Mundial 2018. Chorwacja - Anglia. Ivan Perisić. Z kurnika do finału mistrzostw świata

Getty Images / Ryan Pierse / Na zdjęciu: Ivan Perisić
Getty Images / Ryan Pierse / Na zdjęciu: Ivan Perisić

Ojciec sprzedał kurniki, by syn mógł się rozwijać piłkarsko. Po latach Ivan Perisić spłacił dług z nawiązką. Błyszczał w półfinale MŚ, strzelił gola i zaliczył asystę przy zwycięskim golu Mario Mandżukicia.

Ante Perisić pewnie płakał po spotkaniu jak bóbr. Ze szczęścia. Kiedyś pozbył się fermy drobiu, jedynego źródła utrzymania rodziny, by sfinansować synowi treningi w elitarnej szkółce Hajduka Split. Ivan pomagał mu w interesie, stąd jego pierwszy pseudonim Koka (kura). Dzięki środkom ze sprzedanych maszyn i osprzętowania, jedenastolatek trafił pod skrzydła profesjonalnych trenerów.

20 lat później został bohaterem Chorwacji, wprowadził ją do pierwszego finału MŚ.

Ból, zmęczenie i zgrzytanie zębów

Do przerwy nie szło im nic. Przegrywali od piątej minuty, spoglądali po sobie nerwowo. Drżały łydki, piłka nie kleiła się do nóg, każdy atak zastopowali angielscy strażnicy pola karnego. Kibiców mogły rozboleć zęby od samego patrzenia. Chorwaci irytowali niedokładnością, ciężko oddychali po dwóch dogrywkach w poprzednich spotkaniach, poruszali się tempo wolniej od rywali. Ivan Perisić, jak cały zespół, długo kazał czekać na popisy. Po powrocie z szatni pomocnik Interu Mediolan grał tak, jakby w międzyczasie podkradł Asterixowi i Obeliksowi łyk tajemnego napoju.

ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Mocne słowa eksperta. "Rosjanin kojarzy się z człowiekiem, który bierze doping"

Skrzydłowy tyrał wzdłuż i wszerz, pobudził kolegów kilkoma rajdami, choć po pierwszej połowie nadawał się do zmiany. Wysyłał ostrzeżenia, jego uderzenie na najbardziej bolesną część ciała przyjął Kyle Walker. Chyba uwziął się na Anglika, bo stoper jeszcze ciężko oddychał po ciosie poniżej pasa, a Perisić wyskoczył mu zza pleców i wyrównał strzałem w stylu z "Karate Kid". Albo jak kto woli - zagraniem podpatrzonym u Zlatana Ibrahimovicia. Tchnął nowe życie w drużynę, po chwili mógł ukrócić męki i zapewnić zwycięstwo przed dogrywką. Piłka zatrzymała się na słupku, Chorwat nie dowierzał.

Magiczne dotknięcie

Przeżył deja vu, w idealnej sytuacji w ćwierćfinale z Rosją uderzył dobrze, ale pomylił się o centymetry. Po odbiciu od słupka futbolówka niemal przeturlała się po linii i wyszła za boisko. Koszmar powrócił, bo na tegorocznym mundialu częściej zawodził niż dawał rodakom radość. Kiedy koledzy przeżywali katusze w karnych, Ivan od dawna siedział na ławce.

Nie zwiesił głowy, nadal harował. Co rusz szarżował lewą stroną, brakowało tylko wykończenia. Większość kibiców myślała o karnych, pewnie Kieran Trippier też, bo zupełnie nie spodziewał się, że Perisić powalczy o piłkę w powietrzu. Ivan zgrał do Mario Mandzukicia, jego kolega wymierzył wyrok i poczuł na sobie nacisk całej jedenastki. Cały splendor spadnie na napastnika Juventusu, ale to jego kompan z kadry zasłużył na największe uznanie. Razem z Luką Modriciem byli najlepsi na placu.

Inwestycja opłaciła się. Teraz Perisić rozpalił cały kraj, kilka lat temu uratował rodzinę od bankructwa.

Wybawca

W 2006 roku po Europie poszła fama, że na przedsezonowym obozie Hajduka zachwyca młodzian z kędzierzawymi włosami. FC Sochaux-Montbeliard zależało tak bardzo, że szefostwo wysłało po niego prywatny samolot i skusiło Perisicia. Macierzysty klub nie zamierzał wypuścić diamentu, 17-latek był jednak bardzo zdeterminowany, nie wrócił z Francji, dokąd zabrał siostrę i mamę. W domu pozostał jedynie ojciec, który zaciągnął kredyt i jeszcze raz ulokował środki w hodowli kur.

W końcu Sochaux zapłaciło 360 tys. euro za wyszkolenie. Po latach wyszło drugie dno ryzykownej decyzji - Perisić uparł się na transfer, by zapewnić ojcowi byt. - To moja wina. Naciskałem go na wyjazd. Nie chciałem, żeby rodzina widziała moje cierpienie - mówił po latach. Dzięki pieniądzom od Ivana ocalił biznes (i siebie) od upadku.

Najważniejszy gol 

Sowite wypłaty to jeden z niewielu (oprócz języka) plusów trzech lat we Francji. Ugrzązł w rezerwach, zdesperowany wyjechał na wypożyczenie do belgijskiego KSV Roeselare. Opłaciło się, bo wypatrzył go Club Brugge. Za śmieszne pieniądze (250 tys. euro) - jak na późniejszy dorobek - uciekł z Sochaux. Po dwóch latach był najlepszym zawodnikiem ligi, królem strzelców i świeżo upieczonym reprezentantem Chorwacji. Za 5 mln euro ściągnęła go Borussia Dortmund. Wprowadził się nieźle, sporo strzelał, ale był niepocieszony, bo oglądał plecy Marco Reusa i narzekał w prasie na Juergena Kloppa. Szkoleniowiec nie patyczkował się z Perisiciem: - Publiczne marudzić może przedszkolak, a nie dorosły facet. Jeśli piłkarz nie gra, powinien zamknąć usta, ciężko pracować i sprawić, by trener postawił na niego.

Odszedł do VfL Wolfsburg, po dwóch dobrych sezonach sięgnął po niego Inter Mediolan. Serie A okazała się jego żywiołem, dziesiątki porywających występów, gol średnio w co czwartym spotkaniu. W półfinale z Anglikami zachwycał jak na San Siro. Teraz trudno w to uwierzyć, ale przed pierwszym gwizdkiem Zlatko Dalić zastanawiał się, czy nie posadzić go na ławce i zabezpieczyć środek Milanem Badeljem! Na szczęście dla Chorwatów - poszedł na całość.

- Dwadzieścia lat temu wróciłem do domu w moim rodzinnym Omis, miałem na sobie koszulkę kadry. Mogłem tylko marzyć o grze dla mojego kraju i strzeleniu jednego z najważniejszych goli w karierze, który pomógł nam awansować do finału - relacjonował swoje przeżycia z 1998 roku, kiedy jako dziewięciolatek kibicował Chorwatom podczas MŚ. Jego sportowi idole zdobyli brąz, Perisić już teraz ich przebił, a może być jeszcze piękniej. Za cztery dni, 15 lipca, zagra w finale mundialu z Francuzami.

Komentarze (0)