Legenda ukraińskiej piłki szczerze o wojnie. "Płakaliśmy"
- Postawa Rosjan nas obraża. Nawet krewni mówią nam, że wszystko zmyślamy - mówi nam Andrij Piatow, legendarny ukraiński bramkarz Szachtara Donieck.
Piatow opowiedział nam, jak poznał prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego, dlaczego zerwał kontakt z krewnymi mieszkającymi w Rosji, jak zareagował na postawę Roberta Lewandowskiego i co sprawia, że czują się bezpiecznie, grając mecze w trakcie rosyjskiej inwazji.
Zawodnicy Szachtara Donieck rozgrywają mecze ligowe na Stadionie Olimpijskim w Kijowie. Swoje spotkania w fazie grupowej Ligi Mistrzów zagrają natomiast na stadionie Legii Warszawa. Rywalami Szachtara są Real Madryt, RB Lipsk oraz Celtic Glasgow.
ZOBACZ WIDEO: To zmieniło się w Legii. "Jesteśmy zaskoczeni" Mateusz Skwierawski, [b]Marian Savchyshyn, dziennikarze WP SportoweFakty: Płakał pan?[/b]Andrij Piatow: A żeby to raz! Pamiętam nasz "Mecz pokoju" z Olympiakosem Pireus. Rozgrywaliśmy pierwszy sparing jakoś na początku kwietnia, półtora miesiąca od inwazji. Na trybunach był specjalny sektor. Organizatorzy położyli na każdym ze 176 krzesełek po jednej zabawce. Jedna maskotka odpowiadała zabitemu dziecku. Chłopcy ryczeli na boisku. Śmierć dziecka to dla mnie najgorsza rzecz na świecie. Przez te okrucieństwa krwawi serce, narasta złość i nienawiść.
A jaka trauma zostaje?
Pamiętam sytuację z Turcji. Wyjechaliśmy tam z rodziną w drugim tygodniu wojny, znajomi udostępnili nam mieszkanie. Mogliśmy złapać oddech od wystrzałów i ciągłego lęku, przede wszystkim mam na myśli nasze dzieci. Opuściliśmy kraj, ale strach w nas pozostał. Gdy nad mieszkaniem przelatywały zwykłe samoloty pasażerskie, natychmiast wybuchała wielka panika. Wiedzieliśmy przecież, że to nie bombowce, ale sam dźwięk silnika wywoływał u dzieci poruszenie, niepokój. W nocy 24 lutego, gdy rozpoczęła się wojna, nad naszym domem pod Kijowem latały myśliwce. Nie zapomnę tego dźwięku.
Jak pan pamięta tamten dzień?
Wieczorem wróciliśmy z żoną z kina. Około piątej rano obudził nas ryk silników. Włączyłem Telegram, trwała dyskusja. Usłyszałem: "Rozpoczęła się wojna". Na początku czuliśmy otępienie. Obudziliśmy dzieciaki, szybko zebraliśmy się do wyjścia. Nie zdążyliśmy wyjechać z miasta, bo korek ciągnął się kilka kilometrów. Znajomi mieli dom z garażem podziemnym. Pojechaliśmy do nich i razem zaaranżowaliśmy schron.
Co pan czuł?
To, co ja czułem, nie ma znaczenia. Dzieciaki były przerażone. Zebraliśmy się w trzy rodziny u kolegi, więc razem było dziesięcioro dzieci, także kobiety w ciąży. Siedzieliśmy w tym parkingu półtora dnia, a potem wyjechaliśmy z miasta na zachód Ukrainy.
Jestem już zahartowany. Najbardziej boli mnie, że wszystko widzą dzieci. One rozumieją już, czym jest wojna - dlaczego jeżdżą czołgi i latają rakiety. To część ich dzieciństwa.
Minęło już pół roku od rosyjskiego ataku.
Tak. W pierwszych dniach byłem pod wpływem bardzo silnej adrenaliny. Gdy wywiozłem rodzinę na zachód Ukrainy, zadzwoniłem do przyjaciela z Kijowa, chciałem wrócić. Na początku wojny wielu mężczyzn uciekało, ale nasi "chłopcy" łapali dywersantów i wpajali im, że my jako naród się nie poddamy. Też chciałem iść do wojska, ale przyjaciel powiedział, żebym lepiej pomógł społecznie, bo mogę wykorzystać swoją rozpoznawalność, występując choćby w meczach charytatywnych. Pieniądze, które zbieraliśmy z Szachtarem, przekazywaliśmy na wojsko.
Z bronią w ręku walczy na przykład trener młodzieżowej reprezentacji Ukrainy Wołodymyr Jezerski.
Mieszkaliśmy w jednym akademiku w Doniecku, jesteśmy dobrymi kumplami. Byłem pewien, że chwyci za broń, bo to charakterny typ. Broni swojego okręgu w Kijowie. Bardzo go za to szanuję.
My w drużynie robiliśmy, co mogliśmy. Kupiliśmy dla wojska kamizelki kuloodporne, hełmy, krótkofalówki. Klub zawiesił nasze wypłaty, nie mogliśmy już pomóc z własnych oszczędności, więc zaczęliśmy wystawiać klubowe koszulki na sprzedaż - zbierając na przykład na samochód dla sił zbrojnych. Przyjaciele z Zaporoża mają piekarnię i karmili emigrantów z Mariupola. Kupiliśmy wszystko, co było im potrzebne.
Jeszcze niedawno Rosjanie nazywali was "braćmi".
Kiedyś był ZSRR, jeden wielki kraj, który się rozpadł, bo wszyscy o coś walczyli i patrzyli na swoje interesy. Teraz między Ukraińcami i Rosjanami stoi mur. To niemożliwe, żebyśmy kiedyś jeszcze nazwali ich "braćmi". Nie mamy od nich żadnego wsparcia. Wiem, że są tam też tacy sami ludzie jak w Ukrainie, ale zostali zmanipulowani.
Zerwaliśmy kontakt z większością krewnych czy znajomych mieszkających w Rosji. Na początku jeszcze próbowaliśmy tłumaczyć, rozmawiać, ale to nie ma sensu. Ich postawa nas obraża. Wierzą w propagandę i mówią nam, że wszystko zmyślamy, a na naszych oczach giną ludzie. Mają w Rosji swoją telewizję, która mówi im, co myśleć. Zachowują się jak "zombie", są otumanieni, zahipnotyzowani.
Pana kolega, Anatolij Tymoszczuk, były kapitan kadry Ukrainy i legenda ukraińskiej piłki postanowił zostać w Zenicie St. Petersburg. Do tej pory nie zabrał głosu w sprawie wojny.
Dobrze się znamy, ale moje odczucia na jego temat są bardzo negatywne. Prawdopodobnie wierzy w propagandę. Odwrócił się od własnego kraju, gdy jego rodzice ukrywali się przed rakietami. Dokonał wyboru, musi nieść ten krzyż, ale drogę powrotną do Ukrainy ma już zamkniętą. W takiej sytuacji musisz mieć jasne stanowisko. Jeżeli odwracasz się od przyjaciół i bliskich, bo na miejscu masz komfort, jest to zachowanie fair? Możesz być legendą, ale przede wszystkim musisz pozostać człowiekiem.
Grzegorz Krychowiak wspiera Macieja Rybusa. "Jest łatwym celem"
Zaczęliście rozgrywki ligowe, swoje mecze ukraińskiej ekstraklasy rozgrywacie w Kijowie. Można w ogóle skupić się na piłce, gdy w każdej chwili na stadion może spaść bomba?
Podczas naszego spotkania nie było jeszcze syreny alarmowej, ale jeden mecz, w innym mieście, trwał 3,5 godziny. Był przerywany trzykrotnie ze względu na zagrożenie bombardowaniem. Na naszym Stadionie Olimpijskim w Kijowie jest bardzo dobry schron przeciwbombowy, więc się nie martwimy. Możemy szybko zejść na parking i tam się schować.
Mówi pan o tym jak o czymś zupełnie normalnym.
Taką mamy teraz rzeczywistość. Przez pierwsze miesiące w ogóle nie mogłem skupić się na piłce. Nawet, gdy zebraliśmy się w kwietniu i z Szachtarem zaczęliśmy organizować mecze charytatywne. W maju, podczas zgrupowania reprezentacji, powoli zacząłem rozumieć, że życie toczy się dalej. Nasi bohaterowie, żołnierze, nas chronią, a my mamy inne zadanie.
O czym rozmawiacie w szatni?
Wiemy, że przez całe sześć miesięcy inwazji nikt poza Polakami tak bardzo nam nie pomógł. Wie to każdy Ukrainiec. Jesteśmy wam niesamowicie wdzięczni. Ostatnio byłem w Warszawie tylko na jeden dzień, ale wrócimy tam z drużyną 11 września. Jest pomysł wspólnego spaceru po mieście i zobaczenia waszej stolicy. Moja najstarsza córka była już na Starówce. Mówiła, że jedna z dzielnic Warszawy przypomina jej dzielnicę "Podół" w Kijowie. Czuła się jak u siebie, była zachwycona miastem.
Sporo wiem o Polsce, śledzę politykę i zawsze uważałem, że w ciągu ostatnich 10 lat zrobiliście ogromny postęp. Dobrze znamy się z Mariuszem Lewandowskim, graliśmy razem w Szachtarze i dalej jesteśmy w kontakcie. Poza tym - wielu zawodników z Ukrainy zwracało uwagę na rozwój Polski. Pamiętam 2015 rok. Pojechaliśmy z Szachtarem na towarzyski turniej do Lublina. Stadion, baza i organizacja były na najwyższym poziomie. W jednym meczu przegraliśmy 14:15 w karnych! To najdłuższa seria karnych w moim życiu, jednego nawet sam strzelałem.
Wspomniał pan o Mariuszu Lewandowskim. Opowiadał nam, jak poznaliście na jego urodzinach obecnego prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Kilkanaście lat temu występował na tej imprezie ze swoim kabaretem.
Zanim został politykiem, grał w serialu "Sługa ludu". Gdy doszedł do władzy, wszyscy szukali w nim właśnie kogoś takiego - bohatera z telewizji. Niektórzy w niego wierzyli, inni nie. Dzięki swoim działaniom stał się prawdziwym przywódcą. Pokazał, jak bardzo jest silny i jak świetnie można komunikować się z całym światem. Podążają za nim ludzie, wszyscy wojskowi, należy mu się ogromny szacunek.
Podziękowałem w tej rozmowie kilku osobom i chciałbym oddać szacunek jeszcze jednemu facetowi.
Komu?
Robertowi Lewandowskiemu. Dobrze pamiętam jego zachowanie zaraz po wybuchu wojny. Jako pierwszy wystąpił z opaską kapitańską w naszych barwach narodowych. Mówił też o nas ciepło w wywiadzie. Lewandowski jest naszym przyjacielem, mam do niego wielki szacunek, ponieważ tak duża postać od razu zajęła zdecydowane stanowisko w sprawie inwazji.
Podczas wojny nie możesz być pośrodku, bo zło do ciebie przyjdzie. Nie rozumiem, dlaczego Lewandowski nie otrzymał jeszcze Złotej Piłki. To znakomity piłkarz, który staje po stronie dobra i pokoju.Ostatnio rozmawialiśmy o tym z żoną. Gdy rozpoczęła się inwazja na pełną skalę, byliśmy zmuszeni mieszkać w różnych miejscach, nawet w Turcji. Starsze dzieci urodziły się w Doniecku, młodsze już w Kijowie, mamy tam przyjaciół. Co by się nie działo, naszym domem zawsze będzie Ukraina.
rozmawiali: Mateusz Skwierawski, Marian Savchyshyn - dziennikarze WP SportoweFakty
Arkadiusz Milik - kariera wbrew wszystkiemu
Andrzej Janisz i 40 lat za mikrofonem. "Powiedziałbym tak, jak pomyśleliby wszyscy Polacy"