Marcin Ziach: Spodziewaliście się, że zwycięstwo nad Stalą Stalowa Wola przyjdzie wam tak łatwo?
Piotr Madejski: Nie było to dla nas łatwe spotkanie. Może z boku wyglądało to inaczej, ale na boisku rywal naprawdę nie odpuszczał. Mieliśmy przewagę, ale Stal w tym meczu nie chciała się tylko bronić. Próbowała grać z kontry i w taki sposób wywalczyła rzut wolny po którym padła bramka. Nie ukrywaliśmy przed meczem, że jedziemy po trzy punkty i udało nam się je zdobyć. To cieszy. Nie było to w naszym wykonaniu jakieś super spotkanie. Zagraliśmy solidnie, na dobrym poziomie i myślę, że zwycięstwo jest zasłużone.
W pierwszej połowie wasza gra wyglądała naprawdę dobrze. Stalówka miała niewiele do powiedzenia.
- Rzeczywiście udało nam się dobrze rozpocząć to spotkanie. Szybko strzelona bramka sprawiła, że rywal musiał się otworzyć i spieszyć do odrabiania strat, a my mieliśmy dzięki temu więcej miejsca w ataku i udało nam się podwyższyć prowadzenie. Mieliśmy też kilka innych sytuacji bramkowych, ale brakowało trochę szczęścia. Stalówka skupiała się na grze z kontrataku i trzeba przyznać, że nieźle to tej drużynie wychodzi. Jej kontry są bardzo groźne, trudno je rozbić.
W drugiej części spotkania nie wyglądało to już tak różowo jak do przerwy. Stal pokazała pazur i mogło się to różnie skończyć.
- O tym akurat zadecydowała frajerska bramka stracona przez nas w końcówce pierwszej połowy. Stal miała rzut wolny, my popełniliśmy błąd w kryciu i wszyscy wiemy jak się to skończyło. Dzięki bramce do przerwy Stalówka uwierzyła we własne umiejętności i do drugiej połowy przystąpiła podbudowana, w nadziei, że uda się doprowadzić do remisu. Kilka ich akcji było rzeczywiście bardzo groźnych i mogło się to skończyć bramką, ale my także nie próżnowaliśmy, lecz atakowaliśmy. Chwała Przemkowi Pitremu za to, że strzelił trzecią bramkę, bo inaczej znowu mielibyśmy nerwową końcówkę.
Twoim zdaniem przy trzeciej bramce większy udział miał Pitry, czy Wietecha, który popełnił fatalny kiks?
- Obrońca zagrał do bramkarza, murawa była nierówna i nie udało mu się wybić piłki. Przemek poszedł do końca i strzelił. Na pewno gdyby Przemek w tej sytuacji odpuścił bramkarzowi, on dałby radę wybić piłkę i skończyłoby się na strachu. Strzela się różne bramki. Czasami piękne, a czasami takie, które rywal sam zafunduje. Wydaje mi się, że trzecia bramka, bez względu na to jak wpadła, była dla nas w pełni zasłużona. Byliśmy drużyną lepszą i zwycięstwo jedną bramką nie do końca oddawałoby boiskowe wydarzenia.
Można powiedzieć, że Piotr Madejski to człowiek orkiestra. Na boisku wszędzie cię pełno. Chyba tylko w bramce kibice cię jeszcze nie widzieli...
- (śmiech) Jestem zawodnikiem mającym przede wszystkim predyspozycje do gry ofensywnej. Nie robi mi większej różnicy czy gram na środku, na lewym czy prawym skrzydle. Grałem już nawet na pozycji cofniętego napastnika i to z niezłym skutkiem. Przede wszystkim liczy się to, żeby drużyna miała pożytek z mojej gry, a oczy kibiców miały się czym cieszyć. Zawsze gram tam, gdzie ustawia mnie trener i staram się boiskowe zadania wypełniać jak najlepiej. Jak mi to wychodzi – nie mnie to oceniać.
W poprzednich meczach grałeś na pozycji rozgrywającego, a w Stalowej Woli znów wróciłeś na lewe skrzydło.
- Dla mnie te dwie pozycje nie są nowością. Na lewym skrzydle grałem w Górniku przez lata i tak się utarło, że Piotrek Madejski to skrzydłowy. Gra w środku pola też nie jest mi obca. Lubię kreować grę i chyba nie wychodzi mi to najgorzej. Jak już powiedziałem, przede wszystkim liczy się to, żeby Górnik z mojej gry czerpał określone korzyści. Zawsze daję z siebie wszystko, bez względu na to na jakiej pozycji gram. Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej.
Po meczu ze Stalówką na swoje konto możesz dopisać kolejną asystę. Prowadzisz klasyfikację tego typu?
- Nie myślę o tym. Trochę asyst już w karierze miałem i pewnie trudno byłoby mi je zliczyć. Strzeliłem też kilka bramek. Zabawa liczbami i statystykami to przede wszystkim frajda dla dziennikarzy i kibiców. Dla zawodników nie ma to większego znaczenia. Każdy mecz jest inny i to, że w jednym zaliczysz asystę nie znaczy, że w kolejnym uda ci się strzelić bramkę. Trzeba twardo stąpać po ziemi i do każdego meczu podchodzić w pełni skoncentrowanym. Tworzenie otoczki wokół spotkania nie należy do zawodników.
Przed Górnikiem starcie z Łódzkim Klubem Sportowym. Wiosenna porażka z tą drużyną do minimum zmniejszyła wasze szanse na utrzymanie w ekstraklasie.
- To dzisiaj nie ma znaczenia. Nie żyjemy przeszłością. Liczy się tylko to, co jest teraz. Obie drużyny grają w I lidze i obie chciałyby awansować. Nam na razie idzie bardzo dobrze, jesteśmy wysoko w tabeli. ŁKS jest trochę niżej, ale to jest nieprzewidywalna drużyna. Nie będziemy w sobotę myśleć o tym, jakim wynikiem zakończyło się wiosenne spotkanie. To będzie zupełnie inny mecz, który trzeba będzie wygrać.
Wydaje się, że starcie z ŁKS Łódź będzie dla was dużo trudniejszą przeprawą niż mecze z Motorem Lublin czy Stalą Stalowa Wola.
- To z kim przyjdzie nam grać w następnej kolejce, jest bez znaczenia. To kolejne spotkanie, w którym musimy pokazać klasę i wygrać. Przed meczem nie kalkulujemy. Bez względu na to czy gramy z Motorem Lublin czy Widzewem Łódź, zawsze walczymy o trzy punkty. Wiadomo, że rywale prezentują różną klasę i czasami zwycięstwo przychodzi łatwiej, a czasami wręcz przeciwnie. To jednak nie ma znaczenia. Musimy każdemu stawić czoła i walczyć o zwycięstwo. Po to wychodzimy na boisko.
Nie przestraszycie się ŁKS? To przecież klasowy zespół, w którym gra wielu dobrych zawodników.
- W zawodowym futbolu nie może być mowy o strachu. Tak naprawdę każdy może wygrać z każdym. Często decyduje dyspozycja dnia, czasami ślepy los. Nie zlekceważymy ŁKS i nie wyjdziemy na boisko jak po pewne trzy punkty. Gramy u siebie, to będzie naszym atutem, bo na własnym stadionie jesteśmy bardzo groźni. Wyjdziemy na boisko pełni szacunku dla rywala, ale też wiary we własne siły. Rywal jest w naszym zasięgu i zrobimy wszystko, by w sobotę punkty zostały w Zabrzu.