Reprezentacja Polski przegrała z Argentyną 0:2 w ostatnim meczu fazy grupowej mistrzostw świata 2022. Albicelestes wygrali tym samym rywalizację w grupie C z dorobkiem sześciu punktów. Nasz zespół zakończył zmagania z czterema "oczkami", podobnie jak Meksyk. Podopieczni Czesława Michniewicza mieli jednak lepszy bilans bramkowy i to oni zameldowali się w 1/8 finału. Jest to bardzo dobra wiadomość, ale po środowym wieczorze, właściwie jedyna pozytywna.
- Z jednej strony mamy prawo cieszyć się z awansu do fazy pucharowej, tym bardziej że dokonaliśmy tej sztuki po wielu latach. Z drugiej strony Argentyna przewyższała nas o dwie klasy. Brakowało nam wielu rzeczy. Przede wszystkim przytrzymania piłki, umiejętnego przejścia z fazy obronnej do ataku. Mam wrażenie, że w drugiej połowie to graliśmy już tak, żeby przegrać jak najmniej - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Sylwester Czereszewski, 23-krotny reprezentant Polski.
Nasz rozmówca podkreśla, że Albicelestes to oczywiście zespół klasy światowej, ale równocześnie Polska pozwoliła na zbyt wiele. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby nie Wojciech Szczęsny i fakt, że Argentyna zwolniła tempo w końcówce spotkania.
ZOBACZ WIDEO: Jak polscy sędziowie radzą sobie na mundialu? "Jeszcze dwa lata temu był spięty, teraz jest w wielkiej formie"
- Argentyna ma kapitalny zespół, ale jednak Arabia Saudyjska i Meksyk potrafili im sprawić kłopoty. Co prawda mecz z Meksykiem zakończył się takim samym wynikiem jak nasze spotkanie z Argentyną, ale doskonale wiemy, kto spisywał się zdecydowanie lepiej. Jedyne pocieszenie jest takie, że w tych okolicznościach udało się awansować. Nie mam wątpliwości, że spośród ekip, które weszły do fazy pucharowej, jesteśmy tą najbardziej toporną - ocenia Czereszewski.
- Wojciech Szczęsny z kolei tylko potwierdza to, że jest bramkarzem klasy światowej. Wiele razy ratował Juventus z opresji. Wojtek długo czekał na to, by notować świetne występy w reprezentacji i czyni to w najważniejszym turnieju. Dwa obronione rzuty karne mówią same za siebie - dodaje nasz rozmówca.
Wspaniała postawa Szczęsnego w polskiej bramce sprawiła, że do przerwy mieliśmy wynik 0:0, a później straciliśmy "tylko" dwie bramki. 32-latek obronił m.in. strzał Lionela Messiego z rzutu karnego, choć sama "jedenastka" była mocno dyskusyjna.
- Jak tak dalej pójdzie, to w polu karnym nie będzie można nikogo dotknąć. Już ta sytuacja z Arabią Saudyjską, gdzie Bielik zahaczył piłkarza rywali, była naciągana. Dziś po raz kolejny wielka kontrowersja. To idzie w naprawdę złym kierunku - podkreśla Czereszewski.
Polska zdobyła w fazie grupowej cztery punkty i jedno ze spotkań wygrała. To jednak nie sprawia, że możemy pochwalić zbyt wielu graczy. Na wszystko ma wpływ nasz defensywny styl gry.
- Mam wrażenie, że polscy piłkarze boją się piłki. W telewizji nawet dobrze to widać, bo przykładowo obrońca prowadzi piłkę i nikt nie pokazuje mu się do podania, nikt nie chce wziąć odpowiedzialności. Gramy do boku, a przez środek bardzo mało. Nie ma ryzyka. Gdy kończą się możliwości, idzie długie podanie, tracimy piłkę i znów to rywal atakuje. Tak się ta karuzela kręci. Co prawda na Arabię to wystarczyło, ale tam też ten zespół miał kilka okazji i różnie mogło to się potoczyć - dodaje były reprezentant Polski.
Awans do fazy pucharowej mamy, ale już trzeba patrzeć na przyszłość. A ta rysuje się trójkolorowych barwach. Trafiamy bowiem na mistrza świata, czyli reprezentację Francji. Podopieczni Didiera Deschampsa zajęli pierwsze miejsce w swojej grupie i mają niesamowity dynamit w ofensywie.
- Raczej nie ma co liczyć na niespodziankę i to z prostej przyczyny. Nie nauczymy się w kilka dni grać w ofensywie. Ogółem jako drużyna to trudno powiedzieć, czy idziemy w dobrym kierunku. Mamy grać w taki sposób na wielkich turniejach? Mecz z Argentyną oglądało się ciężko i z tym stylem gry nie da się daleko zajść. W pojedynku z Francją gole dla rywala będą kwestią czasu - kończy Czereszewski.
Mecz Francja - Polska odbędzie się w niedzielę o godz. 16:00.
Dawid Franek, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
Paweł Kapusta: Raz, dwa, trzy i dość! Czwartego rozczarowania nie będzie! Awans wyduszony, ale awans
"Boli to". Lewandowski natychmiast to zauważył