Nic nie rozumie. Dlaczego jest tak źle? Dlaczego z gwiazd Barcelony, Juventusu, Napoli czy Feyenoordu selekcjoner nie potrafi ulepić nic sensownego? Dlaczego na Narodowym trzeba było oglądać tak wstydliwe widowisko?
Pomeczowa dyskusja w studio Polsatu Sport była wielce pouczająca. Oceny i opinie miażdżące. Jerzy Engel: - Futbol to jest ciężka praca. A jeśli weszlibyśmy do szatni Polaków w przerwie, to tam nikt nie byłby zmęczony.
Dariusz Dziekanowski: - Gra w reprezentacji to nie tylko wyjście na boisko i wysłuchanie hymnu. To walka z cierpieniem, bólem i własnymi słabościami. Ta drużyna potrzebuje wstrząsu, ale nie wiem czy akurat Czesław Michniewicz jest w ogóle w stanie wstrząsnąć tym zespołem.
ZOBACZ WIDEO: Meksykanie nie przyjechali na zwiady. "Liczył się tylko jeden temat"
Roman Kołtoń: - To był antyfutbol. Szkoda tych piłkarzy, bo ta drużyna ma oczywiście braki, ale ma też swój spory potencjał, którego nie pokazała. Jeśli chcemy coś wygrać, to nie pozbawiajmy się sami swoich atutów. To była klęska personalna i taktyczna.
Tomasz Hajto: - Jeśli się gra w niskim pressingu, to nie wystarczy jedynie przesuwać. Trzeba być agresywnym i wchodzić w kontakt z rywalem. Tego nie robiliśmy. Jak się jest słabszym technicznie to trzeba nadrobić zaangażowaniem, a tego też zabrakło.
No, wszystko to prawda. Polacy grali w piłkę tylko przez kwadrans. Od 46. minuty do utraty drugiego gola, który ostatecznie pozbawił drużynę wiary, że jest w stanie coś w tym meczu zrobić. Dopiero gdy na boisko wszedł Milik ta drużyna zaczęła mówić własnym głosem. Szkoda, że tak późno zaczęła i szkoda, że tak szybko skończyła.
Ale skoro reprezentacja potrafiła powalczyć po przerwie, to czemu nie robiła tego całą pierwszą połowę? Czemu grała tak sennie i apatycznie? Czemu bez walki oddaliśmy Holendrom piłkę i pole gry, skoro w czerwcu - z tym samym rywalem i to na wyjeździe - potrafiliśmy zremisować 2:2 właśnie poprzez walkę, zaangażowanie, faule i agresywny doskok do przeciwnika.
Znów wracamy do starej dyskusji. Czy taktyka na trzech stoperów i dwóch wahadłowych nam leży. I jak zwykle dostajemy tę samą odpowiedź, że nie. Bo niby ma być gęściej w naszym polu karnym, a jest luźniej. Rywale wchodzą w naszą obronę jak w masło, o czym najboleśniej przekonał się Jan Bednarek przy drugim golu. Przy pierwszym też zresztą wyglądało to kompromitująco. Nie straciliśmy tej bramki z kontry, tylko w wyniku złej organizacji gry w defensywie.
Widać, że reprezentacja źle funkcjonuje trójką stoperów. Nie damy rady tak grać. Holandia nam pokazała, jak się gra w tym systemie, jeśli ktoś umie. Oni umieją, my nie. I do mundialu już się nie nauczymy. Kiedyś z tym systemem eksperymentował Adam Nawałka i w efekcie przegrał mundial w Rosji. Paulo Sousa też tak kombinował i przegrał nam Euro 2020. Po co więc eksperymentuje - w ten sam sposób, z tą samą materią - Michniewicz? To pewnie wie tylko on.
Ten mecz to był wielki krzyk rozpaczy, bo jak tak można marnować potencjał piłkarski naprawdę dobrych zawodników. Najlepszy napastnik świata Robert Lewandowski nie oddał w tym spotkaniu żadnego strzału. Żadnego! Ani niecelnego, ani zablokowanego. To jest recenzja tego, jak funkcjonuje drużyna zestawiona przez Michniewicza. To jest psucie reprezentacji przez kogoś, kto dostał niezły samochód, ale nie umie jeździć.
Potwierdza to także złe ustawienie najlepszego Polaka w tym meczu - Piotra Zielińskiego. On w Napoli gra niżej, ma przed sobą trzech piłkarzy, dwóch skrzydłowych i napastnika. Czyli ma więcej z gry, ma częściej piłkę. W kadrze głównie na nią czeka, błąkając się z Sebastianem Szymańskim za plecami Lewandowskiego. Skąd ma Zieliński dostać te podania? Od Krychowiaka i Linettego? Koncepcja tak żałosna jak gra Polaków w I połowie.
Czemu od początku nie zagrał Bartosz Bereszyński? Zawodnik w formie, dynamiczny, szybki, który mógł trochę ożywić tę ospałą grę?
Czemu założenia taktyczne trzymają trzech stoperów wyłącznie pod własną bramką, jakby mieli betonowe buty? Lewandowski kilka razy był wściekły, że Jakub Kiwior nie włącza się do rozegrania akcji ofensywnych. Dlaczego? To pewnie wie trener. Bo kapitan nie wie. Już w pierwszej połowie widać było irytację Roberta, że nasza drużyna wychodzi do kontry tak dramatycznie wolno. Czemu tak się dzieje? Ktoś wie?
Oczywiście, biorę pod uwagę, że Holendrzy to silny zespół. Sposób, w jaki prowadzą i rozgrywają piłkę - pewnie, bez stresu i paniki - nie daje nadziei, że można im ją zabrać. Nam takiej pewności brakuje. Lekko naciśnięci wpadamy w panikę i popełniamy błędy, gubimy się. Co gorsza, nie potrafimy odpowiedzieć rywalowi tym samym, bo jakość naszego pressingu była dramatycznie słaba. A pierwszą sensowną próbę ataku pozycyjnego nasza kadra wykonała w... 57. minucie meczu.
Litania błędów, pomyłek, niedoskonałości mogłaby być długa. Ale chyba najgorsza jest jedna rzecz. Na pełnym PGE Narodowym, po tej radości i entuzjazmie, jaki nasi piłkarze pokazują w Barcelonie, Juventusie, Napoli czy Feyenoordzie nie ma śladu. Wyglądają jakby grali za karę.
Minister sportu Kamil Bortniczuk, polityczny patron selekcjonerskiej kariery Michniewicza, już po spotkaniu przygotowywał miękkie lądowanie dla swojego pupila. Przyznał, że mecz w wykonaniu Polaków był co prawda słaby, ale najważniejsze jest, że trener ma dużo materiału do analizy. I postawił wesołą tezę, że nawet jeśli w niedzielę mielibyśmy spaść z Ligi Narodów, to nie jest to takie ważne, bo ważniejsze jest, by trener dowiedział się jak najwięcej o drużynie, miał z czego wyciągać wnioski przed mundialem.
No litości... Selekcjoner za to bierze naprawdę dobre pieniądze, żeby wiedzę o zespole umiał czerpać w inny sposób, niż beznadziejnie przegrywając mecze. Próby zdejmowania z niego odpowiedzialności są niczym innym niż mydleniem oczu. Mecz z Holandią to jest jeden wielki zarzut do Michniewicza jako trenera. Zarzut do motywatora, bo zespół wyszedł beznadziejnie przygotowany mentalnie i kiepsko wszedł w mecz.
Zarzut do stratega, bo wybrał kiepski wariant taktyczny, w którym w obronie byliśmy słabiutcy, a w ataku bezsilni. Zarzut do selekcjonera, bo nie trafił z personaliami, zostawiając Milika i Bereszyńskiego na ławce. No i zarzut do niego jako osobowości, bo własną bojaźnią zaraził zespół, który nie miał odwagi wyjść wyżej i spróbować pokazać swoich piłkarskich atutów, które przecież posiada.
Teraz rolą trenera jest mentalne podniesienie drużyny. A będzie o tyle łatwiej, że ambicja piłkarzy została mocno podrażniona. Lewandowski był po meczu wściekły. Skoro pozbieraliśmy się w czerwcu - bo po 1:6 z Belgią potrafiliśmy zremisować 2:2 z Holandią na wyjeździe - to i teraz ci piłkarze się pozbierają. Mają wysoką jakość, są wystarczająco dobrzy. Wystarczy, żeby nikt im nie przeszkadzał.