Szczególny szacunek należy się trenerowi zawodników z Ameryki Północnej, Hugh McCutcheonowi, który mimo ogromnej tragedii jaka spotkała jego rodzinę w Pekinie, potrafił doprowadzić swój team do najwyższego stopnia podium.
USA – Brazylia
3:1 (20:25, 25:22, 25:21, 25:23)
składy
USA: Ball, Lee, Millar, Stanley, Priddy, Salmon, Lambourne (libero) oraz Rooney, Hoff
Brazylia: Marcelinho, Gustavo, Andre Heller, Dante, Giba, Andre, Sergio (libero) oraz Bruno, Rodrigão, Murilo, Samuel
Nienajlepiej rozpoczęło się to spotkanie dla zawodników z Ameryki Północnej, którzy po skutecznym ataku Dante oraz dwóch z rzędu błędach Claytona Stanleya przegrywali 0:3. Kolejne akcje, po których przewaga Brazylii wyraźnie rosła, mogły wskazywać na to, że Canarinhos w finale będą nie do zatrzymania i w tym marszu po złoto rozgromią Amerykanów. Bardzo dobra gra podopiecznych Bernardo Rezende wymuszała błędy po stronie przeciwnika. Reprezentanci Stanów Zjednoczonych starali się odrabiać straty przez co dużo ryzykowali zagrywką. Wiele z tych prób nie powiodło się, jedynie Lloy Ball zdobył punkt bezpośrednio z serwisu. Brazylijczycy od początku utrzymywali co najmniej trzypunktową przewagę. Na sukces Canarinhos w pierwszym secie złożyła się doskonała gra całego zespołu, którą zwieńczył 25 punktem Andre Heller.
Początek drugiego seta to nie było spotkanie Stany Zjednoczone – Brazylia. To był pojedynek Clayton Stanley - Brazylia. Świetna zagrywka tego zawodnika sprawiała ogromne trudności w przyjęciu po stronie przeciwników, a dzięki temu pierwsze punkty na swoim koncie zanotowali Amerykanie. Oprócz kąśliwych serwisów, Stanley dorzucał punkty z ataku i po kilku minutach na tablicy świetlnej widniał wynik 6:0. Brazylijczycy byli jak zaczarowani, a pierwszy punkt zdobył Giba. Jednak i tak to gracze Hugh McCutcheon’a prowadzili podczas pierwszej przerwy technicznej 8:1. Dla pewnych siebie Canarinhos to był prawdziwy cios! Po powrocie na boisko wielokrotni mistrzowie świata i olimpijscy nie potrafili przełamać znakomitej passy przeciwników. Ci natomiast nabrali wiatru w żagle i grali jak z nut. Giba dwoił się i troił, ale mimo tego przewaga Amerykanów wynosiła 6 punktów, 12:6. Do drugiej przerwy technicznej obydwie strony punktowały na przemian, ale i tak to wciąż gracze z USA mieli w zanadrzu sześć oczek, 16:10. Po przerwie nastąpił mały przestój w grze Balla i spółki. Czujny trener McCutcheon po bloku Andre Hellera na Rileyu Salmonie, 17:13, poprosił o czas. Ale przerwa na żądanie nie wybiła rywali z rytmu, którzy niebezpiecznie zbliżali się do Amerykanów tracąc już tylko 2 punkty, 17:15. W dwóch kolejnych akcjach skuteczny w ataku i bloku okazał się David Lee i jego koledzy z drużyny mogli nieco odetchnąć z ulgą. Jednakże Brazylijczycy nie mieli zamiaru oddawać za darmo tej partii, dlatego w końcówce wywiązała się zacięta walka, w trakcie której Canarinhos doszli przeciwników już na 1 punkt, 21:20. Wtedy ponownie do akcji wkroczył niesamowity Clayton Stanley i decydujące piłki drugiego seta były swoistym "one men show".
Trzecia odsłona spotkania rozpoczęła się od wyrównanej walki punkt za punkt po obu stronach siatki. Do stanu 8:7 dla Amerykanów najbardziej widoczny na boisku był brazylijski środkowy, Gustavo, zdobywca trzech punktów. Od remisu po 9 stan gry na boisku zaczął ulegać zmianie na korzyść USA. Dwa skuteczne bloki dały reprezentantom Stanów Zjednoczonych trzy punkty przewagi, a trenera Rezende zmusiły do poproszenia o przerwę. Nie odniosła ona jednak pożądanego efektu i to Amerykanie w dalszym ciągu byli stroną dominującą. Po wykorzystaniu dwóch czasów brazylijski szkoleniowiec przy stanie 20:15 postanowił wymienić połowę składu. I tak Bruno zmienił Andre, Samuel – Marcelinho, a Murilo wszedł za Dante. Zmiana okazała się skuteczna, gdyż od razu asa serwisowego posłał Bruno, a bracia Endres postawili skuteczny blok. Gdy Canarinhos zaczęli ponownie odrabiać straty, Hugh McCutcheon musiał przedstawić kilka uwag swoim zawodnikom. Przerwa wybiła z rytmu Murilo, który w kluczowych momentach dwukrotnie pomylił się, przybliżając rywali do zwycięstwa z tej partii. Ostatecznie Amerykanie wygrali 25:21 po autowej zagrywce Samuela.
Czwarta, i jak się okazało ostatnia, partia finałowego spotkania była najbardziej zacięta ze wszystkich, a w dodatku stojąca na poziomie jak najbardziej godnym pojedynku o złoty medal Igrzysk Olimpijskich. Przez długi czas żadna z drużyn nie była w stanie wysunąć się co najmniej dwupunktowe prowadzenie, a gdy w końcu ta sztuka udała się Brazylii, przy stanie 6:8, to właśnie Canarinhos mieli nieznaczną przewagą niemalże do samego końca. Gdy set wchodził w decydującą fazę pomylił się w zagrywce Lloy Ball i podopieczni Bernardo Rezende prowadzili 20:17. Dla Amerykanów był to niebezpieczny wynik, gdyż zwycięstwo rywali w tej partii doprowadziłoby do tie-breaka, a wtedy spotkanie właściwie rozpoczęłoby się na nowo. Tak się jednak nie stało, gdyż reprezentanci USA postawili dwa bloki nie do przejścia, a wyrównujący punkt zdobył Clayton Stanley, który rozegrał w niedzielę bodajże mecz swojego życia. Kolejny blok i autowy atak Giby i Amerykanie prowadzili 22:20. Bardzo zezłościły te akcje brazylijską armatę, do tego stopnia, że trener Rezende wpuścił w miejsce Giby swojego syna na zagrywkę, w obawie, żeby jego złość nie obróciła się przeciwko całej drużynie. Jednak ta zmiana nie przyniosła efektu i po ataku ze środka Ryana Millara Amerykanie mieli piłkę meczową. Egzekucję odroczył na chwilę Murilo, ale w kolejnej akcji kropkę nad "i" postawił Clayton Stanley - ten, który niesamowicie przyczynił się do kolejnego triumfu Stanów Zjednoczonych podczas turnieju olimpijskiego.