Jeszcze kilka dni temu nazwisko Bartosz Klebaniuk nic nie mówiło przeciętnemu kibicowi piłkarskiemu w Polsce. Ale w ubiegłym tygodniu młody bramkarz zadebiutował w barwach Pogoni zarówno w rozgrywkach o Puchar Polski, jak i w Ekstraklasie. W tym pierwszym meczu puścił gola z połowy boiska, a później strzelano mu... 14 rzutów karnych, z czego dwa obronił. Sam też wykonywał "jedenastkę", ale... nieskutecznie. Jednak drużyna awansowała do kolejnej rundy rozgrywek.
Kto by wtedy postawił na to, że kilka dni później trener zdecyduje się, żeby 20-latek zagrał od pierwszej minuty w Warszawie przeciwko Legii. Był to debiut ligowy Klebaniuka przy 20-tysięcznej publiczności. Młody bramkarz Pogoni zagrał znakomicie, w pierwszej połowie meczu obronił rzut karny wykonywany przez gwiazdora warszawskiej drużyny - Carlitosa. Jego drużyna zremisowała w stolicy 1:1.
Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty: Zwariowany miał pan tydzień, nie ma co...
Bartosz Klebaniuk, bramkarz Pogoń Szczecin: Staram się spokojnie podchodzić do tego, co się wydarzyło. A emocji było mnóstwo, to prawda. I mnóstwo doświadczeń, zarówno tych złych, jak i tych dobrych.
ZOBACZ WIDEO: Michniewicz go pominął. "Na jego miejscu bym się wkurzył"
Zaczęło się od wyjazdowego meczu 1/16 finału Pucharu Polski z Rekordem Bielsko-Biała. Tam, przy stanie 0:0, puścił pan gola z połowy boiska. Przyznam, że trudno było przewidzieć, że tak się zaczyna najlepszy, jak na razie, tydzień w pana karierze.
No tak, bardzo źle się to zaczęło, ale na szczęście bardzo dobrze skończyło. Gdy puściłem bramkę z tak dużego dystansu, byłem zły na siebie. Wiedziałem, że ten mecz pucharowy jest bardzo istotny dla mojej dalszej kariery. Miałem więc świadomość, że ta wpadka może ją istotnie wyhamować. Ale - na szczęście - mam taką naturę, że potrafię taki błąd szybko wymazać z pamięci. Przecież po tym golu z połowy boiska mecz się jeszcze nie skończył, trzeba było dalej grać. Powiem więcej, nawet liczyłem na to, że będę miał okazję, żeby się zrehabilitować. Podchodzę do tamtej wpadki w ten sposób, że był to jednorazowy błąd, na którym mogę się tylko uczyć. To cenne doświadczenie, które pozwoli mi uniknąć takiej sytuacji następnym razem.
Przyznam, że trener Pogoni Jens Gustafsson zaimponował mi odwagą, że po takim wydarzeniu postanowił, że w kolejnym meczu, w stolicy, przed 20 tysiącami ludzi, każe panu wyjść na boisko w debiucie ligowym przeciwko Legii.
Mój błąd był duży, nie ma co do tego wątpliwości. Ale trener nie patrzył na tę jedną akcję, on oceniał mój występ całościowo. Dla niego istotne było to, jak zareagowałem na tę wpadkę, że nie zmieniłem nastawienia do meczu i grałem nadal tak, jak potrafię. A ja się bardzo cieszę, że dostałem tę szansę gry w Warszawie, nie tylko dlatego, że długo czekałem na swój debiut, ale także dlatego, że bardzo chciałem się zrehabilitować za ten błąd w meczu z Rekordem. No i chciałem pokazać zarówno kibicom jak i kolegom z drużyny, że też potrafię pomóc zespołowi.
Czym pan przekonał trenera, że postawił na Łazienkowskiej na pana, a nie na doświadczonego Dante Stipicę?
Chyba ciężką pracą i dobrą formą w ostatnim okresie, bo naprawdę czułem się świetnie, nieźle mi szło na treningach. Miałem też rozmowy z trenerami i wiedziałem, że szansa na debiut niedługo nadejdzie. Choć muszę przyznać, że nie do końca się spodziewałem, że zagram już z Legią. Dzień przed meczem w Warszawie wzięli mnie na rozmowę trener Gustafsson i trener bramkarzy Andrzej Krzyształowicz. Chcieli wiedzieć, jak ja się czuję po tym błędzie i jakie jest moje nastawienie do meczu z Legią. Po tej rozmowie trener Gustafsson powiedział mi, że zagram na Łazienkowskiej.
Pojawił się stres? Dało się spokojnie spać tamtej nocy?
Raczej się ucieszyłem niż zestresowałem. Potraktowałem to jak wyzwanie. Choć nie do końca wiedziałem, jak zareaguję na ponad 20 tysięcy ludzi na trybunach, bo przy tak licznej publiczności jeszcze nie grałem. Ale okazało się, że to w ogóle nie jest problemem.
W meczu z Rekordem musiał pan bronić serię aż 14 rzutów karnych. Myśli pan, że to przetarcie w Bielsku-Białej - świeże, raptem sprzed kilku dni - pomogło panu obronić rzut karny na Legii?
Na pewno było to znaczące doświadczenie, choć muszę powiedzieć, że gdy przyszło mi bronić "jedenastkę" w Warszawie, nie myślałem o tym, że mam już tyle karnych bronionych w tym tygodniu. Ale nie czułem żadnego stresu przed uderzeniem Carlitosa. Bardzo istotne było to, że wcześniej miałem z trenerami analizę rzutów karnych wykonywanych przez Legię i to mi pomogło.
Jak to? Przecież Carlitos, odkąd w tym sezonie wrócił do Legii, nie strzelał żadnej "jedenastki"! Nie mógł pan wiedzieć, jak uderza, bo wykonawcą karnych w warszawskiej drużynie jest Josue.
W tej naszej analizie były nie tylko karne Legii z ligi, ale także ze sparingów. I tam właśnie była "jedenastka" Carlitosa, więc trochę wiedziałem, jak strzela. Nie chodzi nawet o to, który róg bramki wybierze przy uderzeniu, ale raczej o to, że muszę czekać na linii, nie mogę się rzucić zbyt wcześnie. Bo Carlitos patrzy do końca, w którą stronę rzuca się bramkarz, i dopiero wtedy strzela. No to go wyczekałem.
Zauważyłem, że zarówno w Bielsku-Białej jak i w Warszawie bronił pan karne, żując gumę. To takie celowe zagranie psychologiczne mające pokazać rywalom pański luz i spokój?
Hm, coś w tym jest. Gram, żując gumę, już od dłuższego czasu i wydaje mi się, że to mi pomaga się nie stresować, że to mnie uspokaja. A jeśli rzeczywiście rywale widząc mój luz i tracą trochę pewności siebie, to tylko dobrze.
Nie wiem, czy miał pan już okazję obejrzeć powtórkę meczu, bo komentatorzy Canal+ zachwycali się tym pana spokojem, pewnością siebie, że nie odbija pan piłek, tylko je łapie. No i świetnym wyjściem do dośrodkowań. Komentator Grzegorz Mielcarski zakrzyknął nawet w pewnym momencie: "Gdzieś ty się do tej pory chował chłopaku?".
Tak, słyszałem to, bardzo miłe słowa i bardzo budujące. Wydaje mi się, że gra na przedpolu to jest mój duży atut, czuję się pewnie w tym elemencie bramkarskiego rzemiosła. Przy Łazienkowskiej od razu dobrze wszedłem w mecz, złapałem pewnie pierwszą wrzutkę, poczułem ten stadion, atmosferę i później poszło już z górki.
Nikt o panu wcześniej nie słyszał, bo był pan w Pogoni rezerwowym Dante Stipicy, jednego z najlepszych bramkarzy w lidze, golkipera z bardzo silną pozycją w drużynie. Pewnie przychodził pan na treningi i myślał, że przy takim rywalu trudno będzie zadebiutować, bo Chorwat gra w Pogoni w każdym meczu. Nie tracił pan motywacji?
Trochę ponad rok jestem w Pogoni. Już same treningi w klubie z Ekstraklasy są dla mnie bardzo rozwijające. Zauważam, że zrobiłem duży postęp. Na pewno pomogła też rywalizacja z Dante, bo to świetny bramkarz. Miałem też cierpliwość, bo przez pierwsze pół roku grałem w rezerwach, byłem w rytmie meczowym. Nie denerwowałem się, że nie gram. Mam poczucie własnej wartości i wiedziałem, że debiut w Ekstraklasie wcześniej czy później przyjdzie.
Co panu powiedział Dante Stipica po meczach w Bielsku-Białej i Warszawie? Bo przecież nagle z tego "dzieciaka" wyrósł mu poważny konkurent do miejsca w składzie.
Mamy z Dante bardzo dobre relacje. Wspierał mnie przed tymi meczami i gratulował po nich. Tak to już jest, że grać może tylko jeden bramkarz, a zacięta rywalizacja dobrze zrobi nam obu i przede wszystkim drużynie.
Jak pan przyjmuje ten nagły wybuch zainteresowania pana osobą? Pochwały, gratulacje, wywiady. Nie ma obaw o uderzenie wody sodowej do głowy?
Szum medialny po meczu był dosyć duży. To dla mnie coś nowego. Dostawałem mnóstwo gratulacji od rodziny, znajomych, przyjaciół. Telefon mi się zagrzał. Na pewno to miłe, ale próbuję się od tego odcinać. Mam też świadomość, że to był tylko jeden mecz, a w piłce wszystko się szybko zmienia. Dlatego nie oglądam się na te pochwały za mecz, który już się skończył, tylko wracam do pracy na treningach. Chcę się dobrze przygotować do następnego spotkania.
Znalazłem informację, że był pan w szkole podstawowej w Białej Podlaskiej laureatem powiatowego konkursu polonistycznego! Zaskakujące jak na piłkarza.
O rety, ale pan informację odnalazł (śmiech). Faktycznie tak było, ale to stare dzieje. Nie bardzo jest o czym mówić. Zawsze lubiłem język polski, więc zgłosiłem się na konkurs i byłem na podium. Była to jakaś forma egzaminu.
No to mamy ligowca-prymusa, to rzadkość, bo jednak częściej się spotyka piłkarzy, którzy wagarują niż wygrywają konkursy.
Z tym prymusem to przesada. Fakt, nie miałem nigdy problemów z nauką, zdałem maturę, ale raczej byłem normalnym uczniem niż prymusem w szkole.
To może będzie pan prymusem w bramce?
Bardzo bym tego chciał.
Rozmawiał Dariusz Tuzimek
Czytaj też:
"Czarnuch", "do Afryki!". Szok, co po chwili zrobił sędzia
Po dramacie odżyły nadzieje. To niespodzianka w powołaniach na mundial