Jan Nowicki. Życie jest bękartem śmierci [OPINIA]

Śmierć Jana Nowickiego jest dla mnie ostatecznym dowodem na to, że koniec istnieje. Bo przecież jeśli ktoś miałby nie umrzeć nigdy, to właśnie on.

Dawid Góra
Dawid Góra
Jan Nowicki PAP / Rafał Guz / Na zdjęciu: Jan Nowicki
Ktoś mógłby powiedzieć, że był Piotrusiem Panem polskiego kina, polskiej przestrzeni publicznej. Tymczasem Jan Nowicki twardo stąpał po ziemi. A że wybrał wolność, wielu mogło czuć zawstydzenie, kiedy jasno głosił swoje sądy. Ale szczerość to przecież nie infantylność. Szczerość to także wolność. A tę kochał bezgranicznie. Nie widział sensu w lawirowaniu i szukaniu poklasku. Zapytany wprost, odpowiadał wprost. Czyli tak, jak dziś mało kto potrafi.

- Najważniejsze jest zyskanie maksymalnej wolności wyboru w życiu osobistym i zawodowym. Zawsze starałem się być wolny tracąc po drodze pewne szanse - mówię tu także o wolności w wyrażaniu pewnych sądów - powiedział kiedyś w wywiadzie dla Dominiki Gwit z PAP Life.

I tę wolność wyrażał również w komentowaniu wydarzeń sportowych. Dlatego niniejszy tekst publikujemy na zielonych stronach WP SportoweFakty.

Sport zawsze był mu bliski. Kiedy potrzebowałem pełnej świeżości opinii na temat bieżących wydarzeń ze świata piłki nożnej, dzwoniłem do Jana Nowickiego.

Bo nikt inny nie nazwałby Roberta Lewandowskiego "czarującym wynaturzeniem" polskiej piłki. Uwielbiał Jakuba Błaszczykowskiego, a jednak nikt inny nie stwierdził, że po śmierci, w piekle lub niebie, znalazłby się najchętniej właśnie w towarzystwie tego piłkarza. Nikt inny, z dojmującą szczerością, nie przyznałby, że jest szczęśliwszy z dochodami na poziomie pięciu tys. zł od Artura Jędrzejczyka, który w Legii zarabiał 200 tys. miesięcznie. Bo irytowały go demoralizująco wysokie zarobki piłkarzy.

Wreszcie nikt inny nie wypowiedziałby się o Grzegorzu Krychowiaku tak, jak na poniższym filmie z naszego programu. Wideo stało się niezwykle popularne w sieci:

ZOBACZ WIDEO: Jan Nowicki humorystycznie o abstynencji Grzegorza Krychowiaka

Był związany i kojarzony z Krakowem (co we mnie zawsze generuje poczucie platonicznej bliskości), ale nie pochodził stąd i nie mieszkał tu od lat. Tu jednak chodził na mecze Wisły Kraków. Był kibicem Białej Gwiazdy, choć potrafił znaleźć dystans do swoich sportowych miłości. Wytłumaczył mi to klarownie podczas wywiadu w kwietniu 2020 roku:

"Przez całe lata byłem kibicem Barcelony, ale zaczyna mi to już przechodzić. Wcześniej kibicowałem Wiśle, bo byłem młody, mój synek był mały, a jego matka pracowała w klubie. Poza tym grali wtedy moi koledzy, jak Rysio Sarnat, Antoni Szymanowski czy Adam Nawałka. Oni chodzili na moje spektakle, a ja na ich mecze. Przestałem chodzić na Wisłę, kiedy byłem świadkiem rzucania śnieżkami przez kibiców w bramkarza zagranicznych rywali. Natomiast na Cracovię nie chodzę od czasu, kiedy byłem świadkiem, jak 14-letnia dziewczyna przy swoim ojcu krzyczała na piłkarzy 'Wy ch...e, ubeki'".

A w sierpniu tego samego roku uzupełnił:

"Nie jestem głupi, żebym, kochając jedną drużynę, źle życzył innej. Szczególnie, kiedy dwa zespoły są z tego samego miejsca, a dzieli ich tylko łąka, czyli Błonia [chodzi o Wisłę i Cracovię - przyp. red.]. Dobrze, że Kraków ma w ekstraklasie dwa kluby".

A przynajmniej wtedy jeszcze miał.

Będzie mi brakować jego wielkich ról. Lekko kpiącego uśmiechu, który był elementem każdej filmowej kreacji Jana Nowickiego. Ale przede wszystkim będzie mi brakować spojrzenia na świat. Pewności w głosie, opinii wyznawanych ad hoc na każdy temat, które nie wynikały z konieczności powiedzenia czegokolwiek, tylko życiowej mądrości właściwej wyłącznie ludziom z gigantycznym doświadczeniem i inteligencją.

Jestem pewny, że mnie nie pamiętał, choć stoczyliśmy kilka - może kilkanaście - rozmów w ciągu mojej dziennikarskiej pracy. Nie zwracał na takie rzeczy szczególnej uwagi. Ale za to ja zapamiętam, co powiedział na koniec jednego z wywiadów, kiedy zapytałem, czy mogę zadzwonić po kolejne parę zdań w jakimś konkretnym terminie: "Tak, może pan dzwonić, z panem się fajnie rozmawia". Bo tak to już jest, że nawet mikrokomplement, wypowiedziany przez wielką postać kultury, człowiek zapisuje w umyśle na lata. Znacznie trwalej niż setki słów wypowiedzianych przez ludzi, których szczerości nie możemy być pewni.

A dziś ze szczególnym natężeniem wracają do mnie słowa, które powiedział podczas jednego z wywiadów, kiedy pytałem o sport w czasach koronawirusa. To było dwa lata temu:

"Obawia się pan zachorowania?

Nie, czuję się bardzo dobrze. Poza tym nazywanie człowieka w moim wieku pacjentem pierwszego ryzyka jest nieporozumieniem. To pan jest pacjentem pierwszego ryzyka albo młodsi od pana. Ja jestem starszym 80-letnim mężczyzną i uważam się za ewentualnego pacjenta ostatniego ryzyka. Cóż z tego, jeśli na końcu mi się coś takiego przytrafi?

Jakim końcu?

Końcu życia proszę pana.

W tych czasach mówienie o dożywaniu stu lat i więcej wcale nie musi być wyłącznie życzeniowe.

To jest zawracanie głowy, które sprawdza się po dwóch setkach na imieninach. Wtedy takie głupoty może mi pan mówić. Albo śpiewać. Wielki poeta ks. Twardowski napisał, że śmierć jest szczytem życia. Ja ponadto uważam, że życie jest bękartem śmierci. To ona tak naprawdę jest ważna. To ona ma majestat i siłę oddziaływania. Rodzenie się niesie ogromną radość i wielką nadzieję, ale ma mniejszą wagę od śmierci. Dlatego tak boli mnie poniewieranie ludźmi starszymi i to, że często się o nich nie dba. To obrzydliwe".

Jan Nowicki odszedł 7 grudnia w swoim domu w Krzewencie. Miesiąc temu świętował 83. urodziny.

Dawid Góra, WP SportoweFakty

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×