"Przeraził cały stadion" - pisały zgodnie włoskie media po tym, co wydarzyło się z Wojciechem Szczęsnym przed końcem pierwszej połowy czwartkowego meczu Liga Europy Juventus - Sporting Lizbona (1:0).
Bramkarz "Starej Damy" najpierw ratował swój zespół, a potem... sam potrzebował pomocy. Sytuacja wyglądała dramatycznie. Polak opuszczał murawę w asyście kolegów i medyków.
- Szczęsny jest zdrowy, żyje. Nawet diabeł go nie weźmie - rzucił w rozmowie z mediami trener Juventusu Massimiliano Allegri. Dodał, że polski bramkarz doznał tachykardii.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Niecodzienne ogłoszenie szczęśliwej nowiny
Tachykardia to jeden z rodzajów zaburzeń pracy serca, nazywana także częstoskurczem.
- Bałem się, bowiem nigdy wcześniej mi się to nie przydarzyło. Miałem problemy z oddychaniem i naprawdę mnie to zaniepokoiło - przyznał polski bramkarz w rozmowie ze Sky Sports Italia.
Wszystkich zaniepokojonych stanem zdrowia Szczęsnego uspokoił też nieco sam klub, który wydał komunikat w tej sprawie. "Po pierwszych badaniach wszystko jest dobrze" - można było przeczytać.
Zobacz także:
"Dwukrotnie ratował wynik". Włosi ocenili występy Milika i Szczęsnego
"Egoistyczny interes". To dlatego Lewandowski chce, by Messi wrócił