Tekst powstał w serii Rodzice Mistrzów, która jest kontynuacją cieszącego się dużym zainteresowaniem przedsięwzięcia o nazwie Drużyna Mistrzów. Kolejny odcinek już w następny piątek
1.
Dawno Robert nie był w takiej ekstazie.
Przewaga Barcelony nad Realem była duża, a przeciwnik z dołu tabeli, więc ludzie myślą pewnie, że na tytuł mistrza Hiszpanii czekałam ze spokojem. Nic z tych rzeczy! Przecież kiedy twój rywal walczy o utrzymanie, gra się wyjątkowo trudno. Jako faworyt nieraz się męczysz, a innym razem jest zupełnie odwrotnie. Pamiętam, jak przed półfinałem Ligi Mistrzów Bayern - Barcelona mówiłam wszystkim naokoło, jak będzie trudno. I co? Drużyna Roberta wygrała 8:2.
Piłka bywa przewrotna.
Dlatego przed wyjazdowym spotkaniem z Espanyolem bałam się, że się nie uda, a potem, nie daj Boże, Barca potknie się jeszcze raz i na finiszu ligi zrobi się nerwówka. Na szczęście zwyciężyli 4:2, Robert mógł się cieszyć z pierwszego mistrzostwa w La Liga.
Pierwszy raz połączyliśmy się, gdy był jeszcze w szatni, ale nie dało się rozmawiać! Gwar, okrzyki radości, śpiewy! Umówiliśmy się na następny dzień. Zadzwonił, gdy drużyna jechała otwartym autobusem ulicami Barcelony, świętując tytuł z kibicami.
"Mamo, w Monachium też było cudownie, ale tego się nie da się do niczego porównać!".
Później widziałam w mediach jego taniec radości. Rzeczywiście - w Niemczech od dłuższego czasu tak nie tańczył! Cieszył się z tego mistrzostwa jak dziecko! Zdałam sobie sprawę, jak bardzo jest szczęśliwy.
Uśmiech, słońce, wspaniali ludzie wokół. To dlatego Ania i Robert tak szybko zaaklimatyzowali się w Katalonii. Każdego dnia widać, że świetnie się tam czują.
Pierwszy rok w Barcelonie jest naprawdę cudowny.
W europejskich pucharach drużyna miała trochę pecha, wypadło przez kontuzję kilku ważnych piłkarzy. To jest właśnie sport. Trenujesz i jest wszystko OK.
A za chwilę cię nie ma.
2.
Gdy mąż zmarł, syn miał szesnaście lat. Sport był dla niego ucieczką od bólu, pomógł mu przetrwać. Byłam na każde jego zawołanie. "Mamo, odbierzesz mnie z Zachodniego?". Wsiadałam do samochodu i jechałam. Spokojnie mógł wrócić sam albo z kolegą, ale oboje tego potrzebowaliśmy. Cieszyłam się, że mogę mu pomóc. Najgorzej, gdy człowiek czuje się niepotrzebny. Każdy lubi być dopieszczony i zauważony. A Robert od razu widzi, gdy coś mnie gryzie. Wie, jak sprawić mi radość.
- Mamo, kiedy ostatnio oglądałaś mecz u nas, strzeliłem i wygraliśmy. Teraz też wpadaj!
Ja mogę liczyć na niego, a on na mnie. Rozumiemy się bez słów, ufamy sobie. Co chwilę wysyła mi sygnały, że jestem potrzebna. Jestem mu za to wdzięczna.
Od lat oglądam każdy występ Roberta.
Kiedy w weekend ktoś zaprasza mnie na imieniny, od razu uspokaja: będziemy śledzić mecz. A przecież nie stawiam warunków, że jak nie puszczą Roberta, to nie przyjdę! W razie czego zaglądam dyskretnie w ekran telefonu, żeby sprawdzić wynik. Wywalczył sobie taką pozycję, że zawsze gra od początku. W pierwszym roku w Dortmundzie był dodatkowy stres, czy nie usiądzie na ławce. Pierwszy rok w Monachium też był stresujący. Na szczęście od dłuższego czasu nie patrzę już, czy gra, tylko czy strzelił.
Mam w głowie tyle pięknych momentów z kariery syna, że trudno mi wybrać jeden.
Mistrzostwo Polski z Lechem Poznań, sukcesy w Borussii i Bayernie, Euro 2016... Ligę Mistrzów mógł wygrać już wcześniej. Przecież w 2013 roku w finale przeciwko Bayernowi niewiele zabrakło. Poleciałam na Wembley. Nie pamiętam szczegółów, ale tamten mecz był do wygrania.
Niewiele wcześniej Borussia pogoniła Bawarczyków w finale Pucharu Niemiec. Zresztą na Stadion Olimpijski w Berlinie też pojechałam, trybuny były bardziej żółte niż czerwone. Po meczu fani Dortmundu i Bayernu poszli razem na piwo.
Chciałabym zobaczyć podobne obrazki w Polsce.
3.
Najbardziej stresuję się meczami reprezentacji.
Robert też bardzo je przeżywa. Gdy przegrywamy, od razu pojawiają się pytania, czy zrobił wszystko, jak należy. Jestem zaniepokojona mentalnością części kibiców i dziennikarzy, którzy po nieudanym meczu lubią znaleźć kozła ofiarnego. Robert w kadrze jest postrzegany jako ten, który przenosi góry. To miłe, ale czasem obraca się przeciwko niemu.
Przed pierwszym spotkaniem na mistrzostwach świata w Katarze na zgrupowaniu syn usłyszał w luźnej rozmowie: "Ochoa już wie, jak strzelasz, więc jeśli będzie karny, nie zwalniaj kroku jak zawsze, zmień coś". Faktycznie zmienił styl wykonywania jedenastki i jej nie wykorzystał. Wkurzał się na samego siebie.
- Mamo, po co kombinowałem?!
Ale potem nadszedł mecz z Arabią. Mundial to nie mecze młodzików, na których Robert brał czasem piłkę pod swoją bramką, jechał przez całe boisko i strzelał. Zupełnie inna skala trudności, zwłaszcza gdy przeciwnik dobrze się broni. Każdy piłkarz wie, że bramka zdobyta w reprezentacji waży dużo więcej niż w klubie. Tym bardziej premierowy gol na mundialu był dla Roberta szczególny. Od razu w jego oczach pojawiły się łzy.
Nie pamiętam, żeby syn wzruszył się na murawie równie mocno.
Z Kataru zapamiętam jeszcze kolację piłkarzy z rodzinami. Świetny pomysł. Było dużo śmiechu, w zespole panowała znakomita atmosfera. Myślałam, że tak już będzie do końca turnieju, ale cóż...
Na pewne rzeczy nie mamy wpływu.
4.
Jestem bardzo dumna z piłkarskich osiągnięć Roberta.
Ale najbardziej cieszy mnie, jakim jest mężem, ojcem, przyjacielem. Wiem, czego się można po nim spodziewać. Nigdy nie zrobił czegoś, czego bym się wstydziła. Mimo sukcesu, nie zwariował, woda sodowa nie uderzyła mu do głowy. Pozostał skromnym facetem i to jest w nim piękne.
Oczywiście na przestrzeni lat się zmienił. Dojrzał. Pracuje nad sobą, cały czas się rozwija. Zdobywa wiedzę, uczy się języków. Mógłby usiąść na kanapie i zapytać. "Po co mi hiszpański? Przecież umiem niemiecki i angielski". Widziałam, że ostatnio rozmawiał na jakiejś imprezie z Lionelem Messim. Na Złotej Piłce Messi nie bardzo chciał konwersować po angielsku i trudno go winić, każdy woli ojczysty język. Więc może teraz przeszli na hiszpański? Muszę podpytać Roberta.
Jest cudownym, czułym i wyrozumiałym tatą.
I on, i Ania mają u dzieci duży autorytet. Ale gdy Klarę, która jest bardziej energiczna, trzeba uspokoić, od razu jest rozmowa z tatą. Podczas mistrzostw świata w Katarze bardzo tęskniła, więc łączyli się przez internet. "Klara, spokojnie, tata gra w turnieju, a ty musisz wspierać mamę". U nas w domu działało to zupełnie inaczej. Kiedy Robert i Milena broili, mąż mówił:
- Zobaczycie, jak mama przyjdzie! Do dzisiaj nie wiem, czemu straszył mną dzieci!
Kiedy patrzę na wnuczki, widzę w nich swojego syna.
Klara to mały diabełek, cały Robert! Wszędzie jej pełno. Od początku ciągnęło ją do sportu. Pamiętam, jak spacerowałyśmy po plaży i upadła. Gdy powiedziałam, że musi nauczyć się padów, od razu rzuciła się na piasek! Natomiast Laura mnie zadziwia. Moment nieuwagi, skupiam się na Klarze, a tu Laura wchodzi po linie! Myślałam, że pójdzie w muzykę, a tymczasem obie pokochały sport.
Jako rodzice Ania i Robert naprawdę świetnie sobie radzą.
5.
Podziwiam, że niezależnie, co się dzieje u Roberta, zaciska zęby i gra na wysokim poziomie. Tak jak podczas Euro 2016, gdy stracili dziecko. To był bardzo trudny moment.
Od lat są na świeczniku, a my jesteśmy czasem trochę zazdrosnym narodem. Lubimy mówić drugiemu, co powinien zrobić. Sama jako nauczycielka nie mam w szkole łatwo. Niedługo odchodzę na emeryturę, bo ciśnienie jest coraz większe. "Po co pracujesz?! Ty już nie powinnaś".
A przecież Ania i Robert mierzą się na co dzień z nieporównywalnie większą presją.
Syn zawsze powtarza mi: nie czytaj komentarzy. Ale sam przyzna, że w maju 2021 r. przed ostatnią kolejką Bundesligi, w której bił rekord Gerda Muellera, śledził doniesienia mediów.
"Zacząłem czytać te głupie komentarze i siedziały z tyłu głowy".
Jasne, gdy osiągasz sukces, musisz radzić sobie z różnymi opiniami, nie podpasujesz każdemu.
Taka jest już cena popularności. Jednocześnie to musi być trudne:
Ania idzie na Camp Nou, kibicuje i się cieszy, bo przecież o to w tym wszystkim chodzi. A potem ktoś ją krytykuje, że wzięła torebkę.
Trochę przykre.
6.
Najpiękniejsze w karierze syna jest to, że każdego roku daje kibicom radość. W każdym sezonie czymś zaskakuje. Nie ma z nim nudy.
Co chwilę czytam, że już się skończył. A potem znowu: pyk, dwie brameczki, krytycy uciszeni.
Moje największe marzenie związane z synem to duży sukces z reprezentacją. Mam już w głowie scenariusz: Robert strzela bramki w eliminacjach, awansujemy na Euro 2024, a potem rozgrywamy bardzo dobry turniej. Jeśli czołowi piłkarze nie złapią kontuzji i wszyscy będą do dyspozycji Fernando Santosa, to jestem dobrej myśli.
Chciałabym, żeby Robert mógł za jakiś czas powiedzieć: odchodzę, ale zostawiam młody narybek, niedługo znów będziemy się cieszyć z sukcesów kadry.
Żebyśmy mieli nowych Lewandowskich, Zielińskich i Szczęsnych.
Kolejne marzenie? Liga Mistrzów wygrana z Barceloną. Dlaczego nie?
A na Dzień Mamy poproszę syna, żeby utrzymał pierwsze miejsce w klasyfikacji strzelców La Liga. Spełniłby swoje kolejne wielkie marzenie. Dlatego niech coś jeszcze dołoży w tym sezonie. Panu Karimowi Benzemie życzę jak najlepiej. Ale przecież niedawno mógł się wykazać w półfinale Ligi Mistrzów i nie strzelił. Na kolejny tytuł niech trochę poczeka.
Swojego syna znam bardzo dobrze, jednak na pewno czymś mnie jeszcze zaskoczy.
On już tak ma.