W mniej niż rok zgromadzili prawie półtora miliona obserwujących na TikToku. Na nasze realia to kosmiczny wynik. Seweryn Kiełpin to pierwszy polski zawodowy piłkarz, który został influencerem. Ma na koncie 59 występów w Ekstraklasie, ale największy rozgłos w mediach społecznościowych przyniosło mu prowadzenie profilu razem z partnerką Katią. Oboje tworzą często satyryczne filmiki poświęcone relacjom w związku.
Tak zdobyli dużą popularność. Dzięki temu wkupili się do świata influencerów i podejmują coraz więcej współprac reklamowych. Jednak cały czas jest duża grupa osób, która w komentarzach pod filmikami rozpoznaje go jako piłkarza.
W rozmowie z WP SportoweFakty Kiełpin opowiada o przemianie w influencera, odpowiedziach na hejt i wspomina karierę piłkarską. Również te jej najtrudniejsze momenty, kiedy chciał uciekać z klubu.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: przepiękny gol Polaka na Islandii. Bramkarz był bez szans
Maciej Siemiątkowski, WP SportoweFakty: Jak to się stało, że piłkarz podbił polskiego TikToka?
Seweryn Kiełpin, były bramkarz m.in. Wisły Płock i Motoru Lublin:
Moja dziewczyna Katia w pewnym momencie zaczęła mnie namawiać na założenie wspólnego konta i nagrywania kontentu w parze. Moja pierwsza myśl? "Przecież to aplikacja dla dzieciaków, a ja byłem bramkarzem Ekstraklasy nie będę się wygłupiał przed kamerami...".
Nie byłem przekonany. Grając całe życie w piłkę, mocno uważasz na to, co pokazujesz w mediach. W Polsce jest taka mentalność, że piłkarz ma o sobie jak najmniej pokazywać w mediach społecznościowych. Za byle co są pretensje. Należy funkcjonować w myśl: im mniej pokażesz, tym lepiej. Jednak ja swoje już pograłem, mam 35 lat, byłem akurat w II-ligowym Motorze Lublin, nie byłem zadowolony z sytuacji w klubie. Sprawdziłem TikToka i okazało się, że korzystają z niego ci sami ludzie co z Instagrama i innych portali społecznościowych. Koniec końców dałem się namówić. Od zawsze chciałem dać upust swoim aktorskim pasjom, a teraz nadarzyła się okazja. W każdym przedstawieniu szkolnym grałem pierwsze skrzypce, do tego pisałem i recytowałem wiersze, byłem i jestem kreatywną osobą. TikTok to oczywiście fajna zabawa i możliwość budowania marki osobistej, ale też perspektywa współpracy z różnymi markami i czerpania z tego korzyści finansowych.
Kiedy wciągnęło was to na dobre?
W grudniu zeszłego roku opublikowaliśmy pierwszy filmik. Od razu złapał około pół miliona wyświetleń. Dało nam to kopa i zaczęliśmy nagrywać kolejne.
Czy długo musiał pan zwalczać bariery przed wejściem do tego świata?
Jestem bardzo otwartą osobą i dużo pracuję nad dialogiem wewnętrznym: medytuję, pracuje oddechem, uprawiam jogę, nie mam w sobie hejtu i złych emocji. Dzięki temu jestem świadomy siebie i nie wstydzę się uczuć ani pokazywania siebie przed kamerami. Grając w piłkę musiałem zakładać maskę. Na boisku im mniej emocji pokażesz, tym lepiej. Moja prawdziwa twarz jest inna. Nie obawiałem się hejtu, bo zrozumiałem, że ludzie w ten sposób wylewają swoje problemy. Nie robimy niczego złego, my na swoim koncie staramy się przekazywać jak najwięcej dobrej energii oraz dużo dystansu do siebie i wydaje mi się, że ludzie za to nas polubili.
Ale jednak niektórzy hejtują.
Zawsze są wyjątki potwierdzające regułę. Ludzie mają dużo problemów prywatnych i niestety w mediach dają temu upust. Mi jest szczerze bardzo żal tych ludzi i chciałbym im pomóc żeby byli szczęśliwi.
A koledzy z Motoru?
Trochę o tym myślałem. W większości zespołów byłem kapitanem albo członkiem rady drużyny. Mam zazwyczaj dobre relacje z kolegami. W związku z TikTokiem były próby szyderki, ale chłopaki wiedzieli, że mnie to nie rusza. Zresztą w szatni jak w szkole, jeśli ktoś ci dokucza, a ty pokazujesz, że się tym przejmujesz, to dokucza ci jeszcze bardziej. Ja miałem wyrąbane, śmiałem się razem z nimi.
Ile czasu zajmuje wam przygotowywanie filmików?
Stworzenie klipu we współpracy z marką zajmuje nam do czterech dni. Agencja przesyła nam pomysł marki, która przekazuje nam wskazówki i wytyczne. Piszemy scenariusz, wysyłamy do agencji, potem korekty, kolejne rozmowy nad scenariuszem, aż w końcu dostajemy akceptację. Wtedy zaczynamy nagrywać, zajmuje to dzień lub dwa. Wysyłamy pierwszą propozycję, po niej zdarzają się poprawki, później podstawiamy muzykę lub inne efekty dźwiękowe, aż w końcu mamy gotowy klip. Jednocześnie jednak musimy dbać o rozwój swojego konta i dodawać niereklamowe filmy, by nie zostawić fanów z niczym. Tworząc reklamę, musimy o tym pamiętać. To naprawdę mocno angażujące przy dobrze rozwiniętym koncie. Myślę, że można to nazwać pracą.
Jaki był wasz przepis na sukces?
Zaczęliśmy nagrywać na początku naszej relacji. Chemia między nami była wtedy szczególnie mocna. Widzimy też, jak przez ten czas rozwinęliśmy się aktorsko i często śmiejemy się z naszych pierwszych filmików. Ale one były prawdziwe, widać tam naszą fascynację sobą. A TikTok i jego algorytmy uwielbia naturalne emocje. Myślę, że to nam mocno pomogło.
W dwa miesiące złapaliśmy 300 tysięcy obserwujących. Filmy stały się viralami, które poszły na cały świat. Zwykle pozyskanie miliona obserwujących zajmuje kilka lat, my zrobiliśmy to w niecały rok.
Skupiliśmy się na nagrywaniu rzeczy o relacjach w związku. Opowiadamy o tym z humorem i dystansem do siebie. Cały czas jesteśmy w tym szczerzy. Bo kiedy nagrywa się rzeczy na siłę, to użytkownicy i algorytm od razu to wyczuwają.
Czy odnajduje się pan w świecie mediów społecznościowych?
On przypomina piłkarski świat. Podobnie jak w piłce pomaga nam agencja, a w środowisku są rozpoznawalni ludzie. Nie spodziewałem się, że influencerzy aż tak mocno są rozpoznawalni. Dostajemy zaproszenia na różne wydarzenia gdzie hale pękają w szwach, a co drugi człowiek nas rozpoznaje. Nagrywamy śmieszne rzeczy i zdobyliśmy tym ogromną sympatię. Podobną rozpoznawalność odczuwałem może jedynie w Płocku, kiedy grałem w Wiśle. Wtedy jak wychodziłem na miasto, to zazwyczaj był problem żeby spokojnie zjeść obiad w restauracji, ludzie zaczepiali mnie i prosili o wspólne zdjęcia. Potem już tak nie było.
W świecie internetowych twórców jestem jednym ze starszych, ale nigdy nie miałem z tym problemu. Kiedy w szatni pojawiali się juniorzy, zawsze szybko łapaliśmy kontakt.
To otwiera mnóstwo nowych możliwości. Pod koniec maja będziemy na Speed Games, to są samochodowe wyścigi influencerów i mistrzostwa w drifcie. Dostaję też propozycje z FAME MMA i sporo innych.
@couple.with.pets True story Ig: kkatrunia & seweryn_kielpin
Another Love - Tom Odell
Rozważa pan tę opcję?
Jedyne, co mnie cały czas od tego odciąga, to konferencje. Nie lubię wyzywania się pod publikę i dla kliknięć. Choć bardzo chciałbym się sprawdzić, bo trenuję kickboxing i boks. Kiedy byliśmy na gali w Gliwicach, zaskoczył mnie poziom emocji i publika. Przypominało mi to mecz na Legii Warszawa, w którym wystąpiłem, wtedy było tak głośno, że nie słyszałem swojego obrońcy stojącego 10 metrów dalej. To byłoby ciekawe i spore wyzwanie. Wychodzisz do walki i jesteś w niej sam. W piłce jest drużyna, presja się rozkłada.
Czy z pracy w mediach społecznościowych można się utrzymać?
Traktujemy to jako jedno ze źródeł dochodu. Tu nie jest się na kontrakcie. Wszystko zależy od liczby nawiązanych współprac z markami. Firmy potrzebują reklam przed ważnymi dla nich wydarzeniami. Najlepszy jest grudzień, bo mikołajki, Boże Narodzenie i Sylwester. Od października do grudnia jest mnóstwo zleceń. Najsłabszy moment jest od stycznia do kwietnia.
Zastanawiamy się nad stworzeniem swojej marki odzieżowej. Wtedy sami dla siebie bylibyśmy reklamą i moglibyśmy ją samodzielnie promować. Chcielibyśmy na początku sprawdzić popyt. Mamy kilka pomysłów, to musi być starannie przygotowane, bo branża odzieżowa jest już tak rozwinięta, że trudno trafić z czymś wyjątkowym. Wtedy przypominałoby to miesięczny kontrakt, bo spieniężalibyśmy swoją osobistą markę.
Jak zabezpieczył się pan finansowo na przerwę od piłki?
Kiedy grałem w Stali Mielec, zainwestowałem w nieruchomość. Stworzyłem coś na wzór hostelu, wynajmuję pokoje. Robiłem też flipy, czyli kupowałem mieszkania, remontowałem i sprzedawałem.
Podczas kariery miałem ciąg do rozwijania się i zapisywałem się na szkolenia. Grając w piłkę, miałem sporo wolnego czasu. Piłka zajmowała do pięciu godzin, resztę dnia miałem wolną. Wykorzystywałem to na dokształcanie się o inwestowaniu. W Ekstraklasie zarobki są bardzo dobre i szkoda byłoby je roztrwonić.
Czy brakuje panu grania?
Nie spodziewałem się, że aż tak bardzo brakuje. W lutym byłem na meczu Piasta z Legią. Było akurat po deszczu, my siedzieliśmy blisko murawy i poczułem jej zapach. Aż zachciało mi się tam wybiec i rozgrzewać razem z piłkarzami. My, bramkarze, często mamy kontakt z murawą, lądujemy na nią, łatwo się przyzwyczaić do jej zapachu. Po odejściu z Motoru byłem dosłownie kilka razy pograć z chłopakami na orliku, ale atmosfery profesjonalnego meczu i emocji wokół niego bardzo mi brakuje.
Czy planuje pan jeszcze wrócić?
Teraz nie trenuję, choć definitywnie nie kończę kariery. Zbliża się letnie okienko transferowe, mam zaprzyjaźnionych agentów i gdyby była ciekawa oferta, to wezmę ją pod uwagę. Jednak gdybym miał znowu całe życie podporządkować piłce, to musiałaby to być propozycja z Ekstraklasy, I lub II ligi. Na niższym poziomie nie jest to dla mnie opłacalne, ponieważ musiałbym zrezygnować z wielu korzyści płynących z działalności w mediach społecznościowych.
Czy sport zahartował pana do radzenia sobie z hejtem w internecie?
Jako sportowiec rozwijałem się mentalnie. W Płocku pomagał nam w tym Paweł Frelik, on był też trenerem mentalnym reprezentacji Polski podczas Euro 2016. Dzięki niemu inaczej patrzyłem na presję trenerów, prezesa, kontraktu i kontuzje. Na boisku nie wolno o tym myśleć. A łapałem się na tym, że w trakcie meczu głowa mi uciekała.
Najtrudniej mi z tym było w 2017 roku. W ciągu dwóch tygodni zmarło dwoje moich dziadków. To mocno się na mnie odbiło. Jestem mocno zżyty z rodziną i widziałem jak moi rodzice cierpią. Ciężko mi było sobie z tym poradzić. W tym czasie miałem dwa poważne błędy, które później dyrektor sportowy, z którym nie miałem najlepszych relacji, wykorzystał aby pozbyć się mnie z klubu. Choć prawda jest taka, że w pięciu moich ostatnich meczach jakie zagrałem w Ekstraklasie, aż w czterech nie puściłem bramki. Jednak i tak postanowiono, że usiądę na ławce, a później odejdę z Wisły Płock.
Tamte błędy wypominał panu Kamil Grabara, wtedy młody bramkarz Liverpoolu. A mogło się wydawać, że nikt tak nie zrozumie, jak kolega po fachu.
Tylko raz odpowiedziałem na jego zaczepki. Napisałem, by najpierw choć raz zagrał w seniorskiej piłce, a potem komentował. Bazował na zaczepkach, chciał tak zaistnieć. Później kolega przesłał mi zrzut ekranu, na którym widać było tweeta z jego odpowiedzią, gdzie mnie przepraszał i mówił, że to nie było adresowane do mnie. Później usunął tego tweeta i dalej coś tam się pocił z zaczepkami. Olałem to. Twitter to nie mój klimat. Tam ludzie często się wyzywają i tak próbują udowadniać swoją wyższość. Później Kamil sam miał mnóstwo baboli, ludzie wysyłali mi te filmiki i mówili, bym teraz ja mu wbił szpilę. Nie widziałem w tym sensu, bo nie karmię się złą energią.
Czy to był najtrudniejszy moment w karierze?
Już na samym początku musiałem się mocno zahartować. Jestem wychowankiem Górnika Zabrze, potem poszedłem do Polonii Bytom, miałem 20-21 lat i zadebiutowałem w Ekstraklasie. Wtedy kibice wyciągnęli z mojego Facebooka zdjęcia emblematów i proporczyków Górnika. Po tym zaczęły się wyzwiska i groźby w internecie. A kiedy zdarzył mi się słabszy mecz, to zaczynała się jazda bez trzymanki.
Kiedy zmieniłem w przerwie bramkarza, który doznał kontuzji, cały stadion na mnie gwizdał, a grałem przed własną publicznością. To mocno zmieniło moją psychikę. Szukałem odpowiedzi, dlaczego ci ludzie tak się zachowują skoro nic złego im nie zrobiłem? Zacząłem rozumieć te schematy, że w ten sposób dają upust swoim negatywnym emocjom, swoim problemom życiowym etc. Tak rodzi się hejt, człowiek skrzywdzony sam będzie chciał skrzywdzić, jeśli nie otrzyma profesjonalnej pomocy psychologicznej. W bezpośredniej konfrontacji zazwyczaj ci ludzie reagują inaczej, jak z nim pogadasz, to potrafi okazać zrozumienie i zobaczyć w piłkarzu normalnego człowieka.
Mocno to pana ruszyło?
Miałem wtedy bardzo trudny okres. Postawiłem sobie cel, że będę w Ekstraklasie, choćby wszyscy mnie skreślili. A często mówili między innymi, że jestem za niski. Były depresyjne epizody. Byłem młodym chłopakiem, kształtowałem się jako mężczyzna i piłkarz. Przygniatały mnie groźby w internecie, że ktoś połamie mi nogi, spali auto etc. Chciałem odejść z Polonii. To doświadczenie dużo mnie nauczyło. Gdybym mógł zmienić przeszłość, to nie obnosiłbym się ze swoimi klubowymi sympatiami. Choć to, że miałem w sercu Górnika w którym spędziłem 11 lat jako dzieciak, nie oznaczało, że chcę szkodzić Polonii. Zawsze na boisku dawałem z siebie maksa i byłem bardzo ambitnym piłkarzem.
Jak pan teraz reaguje na hejt?
Przyjąłem do siebie buddyjskie powiedzenie, że hejt jest jak trucizna. Kiedy przyjmujesz do siebie hejt i wzbudza to w tobie złe emocje, to wypijasz podaną przez ludzi hejtujących truciznę. Dlatego na TikToku działamy inaczej. Kiedy ktoś nazywa mnie np. "głupim piłkarzykiem" , a Katię "biedną Ukrainką, co znalazła bogatego piłkarzyka", to pozdrawiamy takich ludzi i życzymy im miłego dnia. To wprawia ich w konsternację. Mają błąd gry. Chciałbym, by więcej ludzi tak reagowało. To trudne czasy, w których dobija nas inflacja, wojna, pandemia. Dlatego lepiej skupić się na wspieraniu siebie i wysyłaniu pozytywnej energii, zamiast podbijać frustrację i dolewać oliwy do ognia.
Czy koledzy z boiska pytają pana, jak zaistnieć w internecie?
Nie, ale często komentują nasze filmiki. Obserwuje nas coraz więcej młodych piłkarzy, pyta o fryzurę i ubiór i inne prywatne rzeczy. Jednak widzę, że oni nadal żyją tak jak ja podczas kariery. Nie chcą za dużo pokazywać w internecie. Bo później jak popełnisz błąd na boisku, to pierwszy zarzut dotyczy tego, że coś wrzuciłeś na swój profil. W Motorze też mi to wytykali. Raz jak nagrałem relację, że o 23 oglądam telewizję i wygłupiam się z psem, to był komentarz w szatni od trenerów i włodarzy, że "niektórzy nie śpią i nagrywają TikToki po nocach".
Żałuję, że podporządkowałem się w te ramy, w których piłkarz nie może pokazywać siebie w internecie, mimo że nie robi tym nikomu nic złego, dobrze się prowadzi i dba o formę sportową. Jeśli ma się życie poza piłką to pomaga złapać dystans, chłodna głowę, łatwiej radzić sobie z niepowodzeniami. Teraz to się zmienia pod wpływem głównie Brazylijczyków, którzy pokazują, jak tańczą w szatni, występują w teledyskach i pokazują koloryt swojego życia. Chyba dzięki temu otwierają się też Polacy. Podoba mi się, jak swoje kanały prowadzi Jakub Rzeźniczak. Miał wiele trudnych przeżyć, nikt nie zna sytuacji od wewnątrz, wszyscy to komentują, a on robi swoje, nie przejmuje się, dla mnie jest kozakiem. Trzymam za niego kciuki. Sytuacja powoli się zmienia, ale minie jeszcze wiele czasu, zanim polskiego piłkarza zacznie traktować się jak normalnego człowieka, który może rozwijać swoje media nie tylko pokazując jak gra w piłkę.
rozmawiał Maciej Siemiątkowski, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj też:
Europa pod wrażeniem tego, co zrobili Polacy. "Pytali nas o nich"
"Wyobrażam sobie jego panikę". Ekspert o zamieszaniu ws. Marciniaka