Jest piłkarzem, który polaryzuje środowisko kibiców Legii Warszawa. Jedni zarzucają mu brak goli, inni bronią za tytaniczną pracę, jaką wykonuje w obronie. A jak on sam podchodzi do określenia defensywny napastnik?
Paweł Gołaszewski, "Piłka Nożna": Długo świętowaliście po wygranym finale Fortuna Pucharu Polski?
Maciej Rosołek, napastnik Legii Warszawa: Trochę się zeszło, ale kaca na drugi dzień nie było. Mieliśmy imprezę w swoim gronie, wspólnie się pobawiliśmy, ale też bez przesady. Po finale trzeba było jeszcze swoje zrobić w lidze i przypieczętować drugie miejsce.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co za bramka! I to dzięki... kibicowi
Cel na ten sezon udało się zrealizować?
Tak. Po meczu z Lechem było już w zasadzie wiadomo, że nie mamy szans na mistrzostwo Polski i trzeba skupić się jedynie na zagwarantowaniu sobie drugiego miejsca oraz na wywalczeniu krajowego pucharu. W Legii nie można sobie pozwolić na kilka lat z rzędu bez trofeum, więc puchar był dla nas ważny. Zresztą, tych rozgrywek też dawno nie wygraliśmy, należało zakończyć pięcioletnią przerwę. Raków miał okazję na dublet, chciał tego dokonać, ponieważ w polskich warunkach to zdarza się rzadko, więc pokrzyżowaliśmy mu plany. Josue mówił przed meczem, że nie po to straciliśmy punkty w kilku spotkaniach ligowych, żeby jeszcze przegrać finał.
Stresowałeś się przed meczem?
Miałem przeczucie, że wygramy, ale kiedy na początku spotkania dostaliśmy czerwoną kartkę, spojrzeliśmy na siebie na ławce - każdy miał grobową minę. Byliśmy jednak zjednoczeni, walczyliśmy jeden za drugiego i dowieźliśmy remis. Wiedzieliśmy, że nie możemy się otworzyć, bo moglibyśmy zostawić za dużo miejsca rywalom, a grając jednego mniej zawsze gdzieś zostawisz dziurę. To jest finał i takie mecze się gra, aby wygrać, a nie ładnie zagrać. Oczywiście jedno może iść w parze z drugim, ale musieliśmy radzić sobie w osłabieniu. Plan oczywiście był inny, jednak trzeba było go zmienić. Gdybyśmy stracili pierwsi bramkę, trudno byłoby odwrócić losy spotkania.
Na PGE Narodowym byłeś pierwszy raz?
Tak. Na przedmeczowym treningu żartowaliśmy nawet, że piłka się bardziej słucha, nie przeszkadza i można się poczuć lepszym piłkarzem. Następnego dnia, kiedy doszli kibice, pojawiła mi się gęsia skórka na ciele. To było jedno z najlepszych spotkań pod kątem otoczki kibicowskiej, w jakim brałem udział. Na Legii oczywiście też było wiele meczów, kiedy stadion żył od pierwszej do ostatniej minuty, ale przy takiej frekwencji jak w finale nigdy nie grałem.
Kiedy emocje wzięły górę w tym meczu?
W zasadzie od początku iskrzyło. Już przy czerwonej kartce ławka Rakowa wyskoczyła z wielkimi pretensjami i wtedy było wiadomo, że będzie gorąco.
Kilku zawodników powinno dostać zaproszenia na jakieś gale sportów walki?
Można było podpatrzeć różne techniki u niektórych, więc może w przyszłości z tego skorzystają. A mówiąc zupełnie poważnie, sam nie szukam awantur czy zaczepek, ale tu sytuacja poszła za daleko.
Droga po puchar była łatwa?
W Ekstraklasie zagraliśmy wiele dobrych meczów, po których byliśmy chwaleni. W Pucharze Polski to wyglądało już trochę inaczej. Większość spotkań była przepychana kolanem. W Niecieczy potrzebowaliśmy dogrywki, w Gdańsku serii rzutów karnych, w Kaliszu daliśmy się zdominować rywalowi, w finale też konkurs jedenastek - trochę się tego uzbierało. Jedynie w Płocku i Zielonej Górze wygraliśmy bez większych problemów.
Czy Maciej Rosołek jest najbardziej defensywnie usposobionym napastnikiem w Ekstraklasie?
Ostatnio coś wpadło, więc chyba już nie. Od dziecka strzelałem sporo goli w każdej kategorii wiekowej. W pierwszej lidze też udało mi się trochę bramek zdobyć, więc potwierdziłem, że umiem wykorzystywać sytuacje. Trzeba podchodzić z głową do oglądania meczów i dokładnie obserwować moje zachowania, bo mam trochę też innych zadań na boisku. Jeśli spojrzymy, ile miałem sytuacji i jaki procent wykorzystałem, wcale nie jest tak źle.
Szymon Włodarczyk ma niby osiem trafień, ale trzy z rzutów karnych, więc gdybym ja wykonywał jedenastki, zapewne miałbym podobną liczbę bramek. Z każdym kolejnym sezonem będę zawodnikiem bardziej doświadczonym i jestem przekonany, że będzie tylko lepiej. Dla mnie to pierwszy pełny rok w pierwszym zespole Legii, kiedy gram na mojej docelowej pozycji, cały czas się uczę. Najbardziej cieszę się z tego, że w mojej grze widać rozwój, bo porównując tegoroczne występy do tych z poprzednich rozgrywek, gołym okiem widać progres. Mam coraz większy wkład w grę. Oglądam swoje mecze, analizuję zachowania, wiem, gdzie mam jeszcze braki. Jeśli tego nie zrobię, siedzą mi różne sytuacje jeszcze dwa czy trzy dni w głowie.
Mogłeś odejść zimą do MLS?
Słyszałem, że było zainteresowanie, ale nie wiem czy pojawiła się konkretna oferta. Szczerze mówiąc, nie wiem nawet o jaką drużynę chodziło. Nie interesowałem i nie interesuję się tym w ogóle.
Czyli zostajesz w Legii na kolejny sezon?
Kibicuję Legii od dziecka. Będąc tutaj żyję chwilą, w ogóle nie myślę o odejściu.
Latem przyjdzie Marc Gual i zrobi się bardzo ciasno w ataku.
Nie boję się rywalizacji, ponieważ od samego początku, kiedy jestem w pierwszej drużynie, muszę walczyć o swoją pozycję. Nic się nie zmieni pod tym kątem. W tym sezonie też jest nas sporo do obsady ataku, ale Blaż Kramer był długo kontuzjowany, Carlitos też wypadł na kilka tygodni i to pole manewru było trochę węższe. Ostatnio trener powiedział, że w tym sezonie tylko ja i Paweł Wszołek zagraliśmy we wszystkich oficjalnych spotkaniach na wszystkich frontach. To dowód, iż jakoś sobie radzę w tej rywalizacji. Wiadomo, czasami są to występy na pięć czy dziesięć minut, czasami na minutę, ale najważniejsze, że są. Oczywiście, chciałbym zaczynać wszystkie mecze w pierwszym składzie, niemniej w dziesięć minut też da się strzelić gola.
Czujesz się gotowy na transfer?
I tak, i nie. Na pewno bym się od razu nie rzucił na głęboką wodę, aby się utopić. Wolałbym iść do klubu, gdzie miałbym realne szanse na grę. Inna sprawa, że pewnie ta rozmowa mogłaby inaczej wyglądać, gdybym miał dzisiaj dziesięć goli na koncie, ponieważ wtedy na pewno czułbym się bardziej gotowy niż teraz. Generalnie jednak nie mam ciśnienia na odejście. Mam już sporo doświadczenia w seniorskiej piłce, rozegrałem dużo meczów w Legii i Arce - łącznie ponad sto, ale za mną dopiero pierwszy pełny sezon, w którym regularnie grałem zarówno wiosną jak i jesienią.
A bierzesz pod uwagę scenariusz, że zostaniesz w Polsce na zawsze?
Każdy młody chłopak marzy o wyjeździe do Realu Madryt i w moim przypadku nie było inaczej. Gdyby jednak skończyło się tak, że całe życie będę grał w Polsce, nie będzie mi z tego powodu przykro. Gdybym miał już zostać, to najchętniej w Legii, ale wiadomo, że życie różnie się toczy. Idealnym przykładem jest dla mnie Artur Jędrzejczyk, który stał się najbardziej utytułowanym piłkarzem w historii klubu. Dzisiaj wziąłbym w ciemno taki scenariusz, że zostaję przy Łazienkowskiej do końca kariery i tu będę pomagał zespołowi w zdobywaniu trofeów. Inny przykład to Michał Kucharczyk, który miał ze mną wiele wspólnych elementów, a też sporo z Legią wywalczył.
W przyszłym sezonie Legia na dobre wraca do walki o tytuł mistrzowski? Okres przejściowy właśnie dobiega końca.
Wiele osób nie wierzyło w nas przed tym sezonem, a my pokazaliśmy swoją wartość. Legia najdłużej rywalizowała z Rakowem o pierwsze miejsce i trochę przez swoją nieuwagę wyeliminowaliśmy się sami z tego wyścigu. Zabrakło nam dokręcenia śruby w niektórych momentach, ale drugie miejsce i Puchar Polski jest bardzo dobrym fundamentem, aby budować coś więcej w przyszłym sezonie, czyli realnie walczyć o tytuł mistrzowski. Klub już ogłosił pozyskanie Patryka Kuna i Marca Guala, czyli piłkarza mistrza Polski i prawdopodobnie króla strzelców, więc kadra będzie silniejsza. No i chcemy pokazać się w Europie.
Na pewno będziecie musieli wyeliminować jednego rywala, który będzie w teorii lepszy od Legii.
Lech w tym sezonie pokazał, że można powalczyć z każdym. Wiem, że w eliminacjach szli ścieżką mistrzowską, ale już w fazie grupowej i pucharowej grali z poważnymi rywalami, których pokonali. Nasz zespół jest w stanie awansować do fazy grupowej Ligi Konferencji Europy.