował równowagę mentalną. Selekcjoner piłkarskiej reprezentacji Polski jest jak pilot wielkiego samolotu pasażerskiego. Musimy być pewni, że wytrzyma napięcie, że nie podda się stresowi, że będzie przewidywalny i pewny. Że będziemy spokojni, iż każda jego decyzja jest najlepszą możliwą w danych warunkach, że każdą decyzję da się wyjaśnić i zrozumieć.
Decyzji i komunikatów Adam Nawałki na mundialu nie rozumieliśmy. Kibice, dziennikarze, eksperci, a momentami i sami piłkarze. Broń Boże nie sugeruję, że Adam Nawałka miał ograniczoną poczytalność w czasie turnieju.
Piszę jedynie, że stres związany z tym, iż jeden człowiek dźwiga na swoich barkach oczekiwania 40-milionowego narodu, sprawił, że Adam Nawałka nie był w stanie widzieć wszystkich opcji, źle oceniał możliwości i formę zarówno własnych piłkarzy jak i rywali. Podejmował złe decyzje.
Selekcjoner na takiej imprezie zostaje - ze swoimi rozterkami, wątpliwościami, pytaniami - de facto sam. Niby ma sztab, ale to najczęściej ludzie pod silnym wpływem autorytetu pierwszego trenera, nie będący w stanie mu się postawić, zaprotestować, przekonać do innych opcji. Tak było u Nawałki, ale też za kadencji Waldemara Fornalika czy Franciszka Smudy. Brakowało w sztabie silnych osobowości.
Ktoś powie Nawałka miał Bońka. No tak, ale to jednak prezes. Mało kto otwiera się tak totalnie przed przełożonym, szczególnie jeśli nie chce, by ten wpływał na jego decyzje taktyczne, strategiczne i personalne. Zresztą prezes też wymaga - jak to się mówi w korporacjach - "dowiezienia wyniku".
Dlaczego o tym stresie wspominam? Czy nie przeceniam jego roli? Absolutnie nie. Pamiętam doskonale, jak stres zamroczył poprzednich selekcjonerów.
Pawła Janasa znałem doskonale. Byliśmy wręcz na koleżeńskiej stopie. Czasy były inne, to i relacje inne. Spotykaliśmy się często, także w sytuacjach nieformalnych, przegadaliśmy o futbolu wiele godzin. Ale gdy przyjechałem w maju 2006 roku do Szwajcarii, na zgrupowanie kadry w Bad Ragaz przed mundialem, zorientowałem się, że coś się z Pawłem dzieje. Że to nie ten sam człowiek. Stres dopadł go taki, że ledwo poznawał ludzi. Nie miał nastoju, humoru, był cały czas pod napięciem. Unikał ludzi, rozmów, zamykał się przed wszystkimi. Zbliżał się mundial, wielki egzamin, a Janas nie znosił tego dobrze. Wręcz przeciwnie - znosił to źle. I nikt mu wtedy nie pomógł. Janas nie słuchał nawet swojego asystenta Macieja Skorży, którego zaskoczył niepowołaniem na turniej Jerzego Dudka, Tomasza Frankowskiego czy Tomasza Kłosa. Janas nie rozmawiał wtedy nawet ze swoim synem Rafałem, z którym zawsze miał dobry kontakt. Dlatego nie zdziwiło mnie, że gdy przegraliśmy na mundialu 2006 pierwszy mecz z Ekwadorem, Janas na konferencję przysłał kucharza. Chciał się schować - stres rył mu dziurę w mózgu, ból był nie do wytrzymania.
Z Beenhakkerem nie miałem tak bliskich kontaktów, ale jego napady złego humoru przed Euro 2008, a i później - w eliminacjach do mundialu 2010 - były wręcz legendarne.
Jeszcze gorzej było ze Smudą przed Euro 2012. Turniej odbywał się w Polsce, oczekiwania narodu na sukces były olbrzymie. Franek też nie radził sobie ze stresem, a w otoczeniu nie miał nikogo, kto byłby w stanie mu pomóc. Trener, którego selekcjonerem zrobili kibice (tak była wola ludu), zagubił gdzieś swoją pewność siebie, bezkompromisowość, twardość. Stał się rozchwiany, niepewny, jakby spłoszony.
Na tydzień przed inauguracją Euro 2012 reprezentacja grała na Legii z Andorą. Rywal kiepski, wygraliśmy gładko 4:0, nie było powodów do niepokoju. Po konferencji próbowałem porozmawiać ze Smudą, ale on był już cały zamroczony stresem. Znamy się dobrze, jesteśmy na ty, rozmawialiśmy ze sobą wiele razy. Ale wtedy, na kilka dni przed mistrzostwami Europy, to był inny człowiek. Niby coś mówił, ale to były raczej luźne wyrazy, które nie tworzyły zdań. Franek nigdy nie miał gładkości wypowiedzi, ale wtedy to nie było to. To był stres, który już trawił jego organizm. Objawy te same co u Janasa kilka lat wcześniej.
Patrząc na Adama Nawałkę na konferencjach w Rosji, na jego zachowanie, na mowę ciała mam wrażenie, że padł ofiarą choroby selekcjonerów na dużych imprezach.
Zachowywał się w sposób do niego niepodobny. Na Senegal wyszedł ultraofensywnie, choć wcześniej był zawsze zachowawczy. Postawił na Thiago Cionka, choć wcześniej "pompował" Bednarka, że już jest gotowy, że się nadaje. Cała ta rewolucja w składzie na Kolumbię też była do Nawałki niepodobna. Podobnie jak to, że na trzeci mecz w grupie wyszedł jeszcze innym składem. Nawet ten cały wstyd z końcówki meczu z Japonią, gdy Nawałka "ćwiczył" niski pressing i myślał, że rodacy w kraju są dumni z takiej gry, bo przyniosła nam zwycięstwo na mundialu, pokazuje, jak bardzo selekcjoner stracił kontakt z bazą. Żył w alternatywnej rzeczywistości. Nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje.
Nie powiecie mi, że trener, który nam zbudował kapitalną drużynę na Euro 2016 i dwa cykle eliminacji, nagle nie potrafi skutecznie wpuścić na boisko Kuby Błaszczykowskiego i to jest normalne. Nie, to normalne nie jest. Nawałka przegrał ze stresem. To tym bardziej smutne, że on akurat wydawał się do swojej roboty przygotowanym. Dbał o takie detale jak wysokość trawy na boisku treningowym, kazał wymieniać stoły w jadalni piłkarzy w Arłamowie, by były odpowiedniej wysokości. I co? Nagle nie był w stanie zobaczyć, że część piłkarzy jest w dołku formy?
Dużo się mówi o etyce pracy Adama Nawałki. I rzeczywiście selekcjoner jest tytanem pracy, niektórzy twierdzą, że nawet pracoholikiem. W kadrze krążą legendy o całych (sic!) nocach, jaki sztab spędza na analizie spotkań. Po meczu wszyscy idą spać, a trener i jego współpracownicy do rana analizują, co się stało na boisku. Kładą się na 2-3 godziny, ale później jest kolejny dzień zgrupowania: plany taktyczne, trening, rozmowy, analizy. I kolejna zarwana noc.
Kiedyś mózg musiał się przegrzać, człowiek przemęczyć, organizm odmówić współpracy i się rozchorować.
Stres to jest choroba. Dobrze by było, jakbyśmy jadąc na kolejny duży turniej - o ile taki się nam zdarzy - mieli tego świadomość. I pomogli selekcjonerowi podzielić się presją, zdjąć z jego grzbietu trochę ciężaru narodowych oczekiwań. Żebyśmy znowu nie zostawiali go samego.
W pojedynku ze stresem będzie musiał przegrać.
Dariusz Tuzimek,
Futbolfejs.pl
Inne teksty