Tomasz Wołek. Na boisku wstępował w niego istny diabeł

Zmarł redaktor polityczny, który kochał futbol. Dla nas, na początku, to był jednak szok, że taki na co dzień dystyngowany i elegancki pan przy grze w piłkę zmienia się nie do poznania.

Dariusz Tuzimek
Dariusz Tuzimek
śp Tomasz Wołek Newspix / PIOTR KUCZA / Na zdjęciu: śp. Tomasz Wołek

Odszedł Tomasz Wołek. Miałem okazję pracować z nim kilka lat. Najpierw w "Życiu Warszawy" w latach 1993-95, a później w dzienniku "Życie" w latach 1996-2001. Był redaktorem naczelnym obu gazet. Ale też wielkim fanem futbolu, nie tylko południowoamerykańskiego. Sam także lubił pograć w piłkę.

Był uznawany za publicystę politycznego, ale wiadomo, że futbol to była jego największa pasja. Dzięki czemu my, młodzi dziennikarze działu sportowego mieliśmy u niego pewne fory.

W tamtych czasach - jeszcze przed internetem - był duży problem z dotarciem do źródeł. Tomek przychodził do nas, brał zaprenumerowany egzemplarz tygodnika "France Football" i znikał w gabinecie na dobre dwie godziny. Nie było go wtedy dla nikogo. A gdy egzemplarz gazety do nas wracał, większość nazwisk piłkarzy i trenerów, była… podkreślona kolorowymi flamastrami. W ten sposób Tomek przyswajał sobie aktualne zestawienia personalne, kto gdzie gra, kto kogo trenuje, jaki był wynik, itd.

A wieczorami spotykaliśmy się dwa razy w tygodniu w hali Warszawianki, gdzie regularnie graliśmy w piłkę. Cóż to były za mecze! Tomek - zakochany w futbolu południowoamerykańskim - był piłkarzem technicznym i tylko takich cenił.

Z rozrzewnieniem wspominał mecze dawnej opozycji w Gdańsku. Pokpiwał wesoło z niektórych polityków np. z Janusza Lewandowskiego, że jest silnym, ambitnym, ale trochę drewnianym bocznym obrońcą. Cenił za umiejętności Donalda Tuska. Ale na Warszawiankę wpadali politycy różnych opcji. Stałym gościem naszych piłkarskich wieczorów był Krzysztof Czabański, obecnie przewodniczący Rady Mediów Narodowych. Zawodnik może niezbyt dobry, ale bardzo ambitny. Gdy grał w drużynie przeciwko Wołkowi, nie oszczędzał jego nóg, co oczywiście niesamowicie irytowało Tomka. "Czaban! Ty faularzu! Przestań mnie kopać do cholery" - krzyczał Wołek, a Czabański tylko bezradnie rozkładał ręce, że przecież żadnego faulu nie było. Ale już po meczu, gdy panowie wzięli prysznic i ochłonęli, zawsze siadali w korytarzu hali, by trochę pogadać o polityce. Zupełnie spokojnie.

Bo Tomek na boisku i ten spoza boiska to byli dwaj inni ludzie. Gdy tylko zaczynał się mecz, w Wołka jakby piorun strzelał. Mimo że nie graliśmy przecież nawet o "złote kalesony" Tomek podpalał się, emocjonował każdą akcją, komentował swoje i partnerów zagrania, a był niesamowicie wymagający. Opieprzał młodych zdrowo! I to od stóp do głów. A dla nas, na początku, to był jednak szok, że taki na co dzień spokojny, dystyngowany, elegancki redaktor przy grze w piłkę zmienia się nie do poznania. Istny diabeł w niego wstępował.

- Młodzi jeszcze, a takie grubasy! Biegać! Biegać więcej - pokrzykiwał Tomek i nie muszę mówić, że w głowie nam się nie mieściło, żeby mu coś opowiedzieć. Ale za to po meczu zawsze było podanie ręki, poklepanie po plecach, kilka dobrych słów. Klasa. Nikt nie chował urazy, nikt się nie obrażał.

Na te gierki czasami przychodził do nas były reprezentant Polski Lesław Ćmikiewicz. Pan Leszek, legenda kadry Kazimierza Górskiego, nadal był w świetnej formie i był dla nas profesorem futbolu. Uczył nas prawidłowych zachowań na boisku. I miał wielki przywilej. Był jedynym graczem, któremu Tomek nie zwracał uwagi w czasie naszych spotkań. - No nie jestem jeszcze na tyle szalony, żeby opieprzać mistrza olimpijskiego - śmiał się Wołek, poklepując po plecach Ćmikiewicza.

Tak właśnie Tomka zapamiętam.

Dariusz Tuzimek

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×