To ostatni ratunek. Tak "Lewy" odtruwa Barcę [OPINIA]

Getty Images / Na zdjęciu: Robert Lewandowski
Getty Images / Na zdjęciu: Robert Lewandowski

FC Barcelona to "więcej niż klub", a Robert Lewandowski jest dla niej więcej niż piłkarzem. I już teraz znaczy więcej niż w ostatnich latach znaczył Leo Messi. Camp Nou wie, że lepiej trafić nie mogło. Polak "lewandyzuje" Dumę Katalonii.

Śmierć, podatki i bramki Roberta Lewandowskiego - to trzy pewne rzeczy na tym świecie. Gdyby Polak należał do uniwersum Marvela, nazywałby się "Człowiek-gol". Po środowym hat-tricku z Viktorią Pilzno (5:1) ma na koncie osiem bramek w pięciu meczach. Na dwa trafienia Erlinga Haalanda i Kyliana Mbappe odpowiedział trzema i jest liderem klasyfikacji strzelców Ligi Mistrzów.

Strzela dla Dumy Katalonii co 54 rozegrane minuty. Żaden piłkarz nie miał takiego wejścia do Barcy. A przecież w jej barwach grali najlepsi napastnicy wszech czasów. Tak skuteczni od pierwszych dni nie byli Luis Suarez, Neymar, Zlatan Ibrahimović, Thierry Henry, Samuel Eto'o, Patrick Kluivert, RivaldoRonaldo, Romario, Christo Stoiczkow, Gary Lineker, Diego Maradona czy Johan Cruyff.

A wszyscy dobrze wiemy, że to dopiero początek, bo "Lewy" - jak komisarz "Ryba" w kultowym "Kilerze" - "może wrzucić dwójkę, a potem trójkę"... Camp Nou już go pokochało. Kibice Barcelony to wyrobiona publika, która potrafi rozpoznać i docenić wielkiego piłkarza. Dlatego, gdy tylko Polak ma piłkę, fani wstrzymują oddech, bo wiedzą, że zaraz zobaczą coś spektakularnego.

ZOBACZ WIDEO: Niesamowity początek Lewandowskiego. "Zrobił coś, czego nie potrafiły wielkie gwiazdy"

Jednak i ich Lewandowski potrafi zaskoczyć. Gdy w środę skompletował hat-trick, realizator transmisji zrobił najazd na fanów Dumy Katalonii. Na ich twarzach zachwyt mieszał się z niedowierzaniem. Jakby mówili do siebie: "Widziałeś to? To się dzieje naprawdę? Możesz mnie uszczypnąć?". Lepiej niż z Lewandowskim trafić nie mogli.

W fenomenie Polaka nie chodzi jednak o same gole i efektowne zagrania. "Lewy" daje Barcelonie znacznie, znacznie więcej. Jeszcze kilka tygodni temu zastanawialiśmy się nad tym, jak przyzwyczajony do niemieckiego "ordnungu" piłkarz odnajdzie się w zupełnie innej rzeczywistości, by nie powiedzieć: bałaganie, który panował na Camp Nou. Zarówno w szatni, na boisku jak i gabinetach.

Szybko okazało się, że nie doceniliśmy kapitana reprezentacji Polski. Jest na tyle silną osobowością, że zaprowadza w Barcelonie własne porządki. Na naszych oczach następuje "lewandyzacja Barcelony". To klub i drużyna przejmują cechy Polaka, a nie odwrotnie. Nie bez przyczyny w Hiszpanii porównują przyjście "Lewego" do transferu Ronaldinho w 2003 roku - obaj tchnęli w Barcę nowe życie.

Robert Lewandowski pokazuje, ile bramek zdobył w meczu z Viktorią Pilzno / fot. GettyImaes/Alex Caparros
Robert Lewandowski pokazuje, ile bramek zdobył w meczu z Viktorią Pilzno / fot. GettyImaes/Alex Caparros

Nikt się tego nie spodziewał, ale Lewandowski okazał się idealnym liderem Barcelony na okres transformacji. Przypomnijmy, że "Lewy" dołączył do Dumy Katalonii w chwili, gdy klub na zdobycie mistrzostwa i wygranie Ligi Mistrzów czeka najdłużej w XXI wieku. Camp Nou to magiczne miejsce, ale bardziej przypominało ono ostatnio Stajnię Augiasza niż Eden.

Dlatego "Herkules" Lewandowski znaczy teraz dla Barcelony więcej, niż znaczył Lionel Messi. Oczywiście, Argentyńczyk to piłkarski geniusz, jedna z głównych postaci najlepszej ery w historii klubu, ale działał w cieplarnianych warunkach. Gdy po dekadzie sukcesów przyszedł kryzys, nie udźwignął odpowiedzialności.

Zaczął mieć zły wpływ na zespół. Nie na boisku, bo z piłką nadal był genialny, ale nie był liderem, jakiego w trudnych czasach potrzebowała wtedy Barcelona. Nie bez przyczyny Gerard Pique miał powiedzieć Joanowi Laporcie, że "jeśli chce zbudować zwycięska drużynę, musi pozbyć się Messiego". To brzmiało jak bluźnierstwo, ale Pique powiedział na głos to, o czym inni bali się pomyśleć: że problemem Barcelony jest Messi.

Argentyńczyk w ostatnich latach był zniechęcony, sfrustrowany. Drużyna była skazana na jego humory. To typowe dla geniusza, według którego otoczenie za nim nie nadąża, ale destrukcyjne dla grupy. Żył przeszłością, ostatnim trypletem (2015), kiedy pomagali mu Xavi, Iniesta, Neymar czy Suarez.

Nowi gracze okazywali się dla niego zbyt słabi. A dla wpatrzonych w niego jak w obrazek młodych piłkarzy nie był wzorem, mentorem. Nie zaopiekował się nikim tak jak nim Ronaldinho. Był dla nich niedostępny, za to uzależniał ich od siebie. Wszyscy byli sprowadzeni do roli jego służącego.

A sam wychodził z roli piłkarza. Decydował o zatrudnianiu i zwalnianiu trenerów, a także o kształcie kadry. Pozwalano mu na to, bo traktowano go jak primadonnę - byle nie rozgniewać, byle nie urazić. W ten sposób do krwiobiegu wprowadzano toksynę, która rozlewała się na cały organizm, jakim jest zespół piłkarski.

Moralny rozkład szatni to pokłosie postawy Messiego i pobłażliwości Josepa Bartomeu wobec niego. Z tego nie mogło zrodzić się nic dobrego. Nieprzypadkowo w dwóch ostatnich sezonach Messiego Barcelona zdobyła tylko Puchar Króla, a w pierwszym roku po jego odejściu nie wstawiła do gabloty nic. Barca potrzebowała odtrutki, którą okazał się "Lewy".

Leo Messi to najlepszy piłkarz w historii Barcelony, ale w ostatnich latach miał zły wpływ na zespół / fot. GettyImages/David Ramos
Leo Messi to najlepszy piłkarz w historii Barcelony, ale w ostatnich latach miał zły wpływ na zespół / fot. GettyImages/David Ramos

Polak jest całkowitym przeciwieństwem Messiego. Naturalnym liderem, który nie potrzebuje opaski, żeby być przywódcą. Daje dobry przykład i zmusza do pracy wszystkich wokół. Uczy ich właściwych zachowań. Pozytywnie wpływa na otoczenie. Kiedy Ousmane Dembele czy Raphinha widzą, jak "Lewy" rusza do pressingu, to ruszają za nim.

I teraz porównajmy boiskową harówę Lewandowskiego z drepczącym w kole środkowym Messim, czekającym tylko na to, aż inni odwalą za niego brudną robotę. Messiego koledzy musieli nosić w lektyce, z której łaskawie wysiadał, gdy zespół odzyskał piłkę. "Lewy" sam jest koniem pociągowym. Kto jest prawdziwym wzorem do naśladowania?

Z Lewandowskim życie Barcelony jest łatwiejsze, co przyznaje sam Xavi. Jeden z najgenialniejszych pomocników w historii, a dziś trener Barcelony, nazywa go "punktem odniesienia": - Pomaga we wszystkim nam, sztabowi szkoleniowemu, młodzieży i weteranom. Jest naturalnym liderem i zwycięzcą. Daje wskazówki i zarządza pressingiem. Wie, gdzie się pojawić i zawsze ma jakieś rozwiązanie.

Sam Lewandowski też jest odmieniony. Nie macha rękami, jak zdarzało mu się w Bayernie czy reprezentacji, kiedy koledzy zdecydują się na strzał zamiast podania do niego. Nie ma w nim frustracji, której upust dawał w podobnych sytuacjach. Nawet gdy Dembele piłka nie odkleja się od stopy.

Arjen Robben w takich sytuacjach wysłuchiwał polskiej wiązanki. A Dembele? Jego "Lewy" pocieszy po nieudanym zagraniu, pokrzepi i poinstruuje. Jest jak dobry rodzic, który uczy samodzielności. Pozwala na wiele młodszym kolegom, pozwala im popełniać błędy. Nie strofuje, ale udziela im wskazówek.

Robert Lewandowski przytula Pedriego i Gaviego / fot. GettyImages/Alex Caparros
Robert Lewandowski przytula Pedriego i Gaviego / fot. GettyImages/Alex Caparros

Oko kamery to wychwytuje - po akcjach "Lewy" podbiega do Dembele, Pedriego, Ansu Fatiego czy Gaviego i tłumaczy, jak powinni zachować się w przyszłości, a oni przyznają wprost: "To wielki piłkarz i dobry kolega. Poświęca nam mnóstwo czasu". O Messim mogli powiedzieć tylko to pierwsze.

"Lewy" zbiera owoce swojego zachowania. Jego drugi gol z Viktorią to efekt pracy nad Demebele, do którego w końcu dotarł. A przy bramce na 4:1 sterował asystującym mu Ferranem Torresem jak na PlayStation. Dokładnie pokazywał mu, gdzie ma pobiec i za chwilę dzięki temu zdobył bramkę.

Po odejściu Messiego piłkarze Barcelony byli zdezorientowani i niezdolni do samodzielnego działania. Mogę się założyć, że po odejściu "Lewego" młode dziś gwiazdy Barcy będą gotowe do poprowadzenia drużyny do sukcesów. A jeśli któraś z nich w przyszłości sięgnie po Złotą Piłkę, Lewandowski będzie mógł z satysfakcją się uśmiechnąć.

Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty

Źródło artykułu: