Postanowił on zwołać konferencję prasową, by wyjaśnić powody odwołania Mateusza Dróżdża z funkcji prezesa klubu. Decyzja ta zapadła na posiedzeniu rady nadzorczej w minioną środę. Klub ogłosił ją w czwartek rano, zaś były już prezes - nieco wcześniej, bo tuż po północy, na swoim profilu na twitterze.
- Upłynęły 2 lata odkąd jestem głównym akcjonariuszem klubu. Analizowaliśmy nasze cele. Od strony sportowej: awansowaliśmy do ekstraklasy, utrzymaliśmy się. Możemy dywagować, czy można było to zrobić wcześniej, ale cel podstawowy został zrealizowany. Od strony organizacyjnej lub jest lepszy niż w momencie gdy go obejmowałem. To także zasługa prezesa, nie mam zamiaru nic mu odbierać. Z drugiej strony muszę patrzeć w przyszłość i podejmować decyzje, które są dobre dla klubu i dla przyszłości - powiedział Tomasz Stamirowski.
- Nie możemy stać w miejscu, to dla wszystkich jest jasne. Dla dobrego funkcjonowania firmy czy klubu spójność wizji oraz dobra komunikacja prezesa i właściciela są niezwykle ważne. Jak nie ma wspólnej wizji, klub nie może funkcjonować. Drużyna musi iść w jedną stronę, podobnie jak klub - dodał.
ZOBACZ WIDEO:Polacy opanowali Barcelonę. Tego obawiał się Lewandowski
"Trener-kapuś" to plotka
Właściciel Widzewa Łódź zaprzeczył, jakoby powodem zwolnienia prezesa Dróżdża był konflikt z trenerem Janusz Niedźwiedziem, choć doszło do spotkania szkoleniowca z radą nadzorczą.
- To nie tak, że "trener-kapuś, który zwolnił prezesa". To nie jest historia konfliktu prezesa z trenerem. Nie mamy tu Motoru Lublin i dylematu właściciela, po czyjej stronie stanąć. Przyklejanie takich łatek, podobnie jak wynoszenie rzeczy z szatni, jest szkodliwe dla klubu - zaznaczył Stamirowski.
Inna sprawa to komunikacja wewnątrz i na zewnątrz klubu. Tutaj już pojawiły się zastrzeżenia głównego akcjonariusza spółki.
- Nie oczekuję od razu pucharów, ale przekaz, że w kolejnym sezonie walczymy o utrzymanie, a w kolejnym o 9-10 miejsce przy tym budżecie nie jest dla mnie satysfakcjonujący. Widać, jak dużo jest klubów w środku tabeli. Mamy się tam ulokować i myśleć o pucharach - powiedział.
- A kiedy przychodzi do wzmocnień, nie może być tak, że otwieram sportową gazetę i widzę, że "Widzew nie realizuje transferu, bo nie ma pieniędzy", a chwilę wcześniej miałem w ręku dokumenty na transfer Daniego Ramireza. Nie chcę dowiadywać się pewnych rzeczy z prasy. To mamy pieniądze czy nie mamy? Gdzie jest problem? Takie przekazy niszczą klub - skomentował.
Konfliktów było za dużo
Jednak najważniejszą z przyczyn decyzji o pożegnaniu się z Mateuszem Dróżdżem wydaje się jego konfliktowość. Tutaj padły dość zdecydowane słowa.
- Znam naszą społeczność, ona na wiele rzeczy ma różne spojrzenie. Chcę iść do przodu, a bez spajania środowiska tego nie osiągniemy. Prezes Widzewa ma łączyć, nie dzielić. Znam naszą społeczność, wiem jak istotne jest spojrzenie na różne rzeczy. Oczekuję od osoby na tym stanowisku, że będzie to łączył. Jeśli nie wykorzystamy naszej siły i będziemy dywagować, nie pójdziemy dalej - przyznał Stamirowski.
- Mam wrażenie, że za dużo rzeczy odciągało nas od sportu. Zamiast zajmować się esencją, musiałem koncentrować się na konfliktach i rzeczach, która nas niszczą mentalnie. Sporów było bardzo dużo - miasto, Stowarzyszenie RTS Widzew, sztab szkoleniowy. Tych otwartych frontów moim zdaniem było za dużo - ocenił.
Właściciel Widzewa ma również żal o sposób komunikacji Mateusza Dróżdża o rozstaniu z klubem.
- Mam duże pretensje, bo jeśli jest "gentlemen's agreement" między stronami i możemy poczekać z komunikacją, czuję się rozczarowany, że ktoś musi dać oświadczenie pierwszy po północy od razu na Twitterze. To też nas niszczy – niszczy zaufanie, komunikację. Byłem bardzo rozczarowany, bo to jest szkodliwe dla klubu - nadmienił Stamirowski.
Z Łodzi - Krzysztof Sędzicki, WP SportoweFakty
Czytaj także: Prezes Widzewa Łódź odwołany. Jest komunikat Rady Nadzorczej