Po czterech czerwcowych meczach reprezentacji Polski w Lidze Narodów nasuwa się kilka wniosków.
Potrafimy zagrać beznadziejnie ze słabym rywalem, jak z Walią (2:1), złożonym z rezerwowego składu. Problem pojawia się, gdy rywal oddaje nam inicjatywę, bo atak pozycyjny to zupełnie nie nasza bajka. Piłka przy nodze na dłużej niż chwilę przeszkadza jeszcze zbyt dużej liczbie polskich zawodników. W takich sytuacjach rażą zwłaszcza długie wybicia i prymitywna próba "zbierania" odbitych piłek. Takiej drużyny nie chcemy oglądać.
Inny mecz, z Holandią (2:2), pokazał natomiast, że umiemy mądrze się bronić i dobrze rozgrywać szybki atak, do tego pokazując przy tym solidną dyscyplinę taktyczną.
ZOBACZ WIDEO: Bayern rozmawia z Mane grając nazwiskiem Lewandowskiego. Ujawniamy kulisy!
Brzmi to trochę jak szukanie pozytywów na siłę, ale spotkanie w Rotterdamie dało odpowiedź, że grać defensywnie można też na poziomie, jedząc nożem i widelcem, a nie mocząc rękawy w zupie i wybijać piłkę głównie przed siebie.
Dzieje się tak pod warunkiem, gdy każdy z polskich graczy zachowuje maksymalną koncentrację, nie "wyłącza się" i pilnuje swoich zadań na boisku. W Rotterdamie polska drużyna umiejętnie oddalała zagrożenie od własnej bramki, a próby ataków były obiecujące. 2:2 z Holandią to mimo prowadzenia 2:0, dobry wynik. Pamiętajmy, że to rywal z innej półki niż nasza reprezentacja.
Dwumecz z Belgią pokazał, że w rywalizacji z czystą jakością możemy być jedynie tłem dla rywali. W obu spotkaniach dominacja przeciwników była niepodważalna. W Brukseli zespół Roberto Martineza zamieniał przewagę na gole. W Warszawie, gdyby musiał, też pewnie docisnąłby pedał gazu. Blisko siedemdziesiąt procent posiadania piłki przez Belgów mówi wszystko. To były dwa solidne treningi biegowe dla graczy Michniewicza i tego pułapu na razie nie przeskoczymy.
Pocieszeniem jest to, że i w takich spotkaniach można oszukać przeznaczenie. W Belgii zrobił to Lewandowski, ale jeden gol nie wystarczył. W rewanżu, we wtorek, mieliśmy więcej szans bramkowych niż rywale. Niestety, Biało-czerwoni zmarnowali trzy stuprocentowe okazje.
Z naszą kadrą nie jest tak fatalnie, jak może wskazywać wynik z Brukseli (1:6). Jest raczej średnio, ale z nadziejami na poprawę.
Podczas czerwcowego zgrupowania Michniewicz wystawił na próbę kilku graczy bez doświadczenia na tle mocnych rywali i okazało się, że rośnie zaplecze. Jakub Kiwior zdał egzamin, Nicola Zalewski tylko się rozkręca. W końcu ktoś z naszego podwórka umie i lubi się kiwać! A Szymon Żurkowski zaczął urządzać się w środku pomocy reprezentacji.
Selekcjoner tym zgrupowaniem rozbudował kadrę i poszerzył własną bazę danych. Trener ma też nad czym myśleć. Na przykład dlaczego Piotr Zieliński przez godzinę gry w Warszawie dotknął piłkę tylko siedemnaście razy, a bramkarz Belgów miał prawie trzykrotnie więcej kontaktów.
Albo jaką rolę w drużynie ma pełnić Mateusz Klich, i czy Karol Linetty jest w ogóle potrzebny reprezentacji.
Polacy mierzyli się z mocarzami (Holandią i Belgią) i przekonali się, czym kończy się zabawa zapałkami. Tak - to jeszcze długo nie będzie nasz świat, a od poparzenia się niewiele nas dzieli.
Odstajemy od czołówki, czasem wyglądamy wręcz na nędzarzy żebrzących o stratę rywali. To efekt systemowy, dlatego Zalewski i Matty Cash wyglądają w reprezentacji jak goście wklejeni z innej fotografii. Polska drużyna to dziś solidny przeciętniak, z jedną wybitną jednostką, mająca głównie momenty w meczach. To nie zmieni się jeszcze przez wiele lat.
"10 minut paniki". Działo się w belgijskich mediach po meczu z Polską