Jaki nowy rok taki cały rok. Czyli gorące 12 miesięcy w polskiej piłce

WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: Tomasz Kędziora i Tymoteusz Puchacz
WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: Tomasz Kędziora i Tymoteusz Puchacz

To już powoli staje się wigilijno-noworoczną tradycją. W cieniu skandalu odchodzi dotychczasowy selekcjoner, a Polacy przy choince dyskutują o potencjalnym następcy. Gorących chwil nie brakowało jednak także w pozostałych miesiącach mijającego roku.

W tym artykule dowiesz się o:

Wszyscy wciąż doskonale pamiętamy, czym żyli polscy kibice na początku roku. Powoli opadał pierwszy szok po decyzji Paulo Sousy o porzuceniu naszej kadry na rzecz brazylijskiego Flamengo. Na ogłoszenie jego następcy czekaliśmy ponad miesiąc.

Ostatecznie, 31 stycznia Cezary Kulesza poinformował, że nowym selekcjonerem został Czesław Michniewicz, który nie mógł nawet przypuszczać, jak burzliwa będzie to kadencja.

Kopanie się po kostkach

Wybór Michniewicza od początku wzbudzał ogrom kontrowersji. "Przegląd Sportowy" już na dzień dobry zaprezentował pamiętną okładkę z tytułem "Podzielił Polskę" i twarzą Michniewicza wpisaną w kontur naszego państwa. I choć wówczas nie spotkała się ona z najlepszym odbiorem, z czasem okazała się prorocza.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Ale trafił! Komentator oszalał po tym golu

Michniewicz nie miał łatwo przede wszystkim ze względu na swoją przeszłość i słynne 711 połączeń z "Fryzjerem".  Temat ten został poruszony już na pierwszej konferencji prasowej nowego selekcjonera. Dziennikarz Wirtualnej Polski, Szymon Jadczak, pytał o to zarówno Cezarego Kuleszę, jak i Michniewicza.

- Mamy teraz akcję Rosja, skupmy się na meczu barażowym, a nie na kopaniu się po kostkach - skwitował prezes PZPN. - To nie jest nam do niczego potrzebne - dodał.

Michniewicz z kolei od początku szedł na zwarcie: - Pana wypowiedź nadaje się do prokuratury, pan insynuuje, że uczestniczyłem w dwóch sprzedanych meczach - grzmiał selekcjoner.

Wówczas jednak nikt jeszcze nie przypuszczał, że Michniewicz, który dotychczas słynął z błyskotliwych ripost i łatwości w nawiązywaniu kontaktów z dziennikarzami, pójdzie na wojnę nie tylko z Szymonem Jadczakiem, ale w zasadzie z każdym polskim medium sportowym. Eskalacją był moment, gdy zdecydował się on pod koniec roku zablokować na Twitterze niemal wszystkich dziennikarzy.

Cel? Wykonany

Jest takie stare powiedzenie: miłe złego początki. Tak też było z naszą reprezentacją w 2022 roku. Co prawda Michniewicz cały czas przepychał się z Szymonem Jadczakiem i innymi dziennikarzami dopytującymi o jego przeszłość, jednak sportowo wszystko szło po naszej myśli.

Przede wszystkim selekcjoner wywalczył awans na mistrzostwa świata w Katarze, pokonując 2:0 Szwecję, z którą nasza kadra nie wygrała od 31 lat. Oczywiście Michniewiczowi pomógł też fakt, że wcześniej nie musiał on rozgrywać meczu z Rosją, bowiem ta ostatecznie została wykluczona przez FIFA z uwagi na jej atak na Ukrainę.

- Nie wiadomo, czy byśmy w ogóle pojechali na mundial, gdyby nie agresja Rosji na Ukrainę. Wówczas gralibyśmy pierwszy mecz barażowy na Łużnikach i trzeba by go było wygrać - zaznaczał w rozmowie z naszym serwisem Grzegorz Lato.

Jakby jednak było, o tym się już nie przekonamy. Faktem natomiast jest, że Michniewicz postawiony przed nim cel zrealizował.

Bolesny powrót do przeszłości 

"Realizacja celów" - to chyba najlepsze motto opisujące kadencję Michniewicza. Z postawionych zadań wywiązywał się w zasadzie bez zarzutu. Inna sprawa, jak to robił.

Celem na 2022 rok było również utrzymanie się w dywizji A Ligi Narodów. Reprezentacja Polski co roku rozpaczliwie walczy, by uciec katu spod topora i uniknąć ostatniego miejsca w grupie. W pierwszej edycji uratowało nas rozszerzenie dywizji. W drugiej gorsza okazała się Bośnia. W tym roku natomiast udało nam się wyprzedzić Walię.

O tym jednak, że nie do końca pasujemy do dywizji A boleśnie mogliśmy przekonać się zwłaszcza w meczu z Belgią. Był to prawdopodobnie najsłabszy mecz naszej kadry w ostatniej dekadzie. Dla Lewandowskiego i Glika mogło to wyglądać jak pamiętne 0:6 z Hiszpanią z czasów Franciszka Smudy.

- To dla nas przykry wieczór. Powiedziałem zawodnikom w szatni, że to jest mecz, który na pewno będzie długo w nas siedział, ale musimy zrobić coś, żeby zapamiętać te momenty, w których nieźle sobie radziliśmy. Musimy podążać w tę stronę. Innej drogi nie ma. Może gdybyśmy skupili się na wybijaniu piłki po autach, skończyłoby się trochę inaczej. Ale nie chcieliśmy tylko przeszkadzać w tym meczu - mówił po spotkaniu selekcjoner.

Jak się okazało, z czasem opcja "tylko przeszkadzać w meczu" stała się myślą przewodnią naszej kadry.

Mundial? Do zapomnienia 

Mimo zwycięstwa w kluczowym meczu z Walią (1:0) decydującym o utrzymaniu w Lidze Narodów, a także pokonaniu w ostatnim sparingu Chile (1:0), na mundial jechaliśmy bez większych nadziei. W kraju, w którym pompowanie balonika jest niemal tradycją narodową, przeważały stonowane nastroje bez oczekiwań w zasadzie na cokolwiek.

Dodatkowo początek grudnia był okresem, w którym w polskiej piłce w zasadzie codziennie wybuchał nowy pożar. Obecność w kadrze ochroniarza oskarżonego o udział w grupie przestępczej, afera match-fixingowa w niższych ligach, rasizm w Pucharze Polski, awaria Stadionu Narodowego, zatrzymanie przez CBA byłego sekretarza generalnego PZPN Macieja Sawickiego... Trudno było w takiej atmosferze budować nastrój piłkarskiego święta.

Nie pomógł w tym także pierwszy mecz naszych reprezentantów. Co prawda ponownie, udało się zrealizować cel i nie przegrać z Meksykiem (0:0), jednak styl w jakim udało się to osiągnąć sprawiał, że oglądający to spotkanie kibice mieli ochotę wydłubać sobie oczy.

Michniewicz postawił na totalną defensywę, niemal w 100 procentach skupiając się na neutralizacji zagrożeń ze strony Meksyku. Problem w tym, że całkowicie odpuścił przy tym jakiekolwiek próby ataku. Kibice mogli się nawet zastanawiać, czy selekcjoner świadomie nie zabronił piłkarzom podejmowania prób w ofensywie. Ostatecznie jednak, dzięki wyszarpanemu punktowi z Meksykiem, wygranej z Arabią Saudyjską oraz dostatecznie niskiej porażce z Argentyną, udało się wywalczyć awans do 1/8 finału. Pierwszy od 36 lat.

W kraju jednak więcej niż o sportowym sukcesie mówiło się o antyfutbolu naszej kadry. Na kadrze natomiast, jak się później okazało, mówiło się o obiecanych przez Mateusza Morawieckiego premiach.

Zaznać spokoju

Od meczu z Francją w 1/8 finału minął już prawie miesiąc. Polacy, choć przegrali go 1:3, pokazali się w nim z całkiem niezłej strony udowadniając, że przy większej swobodzie w ofensywie, są w stanie nawiązać walkę z silniejszym rywalem. Dziś jednak można odnieść wrażenie, jakby miało to miejsce kilka lat temu.

Nikt już bowiem nie zajmuje się tym, jak zaprezentowała się nasza kadra na boisku. Dyskusja toczy się głównie wokół wydarzeń poza murawą. A to nie służy nikomu. Rok 2022 jako przegrany, mimo sukcesu sportowego, kończy zwolniony Czesław Michniewicz, który przez wielu został uznany głównym winowajcą "afery premiowej", jako przegrany kończy go też PZPN, który całkowicie nie poradził sobie w zarządzaniu kryzysem, a także piłkarze, którzy schowali głowę w piasek, nie zajmując żadnego stanowiska, a gdy ktoś się wychylił, jak Grzegorz Krychowiak, to efekt był jeszcze gorszy.

Teraz przed nami kolejna telenowela związana z wyborem selekcjonera. Na ten moment ciężko wyrokować, na kogo ostatecznie postawi PZPN. Jedno jest jednak pewne - polska reprezentacja dziś, jak nigdy przedtem, potrzebuje przede wszystkim spokoju i stonowania nastrojów. Tak złej atmosfery wokół polskiej piłki nie było bowiem od naprawdę wielu lat.

Bartłomiej Bukowski, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także: 
Wzruszające pożegnanie córki Pelego
La Liga znowu gra. Beniaminek uratował remis po dwóch rzutach karnych

Komentarze (0)