W marcu 2023 roku komisja dyscyplinarna PZPN postanowiła ukarać Goncalo Feio za naruszenie nietykalności cielesnej prezesa Motoru Lublin - Pawła Tomczyka. Portugalczyk został ukarany rokiem dyskwalifikacji w zawieszeniu na dwa lata, a także musiał zapłacić 30 tysięcy złotych kary.
To wszystko było efektem zajścia, jakie miało miejsce po jednym z ligowych meczów. Wściekły Goncalo Feio miał uderzyć tacką w głowę prezesa klubu, który w efekcie tego trafił do szpitala. Dodatkowo Feio miał również zwyzywać rzeczniczkę klubu - Paulinę Maciążek.
Czy jednak kara ze strony PZPN przyniosła jakiekolwiek efekty? W rozmowie ze sport.pl, były asystent Feio, Martin Bielec, ujawnia, że niespecjalnie.
ZOBACZ WIDEO: Sensacyjna oferta dla Polaka? "Ktoś go proponuje"
- Sytuacje takie jak mobbing, przemoc psychiczna, którą stosował wobec mnie i która doprowadziła do moich problemów ze zdrowiem i w konsekwencji zwolnienia lekarskiego, jeszcze się nasiliły. Nie radził sobie z presją i wyładowywał się na mnie - wyjawił Bielec.
Jak relacjonuje Bielec, który na początku maja pożegnał się z pracą w Motorze, codzienna współpraca z Feio była koszmarem. - Nie jest łatwo mówić o tym publicznie, ale zdarzały się sytuacje, w których przy całym sztabie zarzucał mi brak kompetencji, poniżał mnie, krzyczał, miał ataki agresji - powiedział trener.
Co więcej, Feio miał również zastraszać współpracowników. Jak twierdzi Bielec, Portugalczyk potrafił m.in. sugerować, że wystarczy jeden jego telefon do kibiców Motoru i ówczesny prezes klubu, Paweł Tomczyk, "nie będzie miał wjazdu do miasta". - Feio mówił o powiązaniach z grupą kibiców przy wszystkich członkach sztabu - relacjonuje Bielec.
W całej sytuacji najbardziej szokuje jednak postawa samego klubu. Prezes Motoru, Zbigniew Jakubas, już w marcu zaskoczył wszystkich i na specjalnie zwołanej konferencji prasowej wziął w obronę Feio, pozostawiając go na stanowisku. - Jeżeli z tym człowiekiem mi się nie powiedzie to będzie to koniec mojego bytu w klubie. Dopóki trener będzie to ja też będę - mówił Jakubas.
Jak twierdzi Bielec, również i tym razem Motor starał się zatuszować całą sytuację. - Oferowali mi pięć tysięcy złotych, czyli mniej niż połowę mojego miesięcznego wynagrodzenia, w zamian za dwuletni brak wypowiedzi na temat klubu i osób, które w nim pracują i będą pracować - powiedział Bielec.
Czytaj także:
- Na kolejkę przed końcem wciąż nie wiadomo, kto zagra w La Liga
- Zuchwała kradzież. Tak Lewandowski skradł "niemiecki skarb"