Czas spędzony w Legii jest odbiciem całej kariery Artura Boruca. Osiągnął sukces sportowy, pokazał świetną formę, by nagle wywrócić wszystko do góry nogami.
Później doszły skandale, konflikt z trenerem, samowolka i dziwaczne zakończenie pięknej historii. Po ponad 20 latach Artur Boruc mówi "dość", choć nie wprost - każe się nam domyślać, że odchodzi na emeryturę. Futbol zostawia za sobą, szkoda, że wychodząc tylnymi drzwiami.
W sobotę Legia zmierzy się z Cracovią w ostatniej kolejce ekstraklasy. W tym spotkaniu Boruc miał pożegnać się przy Łazienkowskiej z kibicami. Tak do niedawna planował klub. Potwierdziliśmy jednak, że żadnej uroczystości nie będzie. Boruc nie zagra i przestanie być zawodnikiem drużyny z końcem czerwca. Jego wygasający kontrakt nie zostanie przedłużony.
Jeden z nich
Trenerzy lubią powtarzać, że zawodnik nie będzie nigdy większy od klubu. Przypadek byłego reprezentanta Polski nie był tak oczywisty. Tak szanowanej postaci w Legii nie było od lat. Pod względem uwielbienia Boruca można ustawić w szeregu z Kazimierzem Deyną czy Lucjanem Brychczym. Bo można iść o zakład, że czego Boruc by nie wywinął przy Łazienkowskiej i tak zawsze miałby pełne wsparcie trybun.
Mówimy o kibicach, którzy nie cierpią przeciętności, a wymagają poświęcenia i sukcesów. W ich oczach Boruc zawsze jest wygranym, to legenda.
Istotne w tym wszystkim jest to, że bramkarz jest po prostu jednym z nich, człowiekiem z trybun. Dopingował zespół z Żylety, zanim był profesjonalnym piłkarzem. Później przyjechał na wyjazdowy mecz Legii do Płocka jako zawodnik Celtiku Glasgow. Będąc już graczem Premier League, udał się z Bournemouth do Glasgow na mecz Legii z Rangersami w pucharach. A w tym sezonie, gdy Aleksandar Vuković odsunął Boruca od drużyny, też zamienił bramkę na sektor zagorzałych fanów z Warszawy.
Nie okazał skruchy
Borucowi na pewno zależało na losach klubu. Na boisku był przywódcą, gdy wypadł z bramki jesienią, drużyna przegrała 10 z 11 meczów (w lidze i europejskich pucharach). W pewnym momencie bramkarz jednak nie wytrzymał ciśnienia. Uderzył podczas meczu gracza Warty Poznań w twarz, za co dostał czerwoną kartkę i dyskwalifikację na trzy spotkania. Mimo że ewidentnie przesadził, przepchnął jeszcze operatora kamery, gdy schodził z boiska do szatni.
Uniósł się honorem, nie zapłacił kary 25 tysięcy złotych, którą nałożyła na niego Komisja Ligi, w mediach społecznościowych tworzył oblężoną twierdzę. A szatnia Legii patrzyła na to wszystko z niesmakiem. Bramkarz nie okazał skruchy, w żaden sposób nie zareagował, nie przeprosił kolegów. Uznał, że to on jest pokrzywdzony i zaczął mieć toksyczny wpływ na zespół.
To wszystko sprawiło, że wokół Boruca zrobiło się duszno. Jako niepisany lider i autorytet w szatni, zaczął dawać zły przykład reszcie. Vuković zawiódł się na zawodniku. Potraktował go jak zgniłe jabłko i odsunął od składu. Wtedy Legia zaczęła wygrywać - miała najlepszą serię w tym sezonie - ośmiu meczów bez porażki, w tym czterech zwycięstw. Było to o tyle ważne, że to bez Boruca klub wykaraskał się z ogromnego kryzysu i uratował się przed spadkiem z ligi.
Częściej grał w polu
Boruc usłyszał "wyjdź" we własnym domu, to musiało go zaboleć. Pewnie dlatego tak wyraźnie się wycofał. Nie patrzył zza okna, jak w Legii wraca życie, zaczął żyć swoim.
Dziwnie wyglądały obrazki z ostatnich tygodni. W dniach, gdy drużyna rozgrywała ważne mecze, bramkarz publikował zdjęcia z krótkich zagranicznych wczasów, na które udawał się za zgodą klubu. W szatni śmiano się, że Boruc jest "gościem" na treningach. Usłyszeliśmy w klubie, że piłkarz potrafił opuszczać zajęcia, informując o tym w ostatniej chwili.
Na treningach Boruc rzadko też stawał w bramce - zaczął częściej grać w polu. Rękawice wkładał, gdy kontuzji doznawali Cezary Miszta i Richard Strebinger lub gdy junior Maciej Kikolski był na egzaminach maturalnych.
Po czasie zawodnik przytył i już nie prezentował formy z początku rozgrywek. Gdy jednak był przewidziany do gry w towarzyskim meczu z Dynamem Kijów w kwietniu, zgłosił przeziębienie.
Sytuacja bramkarza odwróciła się do góry nogami. Jeszcze zimą, podczas obozu przygotowawczego Legii w Dubaju, Vuković wychwalał Boruca za zaangażowanie. Pracownicy klubu zastanawiali się, jak przekonać bramkarza do podpisania jeszcze jednej, rocznej umowy. Rozważano też opcję, by Boruc został w klubie w innej roli, po karierze. Tak się nie stanie.
Lubił jechać pod prąd
Tej pięknej historii, wybicia się z Legii i powrotu do ukochanej drużyny, jest zwyczajnie szkoda, ale może właśnie tak miała się skończyć? Bo to przecież cały Artur Boruc: charakterny, tajemniczy, świetny, irytujący i niezrozumiały.
Bramkarz po piętnastu latach zdobył drugie mistrzostwo Polski, w wieku 41 lat. Wprowadził zespół do fazy grupowej europejskich pucharów po sezonach kompromitacji Legii na arenie międzynarodowej. Przez większość czasu nie było się do niego o co przyczepić. Ale Boruc, jak to on, musiał pożegnać się z przytupem.
Może i stracił panowanie nad kierownicą, ale nie dlatego, że wjechał na zły pas. Przecież to kierowca z naprzeciwka mknął w jego stronę. A Boruc uśmiechnął się i docisnął pedał gazu. Bo zawsze lubił jechać pod prąd.
Pamiętamy, jak bramkarz żegnał się z reprezentacją Polski. Nagle poinformował o tym na Instagramie. Nie chciał potwierdzić, czy został do tego zmuszony, ale można się domyślać, że po aferze alkoholowej za kadencji Adama Nawałki został o to "poproszony". Wtedy też skończył z reprezentacją po cichu. Po kilku latach historia znowu się powtarza.
Vuković przyspieszył pewne decyzje. Pewnie Boruc trochę się wkurzył, że stało się to nie na jego warunkach. A może właśnie na jego, skoro znów zrobił, jak chciał?
Jeszcze jeden mecz
Dziesięć trofeów, piękne wieczory w Lidze Mistrzów, mistrzostwa Szkocji, Polski, sezony w Premier League i Serie A. Do tego 65 występów w reprezentacji, trzy duże turnieje z kadrą - fenomenalne parady na MŚ 2006, Euro 2008. Status legendy Legii i Celtiku Glasgow - Artur Boruc będzie miał się do czego uśmiechnąć bujając się w fotelu z drinkiem w ręku.
A piłkarz ma jeszcze wybiec na boisko i pożegnać się oficjalnie - w meczu sparingowym z dawnymi kolegami z murawy. To plan, który chciałaby zrealizować Legia w przyszłym sezonie.
Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty
Legenda Legii broni Artura Boruca. "Tamten przypajacował"
Artur Boruc. Wyjść z cienia do cienia
ZOBACZ WIDEO: Jak czytać grę Bayernu? Wiemy, o co chodzi prezesom mistrza Niemiec