O tak szybkiej karierze, jaką zrobił Marek Koźmiński, marzy pewnie większość młodych chłopców, którzy dopiero zaczynają przygodę z piłką. "Koza" jako siedemnastoletni chłopiec zaczął treningi w Hutniku Kraków. Wtedy nie mógł nawet śnić, że po czterech latach gry w drugiej, a potem w pierwszej lidze zgłosi się po niego włoskie Udinese. - Jak to się stało? W bardzo prosty sposób, jak to czasem bywa w sporcie. Graliśmy na Olimpiadzie z Włochami, ograliśmy ich ładnie 3:0, a najlepszą rekomendacją jest kogoś zlać no i właściwie tyle - wspomina.
Udinese w sezonie 1992/93 było beniaminkiem Serie A. Już w pierwszych meczach Koźmiński zagrał w podstawowym składzie. Pierwszego gola, a jednocześnie drugiego strzelonego przez Polaka na ziemi włoskiej, zanotował 7 marca 1993 roku.
Dlaczego przez ponad dziesięć lat tkwił w Italii? - Ja myślę, że przeszkodziła mi kontuzja, którą przez półtora roku leczyłem. W takim najbardziej ciekawym momencie, w który miałem 22, 23 lata. W momencie, w którym miałem perspektywy, bo były już przymiarki do wielkich klubów. Niestety tutaj się zastopowałem na pewnym poziomie. Trzeba dodać też kwestię, że wtedy obcokrajowiec był limitowany w sensie ilości miejsc. Dzisiaj mamy całkowicie wolny rynek i czy gra piętnastu obcokrajowców czy gra jeden to nie ma różnicy. Za moich czasów była zasada, że na boisku może grać tylko dwóch obcokrajowców - odpowiada.
W 2002 roku przeniósł się do Grecji, gdzie zdobył krajowy puchar z PAOK Saloniki. Na tym właściwie zakończyły się jego zagraniczne wojaże. Zastanawiać może fakt, że przez tyle lat grał za granicą i nawet nie posmakował kariery na polskich boiskach. Co prawda w 2003 roku wrócił do ojczyzny i grał dla Górnika, ale jak sam przyznaje, to był tylko nic nieznaczący wypadek losu. - Epizod w Górniku był totalnym przypadkiem, ja bym tego nie traktował jako grę. To było takie przygotowanie do nowego zawodu. Jak przychodziłem do Górnika już wiedziałem, że za cztery miesiące będę robił coś innego. To było bardziej poznanie od podszewki tego, co tam się w tej drużynie dzieje. Wyjechałem dosyć wcześnie, nawet bardzo wcześnie jak na tamte czasy. Nie miałem możliwości zaistnieć w Polsce i dobrze się stało. Wyjechałem wcześniej i mogłem się ukształtować mentalnie za granicą.
Rzeczywiście nie długo potem Koźmiński strój piłkarski zamienił na elegancki garnitur i wszedł do budynku klubowego Górnika. Zakupił zresztą pokaźny pakiet akcji. Wówczas na dobre rozpoczęła się jego przygoda z biznesem.
Zanim jednak ostatecznie ogłosił decyzję o zakończeniu kariery, zagrał po raz ostatni w biało-czerwonej koszulce. W sumie w reprezentacji wystąpił 45 razy. W 1992 roku został srebrnym medalistą Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie, a dziesięć lat później pojechał na Mistrzostwa Świata w Korei i Japonii. Nie czuje się jednak spełniony jako reprezentant. - Uważam, że to jest tylko czterdzieści pięć spotkań. W dziesięcioletnim okresie gry w reprezentacji miałem prawie dwu i pół letnią przerwę, która spowodowana była kontuzją. Po drugie, moja gra w reprezentacji wyglądała tak, że byłem rzucany na różne pozycje. Grałem środkowego obrońcę, środkowego pomocnika, grałem na prawej obronie, na prawym skrzydle. Taka szeroka możliwość występowania na różnych pozycjach zaszkodziła mi. Szczególnie kilka takich sytuacji miałem za Engela, a byłem typowym ofensywnie grającym lewym obrońcą - zauważa.
Od ostatniego występu Koźmińskiego na boisku minęło kilka długich lat. Teraz 38-latek spełnia się zawodowo w biznesie. Rządzi gruntami w sercu największych polskich miast, planuje kolejne inwestycje, ale nie wyklucza, że kiedyś jeszcze wróci do sportu. - Mój rozbrat ze sportem trwa od 2005 roku. Aczkolwiek nie ukrywam, że wilka ciągnie do lasu i jakąś część mojego życia zawodowego chciałbym i mógłbym zadedykować ogólnie rozumianej organizacji pracy z piłką - deklaruje.