Polak włączył telewizję w Rosji. "Nie mogłem w to uwierzyć"

WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: Rafał Augustyniak
WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: Rafał Augustyniak

Rafał Augustyniak opowiada nam, dlaczego wybrał ofertę Legii mimo lepszych propozycji z Anglii i Arabii. Piłkarz ostatnie 2,5 roku spędził w Rosji i mówi, jak tamtejsze społeczeństwo funkcjonuje w czasie wojny w Ukrainie.

W tym artykule dowiesz się o:

Rafał Augustyniak był zawodnikiem Uralu Jekaterynburg w latach 2019-22, a latem tego roku trafił do Legii na zasadzie wolnego transferu. Wcześniej Augustyniak grał między innymi w Widzewie, Jagiellonii czy Miedzi Legnica. Pomocnik ma też jeden występ w reprezentacji Polski. W kadrze debiutował za kadencji Paulo Sousy, w eliminacjach mistrzostw świata z Anglią na Wembley. Piłkarz opowiada nam szczegółowo o ostatnim półroczu w Rosji.

Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Co pan robi w polskiej lidze? Transfer Rafała Augustyniaka do Legii to na pewno duży ruch dla klubu, a dla pana?

Rafał Augustyniak: Po pobycie w Rosji zamierzałem zostać za granicą przez co najmniej kilka lat.

Ale?

Jedną nogą byłem już w Arabii Saudyjskiej, w Ettifaq, ale żona trafiła do szpitala i moja perspektywa się zmieniła. Wstrzymaliśmy negocjacje. Wszystko przestało mieć znaczenie, bo żona jest w zaawansowanej ciąży, w zasadzie czekam tylko na telefon i wiadomość, kiedy rozpocznie się poród. Niestety, na ostatniej prostej zrobiło się nieciekawie, ponieważ żona złapała jakąś bakterię. Widziałem po niej, że nie za bardzo chce wyjeżdżać. Po rozmowach stwierdziliśmy, że lepiej będzie zostać na miejscu i mieć pod ręką polskich specjalistów. Z Europy miałem do wyboru Birmingham City i Legię. Perspektywa występów w Anglii, gry co trzy dni w fajnej lidze, była kusząca, ale myślę, że Legia to również świetne miejsce do kontynuowania kariery.

ZOBACZ WIDEO: Z Pierwszej Piłki #15: Lewandowski zadebiutował w Barcelonie! Co go teraz czeka?

W Rosji też mógł pan zostać. W Uralu Jekaterynburg otrzymał pan bardzo dobre warunki - wysoką podwyżkę i umowę na trzy lata.

Prezydent klubu Grigoriy Ivanov długo mnie namawiał. Gwarantował, że klub jest stabilny i wypłacalny. Im bliżej było końca sezonu, tym bardziej podbijał stawkę. Przychodził na treningi, zaczepiał: "I jak Rafał, zostaniesz jednak?" - mówił. Dosiadał się do mnie w samolocie, gdy lataliśmy na mecze, wracał do tematu.

Po zakończeniu ligi moja umowa wygasała. Zimą tego roku zgłosił się po mnie zespół z Holandii, a dodatkowo na stole leżała oferta z Arabii. Ural walczył jednak o utrzymanie i nie było opcji, żebym mógł odejść. Z sześciu meczów wygraliśmy pięć i rzutem na taśmę nie spadliśmy z ligi. Po sezonie nie mogłem jednak zostać w Rosji.

Dlaczego?

Z powodu wojny zerwaliśmy negocjacje.

Jest pan kolejnym piłkarzem, który wywrócił swoje życie do góry nogami przez atak Rosji na Ukrainę.

Dobrze nam się żyło w Rosji. Wiem, jak to teraz brzmi, ale nie będę oszukiwał - ludzie byli do nas pozytywnie nastawieni. Wspierali nas, byli życzliwi. Ale moje sumienie mówiło mi, co muszę zrobić w obliczu wojny i tego kto za nią odpowiada.

Grzegorz Krychowiak wspominał nam, że podczas kilkunastodniowego pobytu w Krasnodarze nie odczuł nawet, że Rosja prowadzi wojnę.

Mogę to tylko potwierdzić. Tam gdzie mieszkałem, w Jekaterynburgu, nic się nie zmieniło. W żadnym stopniu nie byłem zagrożony. Zamknęli jedynie lotniska w Rostowie czy Krasnodarze i na mecze do tych miast musieliśmy jeździć pociągiem. Wyglądało to tak, że do Soczi dolatywaliśmy samolotem, a następnie przesiadaliśmy się w pociąg. Podróż trwała najczęściej 12 godzin, jechaliśmy głównie w nocy, śpiąc w kuszetkach w przedziałach czteroosobowych.

A sankcje wpłynęły na pana codzienne funkcjonowanie?

Ural jest wspierany przez sponsorów funkcjonujących na rosyjskim rynku więc był cały czas wypłacalny. Problem pojawił się, gdy zablokowano przelewy zagraniczne. Z tego powodu nie mogłem wysyłać pieniędzy do Polski i zostawiłem w Rosji trzy swoje pensje, bo nie miałem tej gotówki jak przewieźć. W Kaliningradzie spędziliśmy 4 godziny na granicy, bardzo skrupulatnie nas sprawdzano. Wolałem nie ryzykować. W każdym razie zostawiłem kartę kredytową kierownikowi drużyny, mam do niego pełne zaufanie.

Pana agent wspomniał, że musiał pan uświadamiać kolegów w szatni, co tak naprawdę się dzieje.

Po pierwszych bombardowaniach chłopaki w szatni żyli w przeświadczeniu, że to manewry. Początkowo nie dowierzali, gdy tłumaczyłem, że to wojna, którą wywołała Rosja.

Co mówili pana koledzy z drużyny?

Zapierali się, że to niemożliwe. Po czasie zrozumieli, że faktycznie w Ukrainie dzieją się poważne i straszne rzeczy. I co istotne - też są temu przeciwni, tylko nikt się z takimi opiniami nie wychyla, bo można zostać szybko sprowadzonym na ziemię. Nie można tam za wiele powiedzieć.

Na początku rozmawialiśmy w klubie o wojnie, ale później chłopaki nie chcieli już o tym za dużo mówić. Gdy zaczynałem temat chcąc posłuchać, jakie mają przemyślenia, to szybko ucinali wątek. To dla nich niewygodna kwestia też z tego względu, że nie mają wpływu na to, co się dzieje.

A jak wojnę relacjonują tamtejsze media?

W telewizji publicznej od rana do wieczora faktycznie mówi się o sytuacji na froncie, ale jednak inaczej.

To znaczy?

"Pierwyj Kanal" trąbi, że to "operacja specjalna", a dokładnie nazwali to po swojemu "specjalnym wypustem". Wygląda to tak, że w telewizji przez cały dzień emitują programy, zapraszają do nich ekspertów, na przykład byłych żołnierzy czy dowódców, którzy analizują kolejne "manewry".

Jak pan na to reagował?

Nie mogłem uwierzyć, że takie rzeczy dzieją się w XXI wieku, tak blisko Europy i Polski. Wydawało mi się niemożliwe, że można tak kłamać i siać propagandę na taką skalę.

A Rosjanie jak do tego podchodzą?

Myślę, że na początku byli bardzo przeciwni wojnie, ale po czasie, ze względu na kłamliwy przekaz, duża część społeczeństwa zaczęła popierać te działania. Głównie dlatego, bo tam wojna przedstawiona jest w innym świetle, niż my to widzimy w Polsce. Po prostu ludziom wciska się kit, a oni w to wierzą. Ludzie w Rosji nie są do końca świadomi, co naprawdę się dzieje.

Polska wspiera Ukrainę bardzo mocno na wielu płaszczyznach. Miał pan przez to kłopoty w Rosji?

Na mieście, w klubie, gdziekolwiek - nie spotkałem się z niechęcią w moim kierunku od żadnego Rosjanina. Nikt na mnie złego słowa nie powiedział, było tak jak wcześniej.

Nawet gdy Rosja została wykluczona z meczu z Polską o mundial w Katarze?

Rosjanie byli na to bardziej obrażeni. We wszystkich programach powtarzano, że nie powinno mieszać się polityki ze sportem. Ich eksperci szukali usprawiedliwienia. Twierdzili, że obawiamy się ich reprezentacji, dlatego walczymy o wygraną walkowerem. Koledzy w szatni trochę się śmiali, że dostaliśmy prezent i zagramy w mistrzostwach, ale to bardziej w formie typowej piłkarskiej "szyderki".

Czuł pan jednak presję, by jak najszybciej wyjechać z Rosji.

Według opinii wielu, wszyscy grający tam Polacy powinni się jak najszybciej ewakuować z Rosji. Spora grupa ludzi zaczęła komentować nasze życia, albo je za nas planować. Cóż mogę powiedzieć, nie było to przyjemne. Zwłaszcza obraźliwe wpisy w mediach społecznościowych. Wulgarnych postów było mnóstwo. Ja się od tego odcinałem. Gorzej, że ludzie wypisywali też do mojej żony.

Wie pan, myślę, że łatwo atakować, a trudniej postawić się na czyimś miejscu. Dlatego nie przyłączę się do hejtu na Maćka Rybusa. Maciek żyje w Rosji około 10 lat, ma stamtąd rodzinę, to dla niego trudna sytuacja. Ja miałem jednoznaczne podejście – po rozpoczęciu wojny wiedziałem, że opuszczę Rosję.

Jak na to wszystko reagowała pana rodzina?

Z Polski odbierałem telefony z pytaniami, czy "jeszcze żyję". Wszyscy bardzo się martwili i myśleli, że coś mi grozi. Przez te ostatnie miesiące codziennie "siedziałem" w telefonie i sprawdzałem informację. Zastanawiałem się nawet, czy powrót do domu będzie możliwy. Od wybuchu wojny do końca sezonu nie byłem w kraju. Granice zamknięto, musielibyśmy latać do Polski przez Turcję. Ze względu na ciążę żony woleliśmy unikać długich podróży.

Jak wróciliście?

Przez Kaliningrad. Dotarliśmy tam samolotem z Jekaterynburgu, później kierowca zawiózł nas do Gdańska.

Miał pan w Uralu dwóch zawodników z Ukrainy.

I na kilka dni przed wybuchem wojny przedłużyli z klubem kontrakty. Bramkarz od razu wyjechał. A nasz kapitan, Denys Kułakow, przez prawie trzy tygodnie próbował wywieźć swoją rodzinę z Kijowa. Spędzili prawie trzy tygodnie w parkingu podziemnym w bloku. Nie wiem, co się z nim teraz dzieje, Denys zawiesił swój kontrakt.

Jakie wspomnienia wywozi pan z Rosji?

Słodko-gorzkie. Tak jak wspomniałem, na nic z żoną nie mogliśmy narzekać. Sportowo na pewno się rozwinąłem, poziom ligi był wysoki. Ale nie mogłem zachować się inaczej, chciałem odejść.

Prezydent Uralu w końcu odpuścił?

To bardzo emocjonalny człowiek, ale rozstaliśmy się w zgodzie.

Emocjonalny pod jakim względem?

Często wyzywał nas po meczach.

Jak to?

Gdy przegrywaliśmy, to w przerwie trener nawet nic nie mówił. Prezydent przejmował stery i zaczynała się jazda. Przypomnę tylko, że podczas meczów nasz prezydent siedział z drużyną na ławce rezerwowych. Mnie też kiedyś bezpośrednio "zaczepił".

Co zrobił?

Wszedłem na boisko po kontuzji na ostatnie piętnaście minut i przegrałem pojedynek główkowy, chyba przegraliśmy. Zaczął na mnie wrzeszczeć, że na pewno "mi się nie chce", i żebym "wyp...ł z klubu". Odpowiedziałem: "Ok, jutro rozwiązujemy kontrakt". Na drugi dzień poszedłem do jego gabinetu, on tylko szeroko się uśmiechnął i mnie przytulił. Sprawę zamknął stwierdzeniem, że "to wszystko było niepotrzebne". Zachowywał się tak po każdej nerwowej sytuacji, ale jedno mu trzeba oddać - gdyby nie on, to Ural nie występowałby w najwyższej lidze.

Teraz powalczy pan o swoje pierwsze mistrzostwo w karierze.

Fajna odmiana. Przywykłem do presji, zwłaszcza ostatnio, ale ciśnienie wywołane walką o tytuł jest inne, przyjemniejsze. Baza Legii i cała otoczka robią wrażenie. W Uralu mieliśmy tylko dwa boiska dla pierwszej drużyny, w Książenicach jest cała akademia, z ekstrazapleczem. Naprawdę - Legia to poziom europejski i tam jest miejsce naszej drużyny.

Myśli pan też o powrocie do reprezentacji?

Chcę "złapać" taką formę, jaką prezentowałem w Rosji. Wtedy może będę mógł postawić następny krok.

Debiutował pan na Wembley z Anglią w marcu ubiegłego roku.

I mogłem zostać bohaterem, strzelić gola na 2:2 w końcówce. Wszystko działo się szybko, piłka nagle się przede mną pojawiła i uderzyłem. To była sytuacja typu: albo włożę piłkę pod poprzeczkę i zerwę siatkę, albo... wystrzelę ją wysoko. Wiemy, jak było - nie udało się (Polska przegrała 1:2). Mam nadzieję, że jeszcze będę miał okazję zagrać dla kadry, ale najpierw muszę dobrze pokazać się w Legii.

Grzegorz Krychowiak wspiera Macieja Rybusa. "Jest łatwym celem"

Jacek Góralski przeżył trudne chwile. "Widziałem czarne plamki"