Co niektórzy czytelnicy mogą mnie za to zabić, ale powiem szczerze - w medal nie wierzę. Oczywiście jeśli takowy będzie, to się ucieszę, a nawet, uczciwie mówiąc, bardzo chciałbym mylić się w moich osądach.
Biorąc pod uwagę, że nigdy na Igrzyskach Olimpijskich nie było aż sześcioro reprezentantów w tenisie ziemnym na raz, przeciętny kibic jednak nie odpuści. Najwięcej celów stawia się przed Agnieszką Radwańską (co niektórym śni się już zapewne po nocach Mazurek Dąbrowskiego i zdanie "The gold medal goes to, representing Poland, Agnieszka Radwańska"). Krakowianka, która jako pierwsza Polka w historii zawitała do czołowej dziesiątki rankingu WTA, sama twierdzi, że ma szanse na medal. Możliwe, że któryś z krążków znajdzie się za kilka tygodni w gablocie domu Radwańskich, jednak w tym roku na Igrzyskach stawiło się naprawdę wiele zawodniczek ze ścisłej światowej czołówki... może więc jej trochę zabraknąć. Szczególnie, że na domiar złego, w Sztokholmie odnowiła się kontuzja palców u ręki.
W innej sytuacji jest Marta Domachowska, warto dodać - zakochana Marta Domachowska. Od 22-latki z Podkowy Leśnej pod Warszawą nie oczekuje się w zasadzie niczego. Marta weszła do reprezentacji w ostatniej chwili, co jest i tak olbrzymim sukcesem, skoro zaczynała sezon na 143. miejscu w rankingu WTA. Jednak nie miejsce, a wola walki i dobra forma mogą zadecydować o całkiem udanym turnieju. Marta lubi grać w Azji, tu właśnie odnosiła spore sukcesy przed "erą Radwańskiej". W 2004 roku grała w finale turnieju WTA w Seulu, rok później, właśnie w Pekinie, dotarła do półfinału zawodów II kategorii. Oby tylko nasza zawodniczka więcej dni spędziła na korcie, niż na olimpijskim basenie, gdzie występować będzie (jak donosiła przed kilkoma dniami kolorowa polska prasa) obecny partner tenisistki - Paweł Korzeniowski.
W turnieju kobiet mamy też dwa deble. Wspomniane wcześniej Martę i Agnieszkę oraz Klaudię Jans i Alicję Rosolską. Darzę obie zawodniczki ogromną sympatią, ale niezbyt wierzę w medal. Klaudia i Ala to dobra para, jednak co by nie było, na Igrzyskach Olimpijskich trzeba być bardziej niż dobrym. Z drugiej jednak strony, w przeciwieństwie do Marty i Agnieszki, dziewczyny grają ze sobą już od wielu lat.
No i zostali jeszcze nasi najlepsi debliści. Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski (w wersji dla osób niepraktykujących gimnastyki buzi i języka - po prostu "Frytka" i "Matka") mają szanse na medal, a już na pewno by go przywieźli, gdyby zawody z nieznanych nikomu przyczyn przeniesiono na kort ziemny. W tym sezonie nasi jedyni tenisiści w ekipie nie prezentowali się zbyt dobrze na twardych nawierzchniach. Trzymać będę kciuki oczywiście jak za każdego... ale boję się, że trzymać ich długo nie będę.
Niech będzie, że jestem pesymistą i nie wierzę w naszych. Ale czy lepiej zawieść się, czy zaskoczyć się pozytywnie? Jak dla mnie opcja numer dwa zwycięża w przedbiegach.