102 dni i koniec. Lewandowski zdjął maskę
Robert Lewandowski znów zrobił coś z niczego i został bohaterem Barcelony. Po meczu z Valencią (1:0) warto jednak zwrócić uwagę na coś innego. "Lewemu" na Mestalla puściły hamulce. Polak zdjął maskę i pokazał swoją ciemną stronę.
Po chwili utonął w objęciach kolegów, a gdy niedługo później Dimitri Foulquier zaatakował go przy linii bocznej, piłkarze Barcelony ruszyli go bronić. Te dwa obrazki zniekształcają jednak odbiór jego występu na Mestalla. A sobotę w Walencji doszło do przełomu, który nie zwiastuje niczego dobrego.
"Lewy" zachowywał się, jakby zdał sobie sprawę z tego, jak wielki błąd popełnił, przenosząc się do Barcelony. Po przedwczesnym odpadnięciu z Ligi Mistrzów i odebraniu lekcji futbolu od Bayernu Monachium frustracja wylewała mu się uszami, a gniew wyładowywał na kolegach. Jakby coś w nim pękło.
ZOBACZ WIDEO: Michniewicz go pominął. "Na jego miejscu bym się wkurzył"Przeszedł błyskawiczną metamorfozę i z troskliwego ojca, którym był dla nich w pierwszych tygodniach, stał się starszym bratem z niezdrową ambicją, który nie potrafi zrozumieć, że młodsi bracia są mniej utalentowani, mniej doświadczeni i mniej potrafią. Nie oszczędzał nikogo.
Czujne oko kamery wyłapywało, jak po nieudanym zagraniu na małej przestrzeni strofował Ansu Fatiego; jak wściekle machał rękoma, gdy ignorował go Ousmane Dembele; jak załamywał ręce, gdy Pedri podał nie tam, gdzie akurat on chciał. Swoje usłyszeli i zobaczyli też Raphinha, Alejandro Balde, Marcos Alonso czy Ferran Torres.
A gdy ten ostatni w 85. minucie fatalnie skiksował na piątym metrze, a po chwili Raphinha ściągnął "Lewemu" piłkę z nogi, Polak tylko odwrócił się od kolegów, a jego mina wyrażała więcej niż tysiąc słów. "Co ja tutaj w ogóle robię?" - zdawał się niemo pytać.
To nie były koleżeńskie wskazówki, tylko reakcje, które na piłkarzy będących w hierarchii niżej od niego mogą działać destrukcyjnie. W meczach Barcelony dotąd się tak nie zachowywał. Takiego znaliśmy go raczej z Bayernu Monachium czy reprezentacji Polski.
Nawet jeśli już w meczu z Celtą Vigo dawał wyraz swojemu rozczarowaniu postawą niektórych kolegów, to teraz hamulce zupełnie mu puściły. Co warte odnotowania, kiedy sam zrobił coś źle (a takich sytuacji w Walencji nie brakowało), nikt nie miał odwagi zareagować tak jak on.
To pokazuje, jak wielkim szacunkiem cieszy się w szatni. Tyle że to się może szybko zmienić. Jako największa gwiazda Barcelony i jej najlepszy piłkarz może sobie pozwolić na nieco więcej niż inni, ale w sobotę niebezpiecznie zbliżył się do granicy, której naruszać nie powinien.
Powiedzmy wprost: takie zachowanie jest toksyczne i jeśli będzie się powtarzać, prędzej czy później zatruje zespół. A przecież "Lewy" miał być tym, który sam odtruje Barcelonę po podobnym działaniu Leo Messiego. Cierpliwości na bycie mentorem starczyło Lewandowskiemu na 102 dni.Jak to w życiu, to, co kilka tygodni temu było uroczą przywarą, dziś urasta dla niego do rangi nieakceptowanej wady. Dwa miesiące temu zachęcał Dembele do dryblingów - dziś irytuje go, że Francuzowi piłka nie odkleja się od buta. Miesiąc temu bił Pedriemu brawo, gdy ten regulował tempo akcji - dziś wymachuje rękoma, gdy ten nie pcha piłki tam, gdzie jest.
Frustrację Lewandowskiego musi potęgować to, że kilka dni temu wpadł "na mieście" na swoją eks (spotkanie z Bayernem w LM - przyp. red.) i nie było to dla niego miłe spotkanie. Po trzech miesiącach trzeba powiedzieć wprost: "Lewy" przegrywa rozstanie z Bayernem.
Owszem, z Barcą jest miło na wycieczkach do San Sebastian, Kadyksu czy na Majorkę, ale na czerwonym dywanie El Clasico czy Ligi Mistrzów wypadł z Dumą Katalonią bardzo słabo. Był przyzwyczajony do błyszczenia na salonach, tymczasem z Barceloną na imprezę dla VIP-ów (czyt. awans do dalszej fazy LM) nawet go nie wpuścili. Ochrona wystawiła go za drzwi i zatrzasnęła je przed nosem.
Robert Lewandowski może długo żałować decyzji o przejściu do Barcelony. Pytanie tylko, jak rozwiąże ten problem. Mógłby obniżyć oczekiwania i dostosować się do poziomu Barcy, ale to nie w jego stylu. Nie ma co liczyć także na to, że ten zespół będzie w stanie spełnić ambicje "Lewego" i nawiązać równorzędną walkę z Realem.
Szybka ewakuacja z Camp Nou po głośnym odejściu z Bayernu sprawi natomiast, że jego reputacja mocno ucierpi. Byłby wtedy postrzegany jak kapryśna diwa. Lewandowski dawno nie był w tak trudnym położeniu, ale sam jest sobie winien.
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFaktyKibicuj Lewemu i FC Barcelonie na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)