Biało-Czerwoni zakończyli udział w mistrzostwach świata ponad tydzień temu, a mimo że osiągnęli bardzo dobry wynik, jakim niewątpliwie był awans do 1/8 finału, w kraju dyskutujemy niemal o wszystkim, poza aspektem czysto sportowym.
- Od kilku dni zastanawiam się, o co w tym wszystkim chodzi. Najnormalniej w świecie jestem głupi, bo nie mogę tego wszystkiego zrozumieć. Tak jakbyśmy od momentu występu naszej drużyny na mundialu żyli w jakimś Matriksie - mówi nam Marek Koźmiński, 45-krotny reprezentant Polski, srebrny medalista IO 1992.
Taplanie w g...e
Kwestie sportowe przykryły dwie sprawy. Zachowanie Czesława Michniewicza, który zbudował wokół siebie twierdzę, z której murów strzela do kolejnych dziennikarzy, blokując ich w mediach społecznościowych. Po drugie, dyskusję zdominowała tzw. "afera premiowa".
- PZPN, jako tak wielka organizacja, nic nie wiedział o spotkaniu premiera z drużyną i obiecanej premii? - zastanawia się Koźmiński. - To co? Trener potajemnie w jakichś zakamarkach spotkał się z premierem? Jeszcze brakuje tylko doniesień, że szef rządu stawił się na to spotkanie jakąś tajną czarną limuzyną. Przecież to jakieś kuriozum - dodaje wieloletni wiceprezes PZPN (2012-2021).
ZOBACZ WIDEO: Polski sędzia walczy o finał mistrzostw świata. Listkiewicz jest pewny jednej rzeczy
Wszystko to faktycznie można określić mianem "kuriozum" i uśmiechnąć się pod nosem, gdyby nie fakt, że to dzieje się naprawdę i będzie mieć ogromne znaczenie dla naszej piłki. Zdaniem Koźmińskiego, nie będzie łatwo zapomnieć o tej sytuacji.
- Jest mi naprawdę przykro. To niestety uderza w całą naszą piłkę. Uderza w piłkarzy, w kluby, po prostu we wszystkich. Tego g...a, którym jesteśmy ochlapani, będziemy się pozbywać bardzo długo i równie długo się w nim taplać - grzmi i dodaje: - Problem w tym, że zaczęło się niewinnie, ale końca tego nie widać.
Grillowanie Michniewicza
Gdy selekcjoner skończył tournee po redakcjach, a swoje stanowisko przedstawił też Robert Lewandowski, do pieca dołożył PZPN. To Łukasz Wachowski, sekretarz generalny federacji, zdradził na antenie Canal+, że związek nie wiedział o spotkaniu premiera z zespołem.
- Znam Łukasza Wachowskiego, sekretarza generalnego PZPN, a więc drugą osobę w federacji i nie mogłem uwierzyć w to, co słyszałem z jego ust. Przecież to się w głowie nie mieści - mówi Koźmiński, jasno pokazując jakie procesy w tej chwili zachodzą w PZPN.
- Wskazuje się teraz palcem na trenera, wysyłając komunikat, że ten robił sobie za plecami swoich szefów jakieś dziwne ustalenia. Przykre to. Przykre jest to, że zamiast o sporcie musimy rozmawiać o takich rzeczach - ubolewa nasz rozmówca.
Uwaga wszystkich skierowana jest na Michniewicza, którego nazwisko pada w kontekście najróżniejszych aktywności, od dzielenia pod stołem pieniędzy, po blokowanie na Twitterze kolejnych dziennikarzy, ale niekoniecznie w ujęciu sportowym.
- Nie ma rozmów o futbolu. Za to trener występuje w dyskusjach jako menedżer finansowy, który załatwia kasę. Jako gościu, który nie chciał się spotykać z kibicami czy próbował zarządzać rodzinami piłkarzy. To jest absurd, bo mówimy o sprawach czysto organizacyjnych, które powinien ogarniać ktoś inny, ale na pewno nie selekcjoner - mówi nasz rozmówca.
- To pokazuje chaos i bałagan organizacyjny, który ktoś próbuje rozgrywać na swoją korzyść, kładąc na ruszcie tego, którego najłatwiej zgrillować, a więc Michniewicza. Mamy teraz taki syf, że to się w pale nie mieści, ale to wszystko zaczyna się od głowy. Nie ma żadnych spójnych komunikatów z góry. Każdy mówi co innego, każdy ma jakąś inną wersję zdarzeń - zauważa uczestnik MŚ 2002.
Nie ma zgody
W jego opinii, zły klimat jaki panuje od jakiegoś czasu wokół polskiej piłki, teraz - po ostatnich wydarzeniach - jedynie się pogłębi: - Ten cały ambaras to jest coś co topi naszą piłkę. Już widać, że od futbolu odwraca się opinia publiczna, a niedługo może się to przełożyć na odpływ sponsorów.
- Oczywiście do wszystkiego mieszają się politycy, którzy już nazywają piłkarzy "pazernymi kopaczami", na co nie ma mojej zgody. Umówmy się, tym chłopakom należy się szacunek. Wyszli z grupy i oczywiście możemy ich różnie oceniać, ale nie można stawiać sprawy w ten sposób - dodaje Koźmiński.
51-latek staje w obronie reprezentantów Polski, ale jednocześnie gani ich za aktywność medialną, którą ci robią sobie jedynie szkodę: - Po co Grzesiek Krychowiak się w ogóle odzywał? Pewne słowa padły z ust Roberta Lewandowskiego jako kapitana i to powinno zamknąć temat. Tymczasem brakuje nam jeszcze kolejnych wywiadów. Zaraz coś powie Wojtek Szczęsny, swoje dorzuci jeszcze Kamil Glik i dopiero wtedy będzie niezły chaos. Tylko po co to wszystko? Dlaczego nikt nad tym nie panuje?
Brak jednego głosu PZPN i reprezentacji, a także osób, które by trzymały pieczę na tym, co działo się w ostatnich dniach, widać gołym okiem. - Bardzo prostym przykładem jest to, co stało się po przylocie reprezentacji do Warszawy. Po tym słynnym lądowaniu na wojskowej części Okęcia piłkarze nie spotkali się z kibicami, chociaż mieli taki obowiązek. Narobiono siary. Problem w tym, że to nie jest ich wina. Ktoś tego nie zorganizował. Ktoś o tym nie pomyślał. To nie leży w ich gestii, by dbać o takie sprawy - tłumaczy były wiceprezes PZPN.
Stracą wszyscy
Za kadencji Zbigniewa Bońka, u którego wiceprezesem był Koźmiński, wokół reprezentacji Polski zapanował lepszy klimat. Nasz rozmówca obawia się, że pod tym względem PZPN może wrócić do punktu wyjścia sprzed dekady.
- Przez wiele lat budowaliśmy pozytywny wizerunek polskiej piłki reprezentacyjnej, a wszystko to psuje się w ciągu kilku chwil. Ja do tego podchodzę emocjonalnie i nie zamierzam tego ukrywać. Jak rozmawiałem ostatnio z prezesami i właścicielami firm, którzy łożą pieniądze na polską piłkę przy okazji listu poparcia dla Macieja Sawickiego, to już wtedy czułem u nich zniechęcenie i zdystansowanie. I teraz ma być łatwiej, chodzić i zbierać od nich miliony złotych? Niestety, będzie tylko gorzej - przewiduje Koźmiński.
Co ciekawe, najgorsza od wielu lat atmosfera wokół reprezentacji Polski zbiegła się w czasie z najlepszym od lat wynikiem sportowym na mundialu. - Otóż to! Nie ma co ukrywać, że wynikowo odnieśliśmy sukces. Oczywiście, jeżeli chodzi o jakość widowiska sportowego, to tu jest o czym dyskutować. Nie można jednak odbierać tej drużynie, temu trenerowi i piłkarzom tego, że oni odnieśli w Katarze sukcesu. Ale czy ktoś o tym w ogóle mówi? Nie, bo wszystko przykryły jakieś afery i mówię to z przykrością, ale mleko się już rozlało - mówi Koźmiński.
Wtopa za wtopą
Echa ostatnich kilku, czy kilkunastu dni nie są niestety wyjątkiem, a idealnie wpisują się w pewien ciąg zdarzeń, który towarzyszy naszej piłce od niemała kilku miesięcy. - To nie jest jedna wpadka, która gdzieś tam się zdarzyła i można powiedzieć: "No trudno, stało się". Nie, tu niestety wtopa goni wtopę.
- Wiem, że ktoś teraz może powiedzieć, że Koźmiński krytykuje, bo przegrał wybory, ale to nie ma związku, bo wszyscy widzimy, co się dzieje. Ja nie uderzam w prezesa, ale zwracam uwagę na ogólny problem - podkreśla krakowianin.
Od rozmowy o kształcie przyszłości polskiego futbolu nikt nie ucieknie, szczególnie w kontekście czającej się za rogiem zmiany pokoleniowej, jednak zanim do niej dojdzie, trzeba przebrnąć przez bagno, w którym nasza piłka znalazła się na własne życzenie.
- Wszystko tylko nie sport. Sportu w ogóle nie ma. Są pieniądze, dzielenie wpływów i oczywiście polityka. Tylko co to wszystko nas obchodzi? Czy tym powinno się zajmować nasze środowisko? Kwestia tej premii faktycznie była mocno niefortunna, ale przecież to nie jest tak, że piłkarze na to wpadli. Oni nie są temu winni - mówi Koźmiński.
Kogoś trzeba jednak będzie rozliczyć, a oprócz selekcjonera, coraz niżej stoją również notowania trzymających steru polskiej piłki. - Ledwo co Michniewicz powiedział w wywiadzie z Jackiem Kurowskim o swojej siedmiodniowej klauzuli, by za moment z PZPN wypłynął kompletnie sprzeczny komunikat. I co teraz? Nawet jeśli taki selekcjoner zostanie, to jaki on potem będzie mieć autorytet w szatni? - zastanawia się nasz rozmówca.
- Moim zdaniem decyzja została już podjęta. Czesław Michniewicz nie utrzyma stanowiska, ale niestety PZPN chce go jeszcze jakoś dodatkowo upokorzyć. Umówmy się, to się już po prostu nie może udać. Ten układ nie może już funkcjonować. Selekcjoner został ośmieszony - nie gryzie się w język Koźmiński.
Klasa i ułomność
Trudno nie dostrzec, że po raz kolejny najważniejszym ludziom w polskiej piłce brakuje klasy. Czy jest to poziom Grzegorza Laty, który w Lublanie zwalniał przed kamerami telewizyjnymi Leo Beenkahhera? Być może jest w tym nieco więcej polotu i finezji, ale nie tak to wszystko powinno funkcjonować.
- Michniewicz sobie na to nie zasłużył. Jeśli nawet chcieli się z nim pożegnać, można było go zaprosić na dobrą kolację, powiedzieć, że robota została wykonana, ale wizja na przyszłość jest inna i trzeba się rozstać. Tak to powinno funkcjonować - kręci głową ukrywał Koźmiński.
- Dobrze wiemy, jakie zadanie postawiono przed selekcjonerem. Miał wygrać baraże i awansować na mundial, a potem powalczyć o wyjście z grupy. Wywiązał się z obu. I na tym można się zatrzymać, jeśli chodzi o czyste fakty. Michniewicz zrobił to co miał zrobić. Inną kwestią jest oczywiście styl i wykorzystanie potencjału ten reprezentacji - zastrzega.
Jak Biało-czerwoni grali na mundialu? Wszyscy doskonale widzieliśmy. Obrona, która często przemieniała się w desperacką defensywę i sporadyczne ataki, których - paradoksalnie - najwięcej przeprowadziliśmy w spotkaniu z Francuzami.
- Jestem trochę rozdarty. Bo z jednej strony mam takie poczucie niedosytu i braku spełnienia, jeśli chodzi o grę ofensywną i niewykorzystanie umiejętności takich graczy jak Lewandowski, Milika czy Zieliński. My na tym turnieju byliśmy niestety bardzo ułomni w tym aspekcie, bo po prostu tak zostaliśmy ustawieni przez trenera - uważa były wiceprezes PZPN.
- Wszyscy dobrze wiedzieliśmy, jaki to jest trener i jak wielką uwagę przykłada do gry obronnej. Coś więc musiał poświecić, tylko, że poza tym niczego innego nie zaproponował. W takim meczu z Argentyną, my przecież nie istnieliśmy w ofensywie, broniąc się od początku do końca - przypomina Koźmiński.
Czy więc na takim fundamencie można budować? Wydaje się to praktycznie niemożliwe, choć wcale nie mówimy w tym kontekście o piłkarzach, ponieważ wielu z nich - nawet tych bardziej doświadczonych - pewnikiem zobaczymy w eliminacjach Euro 2024.
- Jestem zwolennikiem ewolucji. Pewnie, że można przyjść i powiedzieć, że ten i ten to już nie mają wstępu do kadry i nie są potrzebni, ale pytanie czy w tak krótkim czasie możemy sobie pozwolić, by ten zespół stracił tak doświadczonych piłkarzy jak Kamil Glik czy Grzesiek Krychowiak? Moim zdaniem nie, a chociaż obaj będą coraz słabsi, to nadal mogą się przydać. Gdyby już byli lepsi od nich, to zagraliby na tym mundialu i nie oszukujmy się, w ciągu kilku miesięcy następcy się nie wyłonią - kończy Koźmiński.
Grzegorz Garbacik